Zgoda (2017)
Reż. Maciej Sobieszczański
Data premiery: 13 października 2017
Grzegorz Nadgrodkiewicz
Pełnometrażowy debiut fabularny Macieja Sobieszczańskiego sytuuje się niejako na antypodach jego wcześniejszego projektu – zrealizowanego w 2015 roku wspólnie z Łukaszem Rondudą Performera. Po osadzonym we współczesności, na poły wizyjnym, quasi-biograficznym filmie o Oskarze Dawickim i jego twórczości Sobieszczański sięgnął po temat historyczny, należący do rodzaju tzw. trudnych, w szkolnej edukacji zwykle niepodejmowany czy swego czasu nawet przemilczany. Wprawdzie i tym razem reżyser oferuje fabułę na przecięciu gatunków, łącząc elementy dramatu historycznego z wątkami melodramatycznymi (w Performerze umiejętnie przeplatał fikcję fabularną wstawkami dokumentalnymi oraz fragmentami performance’ów Dawickiego), jednak jeśli chodzi o zasadniczą problematykę, uderza w tony wysokie. W swym zasadniczym zarysie Zgoda jest opowieścią o uczuciu, jakie połączyło trojga bohaterów (Annę oraz Franka i Erwina), przy czym sama historia miłosna rozgrywa się na tle dramatycznych wydarzeń w komunistycznym obozie pracy „Zgoda” w Świętochłowicach na Śląsku.
Tam właśnie w roku 1945, u schyłku drugiej wojny światowej, organy bezpieczeństwa osadzają „nieprawomyślnych” Polaków, Ślązaków, ale również Niemców. Do obozu trafia także młoda Anna, a w ślad za nią zakochany w niej Franek – jednakże nie jako więzień. Chłopak sam bowiem zgłasza się do pracy w obozie, mając nadzieję, że jakimś sposobem uda mu się ocalić swą ukochaną. Wkrótce odkrywa, że wśród osadzonych znajduje się również Erwin – jego przyjaciel sprzed wojny, także zakochany w Annie. Usiłując połączyć nałożone na niego obowiązki obozowego oprawcy z próbami uwolnienia Anny, Franek nawet nie podejrzewa, w jaki sposób wpłynie na niego sam aparat terroru i jaką cenę będzie musiał zapłacić za swą początkową naiwność.
Zgoda jest filmem, który budzi mieszane uczucia. Bez wątpienia słowa uznania należą się reżyserowi za samo podjęcie tematu komunistycznych obozów pracy, o których pamięć nie jest tak żywa, jak ta dotycząca obozów nazistowskich. Ci, którzy uszli z nich z życiem, zostali zmuszeni przez władze komunistycznej Polski do milczenia pod groźbą ponownego uwięzienia. Między innymi z tego właśnie powodu osób tam osadzonych nie traktowano po wojnie z takim szacunkiem, jak ludzi ocalałych z nazistowskiej machiny terroru. Nigdy też nie dano im szansy właściwego przepracowania traumy obozowej choćby przez fakt publicznego odniesienia się do historii, którą władze komunistyczne napisały na nowo. W tym sensie film Sobieszczańskiego jest ważnym głosem w dyskusji o tym, jak kształtowała się historia Polski, ale również jak była przepracowywana podług doraźnych potrzeb ideologiczno-propagandowych – głosem dopominającym się o przywrócenie należnej pamięci o tych uciemiężonych, o których chciano zapomnieć.
Jeśli jednak spojrzeć na Zgodę jako film, który – trudno od tego uciec, gdy rozważania sytuujemy w obrębie historii filmu – jest reprezentacją szeroko pojętej rzeczywistości obozowej, jak tzw. film obozowy, można odnieść wrażenie, że reżyser nie w pełni podołał wadze podjętego problemu lub że dobrał do niego formę niekoniecznie właściwą. Zgoda – przy zachowaniu odpowiedniej proporcji porównania – może bowiem budzić pewne skojarzenia z Pasażerką Andrzeja Munka (zwłaszcza jeśli chodzi o epatowanie nagością w niektórych scenach obozowych) czy nawet z Synem Szawła László Nemesa (szczególnie w odniesieniu do kameralności samej reprezentacji oraz licznych zdjęć „z ręki”), a wobec takich analogii uprawnione mogą być zastrzeżenia co do pewnych rozwiązań fabularnych czy nawet formalnych przyjętych przez Sobieszczańskiego.
Zasadnicza nić fabularna filmu, jak wspomniałem, dotyczy uczucia między Anną i Frankiem. To z miłości do dziewczyny chłopak decyduje się podjąć pracę w obozie, stanąć po stronie oprawców i zaryzykować uwolnienie ukochanej. Można by się zatem spodziewać, że widzowi udzieli się napięcie związane z próbami przechytrzenia komunistów przez Franka, jednak nic takiego nie dokonuje się. Film – choć chyba powinien, skoro jego główny wątek fabularny dotyczy potajemnych prób oswobodzenia Anny, nie trzyma w tym sensie w napięciu. Załóżmy jednak, że nie to było główną intencją reżysera i spójrzmy na poprowadzenie samego wątku melodramatycznego. Dopiero w czasie pobytu w obozie Anna dowiaduje się, że Erwin ją kocha, co staje się przyczyną jej rozdarcia, bo – jak możemy sądzić – uczuciem nadal darzy Franka. Ten zaś szybko dostrzega w Erwinie rywala, odmawia mu pomocy w ucieczce z obozu, a całą swą frustrację wynikającą z niemożności uratowania Anny kanalizuje w zaskakującej i chyba nie do końca uświadomionej wrogości wobec niej samej czy swojej matki. To skotłowanie i pogmatwanie wątku miłosnego – który przecież faktycznie mógł tak wyglądać, szczególnie zważywszy graniczność doświadczenia obozowego – prowadzi jednak reżysera do wyładowania „energii fabularnej” nie tylko w sekwencjach przemocy wobec więźniów, ale również w nieomal naturalistycznie ukazanych scenach gwałtu na Annie czy jej zbliżenia seksualnego z Erwinem. O ile dosłowność w przedstawianiu brutalności wobec więźniów wydaje się uzasadniona samym podjęciem tematu obozowego, o tyle mocne, pełne detali, niemal „kontemplatywne” ukazanie scen nacechowanych seksualnie jawi się jako pewien naddatek, który niekoniecznie dobrze służy całemu filmowi.
Wrażenie zaakcentowania tych akurat scen może być oczywiście kwestią indywidualnego odbioru, ale do pewnego stopnia jest to zapewne element strategii reżysera. Możemy bowiem przypuszczać, że również ta strona miłości została „spatologizowana” pod wpływem doświadczonych okrucieństw wojny i bezradności wobec dokonującego się zła. Trudno tu oczywiście mówić o atrofii uczuć czy kondycji człowieka „zlagrowanego”, bo jednak czyny Franka są bądź co bądź motywowane miłością, tak jak i podjęta przez Annę próba ratowania życia Erwinowi. Wydaje się jednak, że w ujęciu Sobieszczańskiego zbrutalizowana cielesność bierze górę nad innymi aspektami podjętego problemu.
Co warte odnotowania, kwestie te są podane w zaskakująco spójnej i ciekawej formie wizualnej. Cały film jest zrealizowany w mastershotach – bez rozbijania poszczególnych scen na ujęcia-przeciwujęcia, bez cięć montażowych wewnątrz sceny. Właśnie dzięki temu uzyskano specyficzny, kontemplacyjny rytm filmu, ale również tym rozwiązaniem formalnym podkreślono brutalność, realistyczność niektórych scen, która zapewne zginęłaby w klasycznym montażu. Długie, eksponujące ujęcia są utrzymane w niskim kluczu oświetleniowym, z częstymi zdjęciami nocnymi, licznymi jazdami, kamerą „z ręki”. W efekcie tego obraz sprawia wrażenie chłodnego, monochromatycznego, jest w pewnym sensie surowy. Być może również to jest przyczyną odbierania scen z przemocą seksualną jako szczególnie dojmujących. Tę wymowność obrazu dodatkowo wzmaga ograniczona niemal do minimum warstwa dialogów – jest ich zaledwie tyle, by fabuła pozostała komunikatywna. Cały ciężar oddania emocjonalnego aspektu traumy obozowej spoczął zatem na barkach aktorów, którzy ze względu na drugorzędność dialogu musieli wykazać się specjalnymi, na wskroś cielesnymi, mimicznymi umiejętnościami aktorskimi. Wobec przyjętej przez reżysera i operatora taktyki stosowania mastershotów i unikania zbliżeń było to zadanie szczególnie trudne, a odtwórcy głównych ról (Zofia Wichłacz, Julian Świeżewski i Jakub Gierszał) sprostali mu doskonale.
Zgoda jest z pewnością jedną z tych produkcji, które mogą poszerzyć wiedzę historyczną młodego widza, nawet jeśli sytuuje się w nurcie kina artystycznego, a więc domyślnie: nieco hermetycznego. Z pewnością najwięcej pożytku zaczerpną z tego filmu ci, którzy mają już za sobą podstawowy kurs historii najnowszej i są obeznani chociażby z literaturą obozową. Ta bowiem może być dobrym punktem odniesienia do dyskusji nad słabo dotąd rozpoznanymi aspektami terroru komunistycznego. Pewnym przeciwwskazaniem do prezentacji filmu może być tutaj sygnalizowana brutalność wybranych scen, ale przecież i ona mówi o dramatycznym wymiarze doświadczenia obozowego. Warta omówienia byłaby także niecodzienna strona formalna filmu oraz jego przewrotne zakończenie, nadające tytułowi filmu wydźwięk ironiczno-metaforyczny i stawiające kwestię wybaczenia oraz porozumienia w obliczu wydarzeń ostatecznych.