Zama (2017)
Reż. Lucrecia Martel
Data premiery: 31 sierpnia 2018
Jadwiga Mostowska
Zwykło się mawiać: „nadzieja umiera ostatnia”. Póki człowiek ma na coś nadzieję – żyje, a jego egzystencja ma sens. Czy jednak trwanie w nadziei na coś, co być może nigdy nie nastąpi, nie bywa czasem najlepszym sposobem na zmarnowanie sobie życia? Czy taka egzystencja – w ciągłym oczekiwaniu, w zawieszeniu – nie jest przypadkiem drogą, która ostatecznie wiedzie donikąd? Zwłaszcza wtedy, gdy swoje nadzieje pokładamy w innych – w ich decyzjach i poczynaniach. Gdy w istocie to od nich, a nie od nas samych zależy nasz los. Może wtedy lepiej, miast czekać w nieskończoność i stać się kolejną ofiarą własnych oczekiwań, pozwolić swojej nadziei umrzeć, a wraz z jej pogrzebaniem dać sobie szansę, by narodzić się na nowo?
Te i podobne pytania oraz refleksje mogą nasunąć się widzom najnowszego filmu Lucrecii Martel (Bagno, Święta dziewczyna, Kobieta bez głowy) zrealizowanego na podstawie opublikowanej w połowie lat 50. XX w. i dedykowanej „ofiarom oczekiwań” (a las víctimas de la espera) powieści autorstwa Argentyńczyka Antonia di Benedetty należącej do jego trylogii oczekiwania (Zama, Tłumik, Samobójstwa). Książka, którą w Polsce wydano w 1976 roku, a więc dwie dekady po argentyńskiej premierze, niedawno ukazała się po raz pierwszy po angielsku w serii New York Review of Books, kierując tym samym uwagę szerszego grona odbiorców na nieco zapomnianą twórczość tego pisarza. Czyni to również Lucrecia Martel swoją niezwykle interesującą filmową adaptacją, na której argentyńska reżyserka odcisnęła swoje wyraźne, autorskie piętno.
Tytułowy Diego de Zama (w tej roli Daniel Giménez Cacho) to urzędnik Korony rezydujący w Paragwaju, na peryferiach XVIII-wiecznej hiszpańskiej kolonii. Mężczyzna żyje w stanie ciągłego oczekiwania na awans i przeniesienie na inną, lepszą posadę. Czas płynie, kolejni gubernatorzy przychodzą i odchodzą, jednak upragniony list z decyzją w jego sprawie nie nadchodzi. Zamę stopniowo ogarnia apatia, poczucie niespełnienia i rozczarowanie. Jest jak owad uwięziony w kropli żywicy. Jego egzystencja staje się coraz bardziej absurdalna, dziwaczna i szalona, a wraz z fizycznym i emocjonalnym rozkładem głównego bohatera rozpada się również świat wokół niego.
Tym, co zwraca szczególną uwagę w filmie Lucrecii Martel jest jego strona formalna. Atmosferę będącego w stanie powolnego rozkładu świata, w którym tkwi główny bohater, znakomicie oddają zdjęcia Portugalczyka Ruiego Poçasa. Paleta nasyconych kolorów, płytka głębia ostrości wydobywająca z obrazu spocone twarze oraz ciała postaci, kadry, dzięki którym widz niemal fizycznie odczuwa ich bliską lepkość i ciężkość upalnego paragwajskiego powietrza. Warstwę wizualną uzupełnia bogata warstwa dźwiękowa, na którą składają się nie tylko naturalne odgłosy płynące z przyrody (ptaki, owady, drzewa) i otoczenia, ale także rozmaite dziwne dźwięki czy też groteskowo nieadekwatny wobec sytuacji i emocjonalnego stanu bohatera melodyjny utwór z lat. 50. w wykonaniu brazylijskiego duetu gitarowego Los Indios Tabajaras – Maria Elena. To, co słyszymy, a co często pozostaje niewidzialne poza kadrem, nierzadko stoi w sprzeczności z tym, co w obrazie – nie potwierdza go, nie pozwala mu dominować, każąc widzowi raz po raz skupiać się na czymś innym niż to, co ogląda. Jednocześnie jednak doskonale współgra z emocjonalnym stanem Zamy, który stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. Koresponduje także z jego percepcją świata.
Zama to gorzka opowieść o tym, że na oczekiwaniu na lepsze można zmarnować życie. Jednak obraz ten daje się czytać również na wielu innych płaszczyznach. Choćby jako głos w dyskusji na temat kolonializmu i podbojów, które nie są tu zmitologizowaną bajeczną przygodą, szansą na pławienie się w bogactwach egzotycznych krajów, ale raczej ponurą, odartą z wszelkiego blasku beznadziejną egzystencją obudowaną pozorami władzy, europejskich norm oraz tzw. „cywilizacji”, która przegrywa w nierównej walce z naturą, upałem i wilgocią. Urzędnicze procedury i towarzyskie konwenanse jawią się niczym groteskowy teatrzyk, w którym znudzeni i udręczeni aktorzy usiłują odgrywać przypisane sobie role, podczas gdy peruka opada na czoło, a za kołnierz białej koszuli spływa pot.
Można także doszukiwać się w filmie metafory współczesności: bezduszna biurokracja oraz korporacyjne machiny, w których pojedynczy człowiek jest zaledwie niewielkim trybikiem; gdzie ludźmi zarządza się przez umiejętne podsycanie w nich nadziei na rozwój kariery i awans.
W odczytaniu Zamy pomóc może również odwołanie do szerokiego wachlarza innych tekstów kultury – literackich (twórczość Becketta, Kafki, Borgesa czy Dostojewskiego), malarskich (z XVII i XVIII wieku), a wreszcie filmowych (od Aguirre, gniew boży Wernera Herzoga aż po Zaginione miasto Z Jamesa Graya).
Choć najnowszy film Lucrecii Martel jest obrazem niezwykle interesującym (tak pod względem treści, jak i formy), którego obejrzenie bez wątpienia warto polecić, to jednak nie ulega wątpliwości, iż jest to raczej propozycja dla koneserów, którzy docenią wszystkie walory Zamy i pozwolą się ponieść nieśpiesznemu rytmowi tej opowieści z pogranicza jawy i snu. Młodszym widzom, nienawykłym do odbioru nieco trudniejszych filmów, może wydać się on zwyczajnie niezrozumiały, dziwny, a przez to nudny. Zamę jako filmowy traktat o ludzkim niespełnieniu można zatem polecić przede wszystkim studentom kierunków humanistycznych oraz dorosłym kinomanom.
tytuł: Zama
rodzaj/gatunek: dramat
reżyseria: Lucrecia Martel
scenariusz: Lucrecia Martel
zdjęcia: Rui Poças
obsada: Daniel Giménez Cacho, Lola Dueña, Matheus Nachtergaele, Juan Minujín
produkcja: Argentyna, Francja, Hiszpania, Holandia, USA
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
czas trwania: 115 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 16 wzwyż/ponadpodstawowa i wyższa