Wywiad z Łukaszem Maciejewskim
„Oglądając film raczej nie myślę o tym, co inni napisali lub powiedzieli na ten temat przede mną. Po prostu daję się ponieść własnym emocjom. Nie obawiam się także stanąć przeciwko wszystkim, i głośno wyrazić swoje zdanie” – wywiad z Łukaszem Maciejewskim.
– Jak zaczęła się Pana przygoda z kinem, która przerodziła się w pasję, a następnie w zawód?
– To był proces, nie pojedyncze wydarzenie. Dorastałem w czasach, kiedy nie tylko nie było odtwarzaczy DVD, magnetowidów, ale także telefonów komórkowych czy internetu. Filmy oglądało się albo w kinie, albo w jednym z dwóch zaledwie kanałów telewizyjnych. Uwielbiałem kino. W specjalnych zeszytach które znalazłem zresztą niedawno w piwnicy, kaligrafowałem obejrzane tytuły, przyznając im punkty, pisząc krótkie recenzje. Wtedy poznałem pierwsze filmy Woody Allena czy Kieślowskiego. Filmy oglądałem najczęściej w telewizorze, chodziłem też z rodzicami do kina „Kosmos” (dzisiejsze „Millennium” w Mościcach), „Marzenia”, czy nieistniejącego już „Krakusa”. W „Kosmosie” obejrzałem na przykład jako dzieciak „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” czy „Amadeusza”, w „Krakusie” – „Willow” i „Tam, gdzie rosną poziomki”, w „Marzeniu” po raz pierwszy uczestniczyłem w „Konfrontacjach Filmowych” oglądając filmy Lyncha, Tornatore czy Cronenberga. W szkole podstawowej (nie było wtedy gimnazjum), po napisaniu wypracowania z „Amadeusza” Formana moja polonistka, nieżyjąca już pani Elżbieta Grzybowska, dała mi piątkę z wykrzyknikiem (skala ocen była wówczas pięciostopniowa) i orzekła, że powinienem zajmować się filmem, świetnie to czuję. Potem poszło już szybko. Dostałem się do I LO, do klasy humanistycznej, gdzie trafiłem na znakomitych profesorów języka polskiego, którzy od razu we mnie uwierzyli. W pierwszej klasie mieliśmy zajęcia z panem Jerzym Olszewskim, który założył z nami szkolną, szalenie ambitną gazetę „WG”, od drugiej klasy zajęcia z nami prowadziła pani Krystyna Latałowa. Dzięki jej zaufaniu bardzo szybko trafiłem do kierowanego przez nią „Radia Maks”, w którym od początku prowadziłem autorskie audycje filmowe. Wtedy wziąłem też udział w konkursie na najlepszą recenzję – pisałem o „Ptaśku” Alana Parkera. Nie było limitu wieku, startowałem z dorosłymi ludźmi, ale jednak udało mi się – wówczas szesnastolatkowi – wygrać ten konkurs. To dało mi do myślenia. W drugiej klasie liceum po raz pierwszy startowałem w ogólnopolskim „Konkursie Wiedzy o Filmie” w Gdańsku, w którym najpierw zakwalifikowałem się do finału, a w kolejnym roku – wspólnie z kolegą, Krzysztofem Malinowskim – zajęliśmy trzecie miejsce w Polsce. Równocześnie zacząłem wyjeżdżać na festiwale filmowe: do Gdyni i Łagowa, publikować pierwsze teksty w „TeMI” albo w miesięczniku kulturalnym „Tarniny”, potem zaś w „Kinie”, „Dzienniku Polskim” czy nieistniejącym już „Echu Krakowa”. Mniej więcej od drugiej klasy liceum zacząłem aktywnie działać w Amatorskim Klubie Filmowym „Szwenk” prowadzonym w Pałacu Młodzieży w Tarnowie przez Tadeusza Koniarza. Nie miałem chyba jasno określonego planu działania, ale dzisiaj, z perspektywy czasu widzę, że wszystkie drogi prowadziły mnie do dziennikarstwa, do kina – ale żeby osiągnąć ten cel, na mojej drodze pojawiło się wiele życzliwych osób, które pomogły mi w realizacji tego planu.
– Jakie formy działalności zawodowej związane z filmem wykonuje Pan?
– Kiedy startowałem w zawodzie, krytyk filmowy miał jasno określony cel: najważniejsze było pisanie: recenzji, artykułów, esejów, wywiadów, i publikowanie ich w jednym z wielu (lub w kilku) poczytnych magazynach. Taki stan trwał całe dekady. Dzisiaj sytuacja zmieniła się diametralnie. Miejsc do publikacji jest niewiele, internet to wciąż miejsce raczej dla hobbystów niż zawodowców, trzeba szukać możliwości samorealizacji w wielu formach dziennikarskich. Dlatego udzielam się na kilku frontach. Owszem, wciąż publikuję regularne teksty (w „Dzienniku” czy w „Magazynie Filmowym”), jestem także od jedenastu lat ekspertem „Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej” oraz stacji „HBO”. Prowadzę premiery i festiwale, jeżdżę po całym świecie jako juror, programuję repertuar kina „Millennium” w Tarnowie, pracuję w „Szkole Filmowej” w Łodzi, piszę książki, opiniuję scenariusze, pracuję w telewizji („Tygodnik Kulturalny” w „TVP Kultura”, „TVP Info”), prowadzę autorskie cykle w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w „Małopolskim Ogrodzie Sztuki” w Krakowie, oraz w „Kinie za Rogiem” na warszawskich Bielanach, okazjonalnie piszę o literaturze czy muzyce. Pod koniec 2014 roku zostałem członkiem „Europejskiej Akademii Filmowej”, jako jeden z zaledwie czterdziestu dziennikarzy z Europy i jeden z trzech z Polski, co poczytuję sobie za wielki zaszczyt i prestiż.
Tych zajęć jest bardzo wiele, ale dzisiaj chyba nie można już inaczej. Albo znajdziesz sobie miejsce na rynku, albo niestety znikniesz. Poza tym kocham to, co lubię. Praca dziennikarza jest moją pasją, spełniam się w niej i realizuję.
– Jakie było najciekawsze wydarzenie filmowe, w którym Pan uczestniczył?
– Działalność dziennikarza w moim przypadku naturalnie łączy się ze wspaniałymi wyjazdami, imprezami filmowymi, spotkaniami. Było ich tak wiele, że trudno wyróżnić jedno albo zaledwie kilka spośród nich. Ostatnio takim przeżyciem było uczestnictwo w gali wręczenia „Europejskiej Nagrody Filmowej” filmowi „Ida” Pawła Pawlikowskiego w Rydze, na Łotwie. Mogłem w tym uczestniczyć jako członek „Europejskiej Akademii Filmowej” i tym mocniej przeżywałem sukces polskiego kina.
Wcześniej, dzięki mojej pracy, dwukrotnie byłem w Maroku, trafiłem do Montrealu i Republiki Południowej Afryki, od pięciu lat lipiec spędzam zawsze w Rzymie, gdzie jestem kuratorem festiwalu „Isola del Cinema” promującym polskie kino. Ale ta profesja to również wspaniałe spotkania i przyjaźnie na całe życie, pisząc książkę o „Aktorkach” spędziłem niezwykłe chwile w towarzystwie Ireny Kwiatkowskiej, Aliny Janowskiej czy Beaty Tyszkiewicz, przyjaźnię się z Janem Fryczem, moim przyjacielem był też Krzysztof Krauze. Zdarzyło mi się także na przykład poznać Russella Crowe, Helen Mirren, Boba Hoskinsa czy Mela Gibsona, przeprowadzić całą serię rozmów ze Stanisławem Lemem. To naprawdę piękny zawód, szansa na wyjątkowe spotkania i uczestnictwo w niezwykłych wydarzeniach.
– Czy łatwo przychodzi Panu ocenianiu filmów?
– Ufam własnemu gustowi. Oglądając film raczej nie myślę o tym, co inni napisali lub powiedzieli na ten temat przede mną. Po prostu daję się ponieść własnym emocjom. Nie obawiam się także stanąć przeciwko wszystkim, i głośno wyrazić swoje zdanie. Na ocenę filmu składa się wiele elementów: wiedza filmoznawcza, znawstwo w ocenie poszczególnych elementów dzieła filmowego, ale także emocje, naturalne uczucia. Żeby pisać dobrze i uczciwie, trzeba umieć pogodzić te elementy, wypracować złoty środek.
– Jakie rodzaje filmów lubi Pan oglądać i dlaczego takie, a nie inne?
– Nie mam specjalnych preferencji. Dla mnie kino dzieli się na dobre lub złe, i to jest jedyny obowiązujący kanon krytyka. Oczywiście, każdy z nas ma większe lub mniejsze kwalifikacje w ocenie poszczególnych dzieł. Piszę najczęściej o kinie polskim lub autorskim – ten temat jest mi najbliższy. Raczej unikam pisania o wielkich hollywoodzkich produkcjach, adaptacjach komiksów, moi młodsi najczęściej koledzy znają się na tym o wiele lepiej ode mnie. Ale oglądam każdy rodzaj kina, staram się śledzić wszystkie nowinki, być na bieżąco z tym, co się dzieje. I oglądam w zasadzie wszystko: klasykę, horrory, seriale amerykańskie, komedie czy nawet „Bollywood”.
– Jaki film w sposób szczególny Pan przeżył i dlaczego?
– To najtrudniejsze pytanie z możliwych, bo było wiele takich filmów. Na pewno najważniejsze są początki, kiedy rozpoznajemy dopiero własne możliwości, ambicje, prywatny gust. W tym momencie mojego życia takimi tytułami były na pewno: „Serce jak lód” Claude’a Sauteta, „Dzikie trzciny” Andre Techine, „Dwa księżyce” Andrzeja Barańskiego czy „Krajobraz we mgle” Theo Angelopoulosa. Każdy rok przynosił jednak i przynosi nadal kolejne objawienia. Tylko w ostatnim sezonie pojawiły się tak ważne dla mnie filmy, jak: „Wielkie piękno”, „Boyhood” czy „Lewiatan”.
– Proszę podać tytuły filmów, które poleciłby Pan młodzieży gimnazjalnej?
– To znowu pytanie, na które szalenie trudno jest odpowiedzieć, trudno dobrać odpowiedni klucz dla takiej listy. Na świecie powstało setki tysięcy filmów nie sposób zapanować nad tą masą. Czy sugerować gimnazjalistom kanon, czy może jednak skupić się na wybranych tytułach z prywatnej listy marzeń?
Myślę że w tym przypadku trzeba i warto zawierzyć preferencjom opiekuna, polonisty, który na pewno dostosuje taką listę tytułów do Waszych potrzeb. Wcześniej opowiadałem o tytułach które ukształtowały mnie, kiedy byłem w Waszym wieku, ale to były dawne czasy, dzisiaj tego typu lista wyglądałaby na pewno inaczej.
– Dziękujemy za rozmowę.
Z Łukaszem Maciejewskim rozmawiały: Weronika, Natalia, Karolina, Kaja