Ciąg dalszy nastąpi?
Agata Nowak
Zespół Szkół Budowlanych im. Kazimierza Wielkiego w Radomiu
Dziecko to dla filmu wielki skarb. A dokument z dzieckiem w roli głównej jest prawdziwym diamentem. Kilkanaście lat temu Marcel Łoziński postanowił oszlifować ten diament. Przybrał on formę niezwykłej historii o ludzkim życiu. Historii opowiedzianej przez dziadków, za pomocą dziecka.
Reżyser filmu „Wszystko może się przytrafić” zasługuje na pochwałę za koncepcję dokumentu. Zatrudniając swojego syna jako rozmówcę uczynił z niego spowiednika osób starszych. Sześcioletni Tomek podczas pogadanek w Parku Łazienkowskim wyciągnął z tych ludzi ponadczasowe prawdy. Taki zabieg mógł udać się tylko małemu człowiekowi, jeszcze nie pozbawionemu dziecięcej spontaniczności i otwartości. Chłopiec pośredniczy w odbieraniu przez widza życiowych mądrości, które przekazywane są dość dobitnie. Jednak nie tylko o tym jest film. Marcel Łoziński skonfrontował ze sobą dwa pokolenia: „wszystko może się przytrafić” i „ ja wiem lepiej, bo swoje przeżyłem”. Uwydatnione zostały różnice między tymi dwoma światami oraz ich sprzeczny charakter. Ta historia, a raczej te opowieści, które nazwałabym nawet trenami, są jakby podsumowaniem życia bohaterów, ich Sądem Ostatecznym.
Choć wydarzenia z życia postaci wywołują wzruszenie, to film jest niezwykle wesoły. Tomka można porównać do słoneczka, które pojawia się w towarzystwie szarych chmur, a dzięki jego beztroskiej postawie i (już wcześniej wspomnianej) spontaniczności, nie jest tak ponuro. Wyraża się to we wszystkim: jego słowach, działaniach, wyglądzie zewnętrznym. Ukazuje ten charakterystyczny dla dzieci, epikurejski pogląd na świat, w którym „wszystko może się przytrafić”.
„A gdyby tak się stało…”? Gdyby naszym oczom Marcel Łoziński ukazał ławki Parku Łazienkowskiego, na których niegdyś siedzieli towarzysze rozmów jego syna? Gdybyśmy zobaczyli tego samego Tomka, dwanaście lat później? Nie, nie ujrzelibyśmy tego samego Tomka z „Wszystko może się przytrafić”. Ławki też nie byłyby te same, bo puste. Cały park jest pusty. Brakuje też chłopca. Teraz widzimy go jako dorastającego mężczyznę. Wraz ze zmianą głównego bohatera zmienił się cały sens poprzedniej części filmu. Teraz można by powiedzieć, że jest to obraz dorastania człowieka i zatracania pociechy z życia. Osobista degradacja. Mówi o tym wszystko: pochmurny wyraz twarzy bohatera, wyblakły błękit koszulki, nawet jego chód jest ociężały. Takie człapanie ku starości. A gdyby tak się stało, że się mylę? Może postawa nowego Tomka to tęsknota za przeszłością. Może to miała przekazać kolejna część dokumentu? Hmm… prawdopodobne.
Marcel Łoziński dokonał fantastycznego zabiegu, łącząc „Wszystko może się przytrafić” z kilkoma ujęciami „nowego” syna. „A gdyby tak się stało” nie jest oszustwem, czy jak to napisał jeden z internautów, „odgrzanym schabowym”. To potrawa przygotowana w części z tych samych składników lecz zupełnie świeża. Ma inny smak, a jej wartości odżywcze inaczej zaspokajają potrzeby naszego umysłu. Ale to nie wszystko. Ten dokument aż prosi się o trzecią część, ukazującą Tomka Łozińskiego w sytuacji takiej, jak jego rozmówcy z pierwszego filmu. Jestem pewna, że ta kontynuacja byłaby nie tylko zwieńczeniem dzieła mistrza Łozińskiego. Powstały tryptyk mógłby stać się fenomenem zarówno polskiego jak i światowego kina oraz podnieść poprzeczkę w kategorii „Najlepszy film dokumentalny” tak wysoko, że trudno będzie ją przeskoczyć.