Wirtualna polis
Fenomen kultury serialowej.
Dlaczego nie możemy przestać oglądać
i co z tego wynika

Tomasz Mazur

Jeszcze jakieś dziesięć czy piętnaście lat temu formuła serialu postrzegana była jako mniej wartościowa niż pełnometrażowy film. Wystąpienie w produkcji filmowej, która przeznaczona była w pierwszej kolejności na ekrany kin, było wówczas głównym źródłem prestiżu i pozycji aktora. Produkcje takie miały też większe budżety oraz oferowały lepszą jakość dzieł. Sytuacja ta uległa jednak dość gwałtownej zmianie – sądzę, że stało się to głównie za sprawą łatwości dostępu do świata seriali za pośrednictwem platform streamingowych takich jak Netflix, Amazon Prime Video czy Apple TV+. Chciałbym poddać tu refleksji mechanizmy sprawiające, że seriale zawładnęły życiem tak dużej części populacji oraz konsekwencje, jakie niesie to dla nas wszystkich.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że każde pokolenie miało swoje mniej lub bardziej kultowe seriale. Wojna domowa, Czterej pancerni i pies, Stawka większa niż życie, a w następnym pokoleniu 07, zgłoś się, Alternatywy 4, Czterdziestolatek czy Zmiennicy to tylko kilka przykładów serialowych hitów, które przykuwały w naszym kraju do odbiorników telewizyjnych starszych już dzisiaj widzów. Ja sam, jako bardzo młody człowiek, z wypiekami na twarzy śledziłem losy bohaterów Miasteczka Twin Peaks, a potem Przystanku Alaska. Można więc spytać, czy coś się od tamtych czasów zmieniło – poza ilością, dostępnością i długością poszczególnych seriali.

Cztery główne czynniki definiują nasze współczesne doświadczenie oglądania serialu. Po pierwsze jest to dostępność. Dawniej na kolejny odcinek ulubionej opowieści trzeba było czekać tydzień. W międzyczasie wracaliśmy do naszego zwykłego życia – pomiędzy rzeczywistych ludźmi, naszą rodzinę, przyjaciół i znajomych. Seriale tworzyły swego rodzaju osobny świat, wspólnotę, jednak jej członkami byli realni ludzie, którzy lubili o danym serialu rozmawiać i razem go przeżywać. Dzisiaj seriale dostępne są natychmiast, na każde życzenie, wystarczy uruchomić portal streamingowy. Poszczególnych odcinków nie musi już oddzielać od siebie rzeczywistość (ani nawet czołówka i tyłówka, które można pominąć) i zwykłe międzyludzkie interakcje. Zanika też potrzeba, żeby się z kimś serialem dzielić, żeby go z kimś razem przeżywać – sądzę, że tylko część widzów zagląda na fanpage danej produkcji. Wystarcza nam przebywanie w rzeczywistości wykreowanej przez oglądany aktualnie serial.

Drugim czynnikiem jest intymność. Żeby oglądać, nie potrzebujemy, jak dawniej, szukać telewizora ani rezerwować sobie czasu na wyprawę do kina. Możemy oglądać na dowolnym ekranie, a zawsze jakiś ekran mamy ze sobą. W efekcie nasz serial zawsze może być przy nas – w domu na tablecie, w drodze do pracy na wyświetlaczu komórki, w pracy na ekranie służbowego komputera. Bliskość stwarza też efekt pewnej permanentności – nigdy do końca nie wychodzimy ze świata serialu, bo w każdej chwili możemy się do niego podłączyć. Zażyłość pogłębiają powiadomienia na różnych serwisach informacyjnych, które, stosując odpowiedni algorytm, dostarczają nam powiadomień na temat aktorów, wydarzeń związanych z serialem, zapowiedzi kolejnych odcinków. W ten sposób serial może być intymnie obecny w bardzo wielu obszarach naszego życia.

Za intymnością idzie trzeci czynnik, mianowicie wszechstronność. Sylwetki kluczowych postaci występujących w serialu, dla potrzeb rozbudowanych wielosezonowych produkcji, nabierają niezwykłej wielowymiarowości i głębi. Poznajemy ich wspomnienia z dzieciństwa, skrywane tajemnice, bliższych i dalszych znajomych, złożone emocje. Znamy ich zazwyczaj lepiej niż wielu naszych rzeczywistych znajomych, a nawet przyjaciół. Dawniej postaci występujące w filmach i serialach były instrumentem do konstrukcji fabuły. Dzisiaj jest odwrotnie – to fabuła wydaje się raczej służyć budowaniu postaci. Do pewnego stopnia zjawisko to przenika do kin, na przykład w postaci serii Marvelowskich.

Wreszcie czwarty, niezwykle istotny czynnik, którym jest dopracowany do perfekcji mechanizm tworzenia i wykorzystywania clifhangerów. Każdy odcinek dobrze skonstruowanego serialu posiada dwie kluczowe cechy. Po pierwsze stanowi zamkniętą całość, domknięcie jakiejś historii – dając widzowi poczucie uczestnictwa w konstruktywnym działaniu, poczucie sprawstwa, uzyskania czegoś ważnego. Po drugie każdy, albo co najmniej bardzo wiele odcinków, kończy się jakimś poruszającym emocje zwrotem akcji, często nawiązującym do przewodniego motywu czy tajemnicy danego sezonu. W ten sposób uzyskujemy jednocześnie spełnienie (domknięcie małej historii) i niespełnienie (otwarcie szerszej historii). Sięgamy po następny odcinek dlatego, że wiemy z doświadczenia, iż da nam satysfakcję, domknięcie jakiejś struktury, ale oglądamy też dlatego, że właśnie poprzedni odcinek na końcu tę strukturę otworzył. Doświadczenie oglądania serialu generuje zatem stan pewnego radosnego napięcia, zawiłej kombinacji satysfakcji i niepokoju.

Sądzę, że jednym z głównych efektów tego doświadczenia jest zaburzenie naszej wspólnotowej tożsamości. Naszą tożsamość w dużym stopniu kształtują relacje z innymi ludźmi. W starożytnej Grecji, w okresie kiedy powstawała filozofia, ludzie żyli w obrębie lokalnych społeczności, które określano po grecku mianem polis. Członkowie takiej wspólnoty to w pierwszej kolejności obywatele, w drugiej dopiero – samodzielne jednostki. Dyskusje etyczne zapoczątkowane przez Sokratesa wyrastają właśnie z ducha lokalnej wspólnoty, z poczucia odpowiedzialności za tę wspólnotę. Dobre życie jednostek jest ściśle powiązane z dobrym życiem grupy, z jakością interakcji, jakie w tej grupie zachodzą.

W swoim słynnym dziele Państwo Platon podejmuje kwestię sprawiedliwości, którą jednocześnie rozważa jako problem prawości. Sprawiedliwość to właściwość państwa, prawość to cecha jednostki. Czytając dialog, gubimy się w tym, czy państwo jest metaforą duszy ludzkiej, czy na odwrót. Rozumiemy sprawiedliwość dlatego, że zrozumieliśmy naturę prawości, czy też jest odwrotnie? Wydaje mi się, że intencją Platona było wykazanie, że te dwie rzeczy się uzupełniają. Jedna nie jest możliwa bez drugiej. Człowiek zawsze żyje w kontekście grupy, do której się odnosi. Z tego też powodów uczeń Platona Arystoteles określił człowieka mianem istoty politycznej, wyjaśniając następnie cnoty w kategoriach określonych praktyk społecznych. Wartości nie są u niego wyznaczane przez obiektywne niezmienne idee, których szukał Platon, ale przez praktyki rozwijające się na łonie organizmu społecznego.

Współczesny człowiek, zanurzony w świecie seriali, zmienia w pewnym sensie obywatelstwo. Jego tożsamość i normy w coraz większym stopniu wyznaczane są przez strukturę i dynamikę serialu – tego, który akurat ogląda. Oznacza to następnie, że jego tożsamość jest niestabilna. Rzecz w tym, że nasz mózg, co potwierdza wiele współczesnych badań z zakresu psychologii eksperymentalnej, nie bardzo odróżnia rzeczywistość od obrazu. Jeżeli przebywamy cały czas pośród postaci wirtualnych, bohaterów serialu, to na jakimś zasadniczym, podświadomym czy neurologiczno-behawioralnym poziomie, stają się oni dla nas realnymi postaciami, a ich rzeczywistość – realnym światem.

Funkcjonowanie w tym świecie posiada pewne interesujące cechy, które czynią go bardziej interesującym niż „tak zwany”[1] świat rzeczywisty. Sprawiają one też, że nie możemy się od tego świata uwolnić, nie możemy przestać oglądać. Po pierwsze jest on dyspozycyjny. W świecie „tradycyjnie” rzeczywistym, to my jesteśmy niejako dyspozycyjni względem rzeczywistości, reagujemy na to, co się nam zdarza, co nas dotyczy, musimy dokonywać wyborów i przyjmować ich konsekwencje, podczas gdy w świecie serialu to my nim dysponujemy, co dokonuje się za pośrednictwem jednego kliknięcia. Serial włączam i wyłączam, zatrzymuję i uruchamiam, przewijam do przodu lub cofam, wedle uznania i kaprysu. Mogę go też w każdej chwili porzucić i przenieść się do innego.

Po drugie świat serialu jest całkowicie niewymagający emocjonalnie czy, żeby wyrazić to inaczej, jest instrumentalny emocjonalnie. Nasza relacja z serialowymi bohaterami, jakichkolwiek byśmy nie doświadczali emocji, jest całkowicie jednostronna – oni udostępniają nam, na nasze życzenie, swoje najbardziej intymne emocje: gniew, namiętności, rozgoryczenie, frustrację, ekscytację, wszystko to nierzadko w bardzo dużej skali intensywności, kłując nas wprost z ekranu grymasami twarzy, żywiołowymi gestami, ekspresywnymi wykrzykami. Uważam, że człowiek nigdy jeszcze w historii nie miał tak bogatego, bliskiego i nieustannego dostępu do emocji innych ludzi. Przypomina mi to trochę pornografię. W produkcjach pornograficznych dostajemy na życzenie nagość, fizyczną intymność drugiego człowieka. Wykorzystujemy ją do uzyskania zmysłowej satysfakcji, zaspokojenia. Podobnie postępujemy z emocjami w serialach. Nie musimy niczego od siebie wkładać, dostajemy niemal za darmo (w sensie emocjonalnym) dostęp do niezwykle bogatej sfery intymności innych ludzi, sami pozostając całkowicie bierni i zdystansowani.

Po trzecie świat serialu, co wynika z tego, co prezentowałem wcześniej, wytwarza pewną normatywność napięcia. Żyjemy w dwuznacznym stanie składającym się, z jednej strony, z oczekiwania natychmiastowej gratyfikacji (domknięcie struktury danego odcinaka – dawka oferowanych w nim emocji), z drugiej zaś strony stałego wyczekiwania, niepokoju wynikającego z zawieszenia domknięcia motywu przewodniego. Oglądacze seriali są przyzwyczajeni do tego napięcia, traktują je jako normę, nie oczekują innego stanu. Nie umieją już odraczać gratyfikacji, nie wyobrażają sobie życia bez napięcia i nie poszukują go.

Te właściwości czy konsekwencje życia w świecie serialu, który jest naszą nową polis, nową ojczyzną, wyznaczają nowy zestaw norm, który przenosimy w obszar tradycyjnej rzeczywistości. Traktujemy ją jako będącą do naszej dyspozycji (spełniającą nasze oczekiwania i aspiracje), emocjonalnie instrumentalną (zobowiązaną do dostarczania nam podniety), stale niepokojącą, a nawet zatrważającą.

Ktoś mógłby odebrać moje słowa jako wyraz krytyki. Tymczasem kieruje mną raczej zdziwienie czy zaciekawienie. Świat seriali i inne uzupełniające go współcześnie wymiary rzeczywistości wirtualnej w postaci mediów społecznościowych czy gier online wytworzyły nowy typ człowieczeństwa, który przechodzi obecnie bardzo dynamiczną ewolucję, wobec czego trudno przewidzieć, co ostatecznie wyłoni. Już teraz na pewno stawia przed nami ponownie stary fenomenologiczny problem realności świata i drugiego człowieka. Edmund Husserl, filozof pierwszej połowy XX wieku dowodził, że pewni możemy być tylko naszych doznań, fenomenów, które nie dają nam żadnej pewności co do sposobu istnienia świata empirycznego. Pewni możemy być jedynie idei, które odkrywamy, zagłębiając się w świat wewnątrz percepcji, a nie na zewnątrz niej.

Przenosząc to na praktykę życia serialowego, ponawiamy fenomenologiczne pytanie o realność drugiego człowieka. Jeśli bohatera ulubionego serialu doświadczamy jako bliższego nam, lepiej przez nas rozumianego, to dlaczego nie możemy przyjąć, że jest bardziej rzeczywisty niż osoby, z którymi obcujemy na co dzień, w tym, co dotychczas określano jako rzeczywistość? Otwiera to przed nami, jako społeczeństwem, perspektywę obcowania, może już w niedalekiej przyszłości, z osobami wirtualnymi jako realnymi partnerami naszego życia. Rozważmy na przykład taką perspektywę: ślub z bohaterem ulubionego serialu. Dlaczego nie miałoby to być kiedyś możliwe? Zresztą, przecież tę ewentualność podjęła już do pewnego stopnia kinematografia, na przykład w filmie Ona w reżyserii Spike’a Jonze’a.

[1] Określenie „tak zwany”, które samo ma funkcję brania czegoś w cudzysłów, wziąłem tu w dodatkowy cudzysłów, żeby podkreślić pewne podwojenie naszego doświadczenia. Chodzi o to, że opuszczając świat serialu, wkraczamy w świat rzeczywisty, który wydaje nam się nierzeczywisty, stąd mamy ochotę go nazwać tak zwanym światem rzeczywistym, jednak jednocześnie, na głębszym poziomie behawioralnym, on naprawdę przestaje być dla nas rzeczywisty, w sensie świata relacji, norm i tożsamości, on jest właśnie nierzeczywisty, stąd określenie „tak zwany”, jest tylko tak zwanym tak zwanym. Jeszcze „się” tylko tak mówi, że on jest „tak zwany”, ale on już nie jest nawet tak zwany.