Wielkie tandemy autorskie w historii kina: Giuseppe Tornatore
i Ennio Morricone
Kinga Dyndowicz
Ennio Morricone i Giuseppe Tornatore to jeden z największych tandemów autorskich współczesnego kina. Oczywiście mam na myśli duety reżyser – kompozytor. Ile takich było? Pewnie sporo, ale tylko niektóre z nich na stałe zapisały się w historii kina. Te najważniejsze to dla mnie przede wszystkim: Roman Polański i Krzysztof Komeda, Steven Spielberg i John Williams, Tim Burton i Danny Elfman, Federico Fellini i Nino Rota, również Clint Eastwood i Kyle Eastwood, syn znakomitego reżysera i muzyk jazzowy, który co jakiś czas komponuje muzykę do filmów ojca. Wracając jednak do kina włoskiego; moje pierwsze spotkanie z duetem Giuseppe Tornatore – Ennio Morricone to „Cinema Paradiso” z 1988 roku, jeden z najwspanialszych filmów o kinie. Obraz, który wyprzedził swój czas, uświadamiając nam, że kino jako miejsce oglądania filmów właśnie teraz traci swój specyficzny charakter.
Rewolucja technologiczna ostatnich dekad sprawiła, że w dystrybucji filmowej zmieniło się prawie wszystko. Kino możemy mieć dzisiaj w domu i to nie tylko za sprawą DVD, ale również coraz bardziej popularnych dysków Blu-ray. Oczywiście równie ważny jest dziś internet. Być może nawet ważniejszy ze względu na zasięg i skalę oddziaływania. Również dlatego, że daje legalną możliwość oglądania filmów online. Przykłady? Choćby innowacyjny projekt Studia Filmowego KADR, które na swoim autorskim kanale na YouTube udostępnia kilkadziesiąt klasycznych polskich filmów po rekonstrukcji cyfrowej. Takie przykłady można mnożyć. Na dodatek bardzo wielu fanów X Muzy (szczególnie tych młodych) coraz częściej korzysta z możliwości ściągania plików na własny komputer lub wymienia się nimi ze znajomymi. To możliwość wyjątkowo tania i również legalna; nie łamie prawa autorskiego jeśli plik przechowamy na dysku nie dłużej niż 24 godziny i przeznaczymy do prywatnego, domowego użytku w celach edukacyjno-poznawczych. I tutaj wracam do „Cinema Paradiso”; Tornatore pokazał w swoim filmie coś, czego już dzisiaj nie ma. Piękne, starodawne kino, które oferowało swoim wiernym widzom niepowtarzalność przeżycia, coś unikalnego. Film, który można było zobaczyć tylko w tym jednym miejscu. Ktoś może powiedzieć, że kina powstają również dzisiaj, ale sami dobrze wiemy, że tych tradycyjnych jednosalowych prawie już nie ma. Kino, jako miejsce oglądania filmów, traktowane jest dziś jak produkt, będący zazwyczaj dodatkiem do galerii handlowej. Produkt całkowicie pozbawiony smaku, romantyzmu… Cała magia dzieła Tornatore wynika dzisiaj przede wszystkim z tego kontrastu. Z tego, że obcowanie z filmem miało kiedyś inny wymiar. Gdy oglądam „Kino Paradiso” to za każdym razem zastanawiam się, czy Tornatore miał świadomość, że wszystkie zmiany nastąpią tak szybko. Sama korzystam dziś z wielu udogodnień i oglądam filmy nie tylko w kinie, ale z ogromnym sentymentem wspominam czasy, gdy było inaczej. Najpiękniejsze z takich wspomnień powracają wtedy, gdy sięgam do muzyki Ennio Morricone. Co ciekawsze – muzyki, która doczekała się niezliczonej ilości wykonań.
Kompozycje z tego niezapomnianego obrazu są klasykiem, do którego artyści sięgają od lat. W większości przypadków są to artyści związani z jazzem. I gdybym miała układać swoją prywatną listę najlepszych coverów dzieł Mistrza, to w czołówce takiego zestawienia umieściłabym wersje Charliego Hadena i Pata Metheny z albumu „Beyond The Missouri Sky”. Być może również interpretację włoskiej wokalistki jazzowej Roberty Gambarini. Ale pamiętam też piękne wykonania Chrisa Bottiego, Dave’a Koza, Tilla Bronnera. Muzyka to moja druga pasja i muszę tutaj zaznaczyć, że tematy z „Kina Paradiso” jako jedne z niewielu europejskich przeniknęły do jazzowego kanonu nie tylko w Europie, ale również w Ameryce. Oczywiście dlatego, że filmowa kariera Morricone od zawsze przebiegała dwutorowo. Z jednej strony tworzył muzykę do kina włoskiego, z drugiej – jego melodie stały się znakiem rozpoznawczym wielu produkcji hollywoodzkich. Gdybym jednak miała wybrać jeszcze jeden ulubiony soundtrack w dorobku duetu Tornatore – Morricone, to zawsze wybrałabym „The Legend of 1900″. Wzruszający dramat, promowany przez piękną piosenkę, w której realizację zaangażowanych było kilku genialnych muzyków światowej sceny rockowej. Ten utwór to „Lost Boys Calling”; kompozycja Mistrza zaśpiewana przez eks-Pink Floyda Rogera Watersa i wzbogacona o gitarowe brzmienie Eddiego Van Halena z grupy Van Halen. Instrumentalnym odpowiednikiem tego utworu jest temat „Playing Love”, będący zarazem jednym z najbardziej nostalgicznych fragmentów filmu. Obrazu będącego historią chłopca, który nie miał domu ani imienia, bo przyszedł na świat na wielkim frachtowcu na pełnym morzu, pewnego dnia w roku 1900. Miał tylko jedno: miłość do muzyki i fortepianu. Stąd właśnie wielka rola wspomnianego już tematu „Playing Love”.
Muzyka z dramatu „1900: Człowiek legenda” jest trochę inna od tej z „Kina Paradiso”. Chwilami bardziej niepokojąca, mniej melodyjna, a jednak w jakiś sposób niezapomniana. I tutaj powinnam przypomnieć, że Morricone był już kiedyś połową innego wielkiego tandemu autorskiego. Mam oczywiście na myśli jego współpracę z Sergio Leone i niezapomniane tematy do spaghetti westernów oraz „Dawno temu w Ameryce”, jednego z najwybitniejszych obrazów w historii kina gangsterskiego. Poświęciłam większość miejsca „Cinema Paradiso”, bo to dzieło na swój sposób autotematyczne, wpisujące się w problematykę, która nas, wielbicieli kina dotyczyć będzie zawsze. Bez względu na upływ czasu…
Dziesiątego listopada Ennio Morricone skończy 87 lat. Właśnie teraz podróżuje po całej Europie z wielką trasą koncertową „50 lat muzyki”. Czasem zastanawiam się, czy będzie miał godnych następców? Myślę, że włoscy kompozytorzy z młodszych pokoleń mogą odczuwać presję, wspominając swoich wielkich poprzedników. Takich jak Morricone czy, wspomniany nieco wcześniej, Nino Rota.