Uroda życia, smak życia.
Allen w Europie, cz. 3

Elwira Rewińska

Uwielbiam filmować miasta”
Woody Allen

„Jedno mogę powiedzieć o romantycznych miastach – mają tam przecudownych facetów…”
Djuna, bohaterka Wszyscy mówią: kocham cię

„Podróż to takie życie na niby, ale sugestywniejsze od tego, które wiedziemy na co dzień”
Eustachy Rylski

Gdyby zapytać Woody’ego Allena o adres w latach 1996–2013, z pewnością podałby taki: „w podróży”. Istotnie, niemal z dwóch dekad pozostawił filmowe pamiątki, poczynając od Wszyscy mówią: kocham cię, poprzez dramatyczne obrazy londyńskie, po komedie romantyczne (?), których akcja dzieje się w Rzymie, Barcelonie i Paryżu. W tych miastach amerykański reżyser znalazł się u źródeł natchnienia. Jego bohaterowie też przybywają tam dla życiowej, nieraz artystycznej, podniety. I nie doznają zawodu. Allen wysyła do Europy „swoich” bohaterów – to neurotyczni intelektualiści i artyści, z bagażem życiowych doświadczeń, marzeń, pragnień, ale i obsesji, lęków i fobii. Odnosi się zarazem wrażenie, że scenariusze tych filmów współtworzył genius loci Rzymu, Barcelony i Paryża. Filmowe uniwersum Allena zostało dopełnione włoską pikanterią, hiszpańską namiętnością, paryską atmosferą cyganerii artystycznej lat 20. XX wieku. Magia pod słońcem Hiszpanii, wśród ruin Rzymu, pod niebem i dachami Paryża.

Te trzy miasta wyzwalają nieokreślone tęsknoty i zachwyt, a emocje te są motorem akcji „trylogii” Allena. „Stop” architektury, miejsc emblematycznych dla tych europejskich stolic – od wieży Eiffla i uliczek Montmartre’u, poprzez Sagrada Familia i Park Guell do Schodów Hiszpańskich i fontanny di Trevi – z dźwiękami akordeonu, hiszpańskiej gitary klasycznej, popularnych włoskich piosenek i słynnych arii operowych tworzą aurę tych komedii romantycznych. Komediowy, najbliższy crazy comedy Rzym, zmysłowa, soczysta Barcelona i magiczny Paryż zapraszają.

Te komedie romantyczne mają wszystkie cechy wcześniejszych filmów Allena – oparte są na błyskotliwych scenariuszach, motorem akcji i źródłem komizmu są dialogi, pełne bon motów i ripost, a życie bohaterów „kręci się” wokół skomplikowanych relacji i seksu. Ale i te „miękkie”, „musujące” filmy Allena oddają w unikalnej formie „śmieszno-straszne sprzeczności życia”. A liczne, subtelne aluzje, odniesienia do innych epok i twórców to naddatek estetyczny tych filmów.

Bo przecież nie wierzymy Joe Berlinowi, pisarzowi (alter ego Allena) z filmu Wszyscy mówią: kocham cię, kiedy mówi, że o sztuce wie tyle, iż van Gogha grał Kirk Douglas. Przewrotność Allena to jeszcze jeden walor jego filmów.

Woody Allen, Amerykanin, zaprasza do Europy. O północy w Paryżu (2011)

 

„Żaden posąg, symfonia, obraz (…) nie mogą
konkurować z Paryżem”
Gil

„Spacery po Paryżu nigdy całkiem niewinne”
Adam Zagajewski

„Te spacery o północy inspirują mnie”
Gil

Nowy York, tak kochany przez Woody’ego Allena, to „najbardziej filmowe miasto świata”. Ekspozycja filmu O północy w Paryżu, przypominająca słynne otwarcie Manhattanu, z rozkwitającymi na niebie fajerwerkami w rytm Rhapsody in Blue George’a Gershwina, pozwala domniemywać, że Miasto Świateł jest jego drugą miłością. Początek filmu, statyczne kadry Paryża – Pont Neuf, Notre Dame, Opera Paryska, uliczki Montmartre’u, Place Vendôme, wieża Eiffla… – od poranka do nocy, w słońcu i deszczu – to celebracja Paryża. W koniecznym skrócie, kondensacji, pokazuje Allen scenerię, w jakiej rozgrywać się będzie filmowa opowieść. A towarzyszący tym obrazom jazzowy standard Sidneya Becheta Si tu vois ma mère, zapowiada liryczno-nostalgiczną tonację filmu.

Do Paryża, tej stolicy kultury europejskiej, przybywa amerykańska rodzina. W Bristolu, eleganckim hotelu, zatrzymuje się biznesmen z żoną, córką Inez (Rachel McAdams) i jej narzeczony. Gil (Owen Wilson) to wzięty scenarzysta, który marzy o zostaniu „prawdziwym” pisarzem. Filmowa akcja rozgrywa się na przemian w Paryżu dziennym i w Paryżu nocnym. Paryż dzienny to miasto turystyczne, Paryż nocny jest natomiast magiczny. Odsłona dzienna to satyra na konsumpcyjny styl życia bogatych Amerykanów i zarazem obraz destrukcji związku Gila i Inez. W ciągu dnia ocieramy się o banał – nawet jeśli pod rzeźbą Rodinowskiego Myśliciela rozmawia się o sztuce z samą Carlą Bruni jako przewodniczką czy kiedy bohaterowie spacerują po ogrodach Wersalu. Nawet uwagi o Nenufarach Moneta w Orangerie są sztampowe, zwłaszcza jeśli wygłasza je apodyktycznym tonem ten „pedantyczny typ”, Paul (Michael Sheen), dawny znajomy Inez. W dzień obcujemy przede wszystkim z zamożną rodziną amerykańską – dla tych ludzi najważniejsze jest dobre wrażenie, prestiżowy zawód i… pieniądz. Motywem przewodnim życia matki Inez są słowa: „Klasa kosztuje, tandeta nie kosztuje”, a celem życia zdaje się być zakup fotela – okazyjnie, za 20 tysięcy euro. Inez jest nieodrodną córką matki – planuje karierę Gila w Hollywood. Zwiastunem czegoś autentycznego, świeżego w życiu Gila są rozmowy o muzyce Cole’a Portera z dziewczyną sprzedającą płyty na jednym z tych urokliwych paryskich straganów ulicznych. Ale to nocą rozegra się właściwa akcja. Gil, będący w trakcie pisania swojej pierwszej „poważnej” powieści pt. Zakątek wspomnień – o ludziach, którzy byliby szczęśliwsi, żyjąc w innej epoce – szuka natchnienia dla jej ukończenia. Inspiracją dla niego staną się nocne spacery po Paryżu. Drogi Inez i Gila rozchodzą się, dosłownie, kiedy mężczyzna po raz pierwszy decyduje się na samotny spacer, podczas gdy Inez woli udać się na tańce z przyjaciółmi, Paulem i Carol (Nina Arianda).

Analogie między powieścią Gila a treścią filmu pozwoliły na podwójny koncept, będący fabularnym fundamentem tego uwodzicielskiego filmu. Otóż motorem akcji „nocnego Paryża” jest podróż w czasie, a jej metaforyczny sens zawiera się w micie Złotego Wieku, szczęśliwej epoki. Dla Gila to Paryż lat dwudziestych XX wieku. Wraz z wybiciem północy, Gil przeniesiony zostanie zabytkowym peugeotem – a także siłą wyobraźni – w środek życia artystów paryskiej awangardy. W czasie przyjęcia na cześć Jeana Cocteau pozna Zeldę i Scotta Fitzgeraldów, zachwyci się piosenką Cole’a Portera, pozna Ernesta Hemingwaya, który wprowadzi go do salonu Gertrudy Stein, gdzie spotka Picassa i tajemniczą piękność, Adrianę. Odtąd żyje w dwóch wymiarach – w teraźniejszości, którą coraz trudniej znosi i w idealizowanej, oglądanej w zachwyceniu przeszłości.  Z każdym nocnym spacerem Gil oddala się od narzeczonej coraz bardziej. A jego coraz większe „odklejenie” od rzeczywistości, powodowane twórczym niepokojem, Inez lekceważy: „Ubieraj się, wychodzimy, spóźnimy się przez te twoje głupoty”. „Nad czym tak dumasz, jesteś jakiś oszołomiony”. W przeciwieństwie do swojego narzeczonego, Inez wiedzie płaską egzystencję – niezdolna do zachwytu i oczarowań innych niż prozaiczne, materialne. Jej zachowanie uświadamia Gilowi absolutną, wręcz organiczną nieprzystawalność ich osobowości, stylów życia, pragnień… Malibu i paryskie poddasze jako marzenie o przyszłym miejscu do życia, ilustrują tę przepastną różnicę.

Paryż Amerykanie mają we krwi, odkąd po I wojnie światowej znaleźli w tym mieście przystań przedstawiciele lost generation. Umocnił tę legendę Paryża, jako miasta tworzącego artystów i dla artystów, utwór Gershwina Amerykanin w Paryżu (1929). U źródeł kreacji postaci artystów, których Gil spotyka, jest z pewnością Autobiografia Alicji B. Toklas Gertrudy Stein. Wszystkie drogi prowadzą do salonu kreatorki owej „musującej epoki” – opiekunki talentów, autorytetu intelektualno-artystycznego, ale poniekąd też „matki” dla tych „nieopierzonych” jeszcze malarzy i pisarzy. Idealnym ekranowym wcieleniem tej legendarnej postaci jest Kathy Bates. Ważną dla Gila postacią okazał się, uwielbiany zresztą przez niego, Ernest Hemingway. W rozmowie z początkującym pisarzem Hemingway streszcza niejako swój światopogląd i charakteryzuje własną twórczość. Wskazuje na warunek niezbędny dla tworzenia: „Nie stworzysz nic dobrego, jeśli boisz się śmierci”. To pogląd nie tylko pisarza, ale żołnierza, reportera wojennego, miłośnika corridy i… polowań na lwy. Spotkanie z surrealistami – Luisem Buñuelem, Salvadorem Dali, Man Rayem – dla których życie w dwóch czasach to nic niezwykłego, stanie się dla Allena pokusą do tworzenia żartów. Otóż Gil, wiedząc o nich i ich twórczości więcej niż oni sami, bo z perspektywy XXI wieku, podsuwa Buñuelowi pomysł na scenariusz Anioła zagłady. O ludziach, którzy nie mogą wyjść z salonu, mimo że przyjęcie się skończyło. Bezradny Bunuel – już po filmowym manifeście surrealizmu, czyli Psie andaluzyjskim, pyta: „Dlaczego nie mogą wyjść? Kto ich trzyma?” Z tym pytaniem zostawia go Gil, rzucając żartobliwie: „Może w trakcie golenia nabierze to sensu”. Z kolei wiedza o przyszłych losach Zeldy Fitzgerald pozwala włożyć w jej usta słowa: „Parzy mnie skóra” – które antycypują jej tragiczną śmierć w płomieniach.

Wśród artystów Gil spotyka Adrianę. W kreacji zjawiskowej Marion Cotillard staje się ona fantazmatem kobiety idealnej. Przechadzając się z Adrianą uliczkami Montmartre’u zostaje przez nią porzucony dla jej epoki marzeń – la belle époque, z Toulouse-Lautrecem, Degasem i Gauguinem. Którzy narzekają na miałkość swoich czasów i tęsknią za renesansem, epoką gigantów sztuki – Michała Anioła i Leonardo da Vinci…

W czasie tej filmowej, nostalgicznej podróży jest miejsce na żart. Oto kawiarnia, w której Gil spotyka po raz pierwszy Hemingwaya, po jego wyjściu zamienia się w pralnię – Lavoir Service, głosi neon. To żartobliwa aluzja do Bateau-Lavoir, Płynącej Pralni, kamienicy, w której mieszkali i tworzyli artyści tamtej epoki. W tym świecie zrekonstruowanym przez Allena nawet notes otrzymał małą, ale znaczącą rolę. Salvador Dali obsesyjnie szkicuje sylwetki nosorożca w swoim notesie. Notatnik ten, to legendarny Moleskine. W takich notesach swoje zapiski i szkice robili Ernest Hemingway, Pablo Picasso, Vincent van Gogh.

Humoru w tym filmie Allena jest więcej, a to dzięki Owenowi Wilsonowi, który jest idealnym medium dla Allenowskiego bohatera neurotycznego – naiwnego, żyjącego w stanie nieustannych olśnień i zachwytów, w życiu codziennym często nieporadnego. Przezabawna jest scena z kolczykami, rzekomo skradzionymi przez pokojówkę hotelową. Jakby przemontowano ją z crazy comedy. Jednak dominuje tonacja nastrojowo-liryczno-romantyczna. Gil dojrzewa jako człowiek i pisarz. To właśnie dzięki tym fantazjom (?), snom na jawie (?) postanawia stawić czoła rzeczywistości: „Jeśli mam napisać coś wartościowego, muszę wyzbyć się złudzeń, a marzenie o przeszłości to jedno z nich”. Paryż wydobył też i uwydatnił różnice między jego narzeczoną a nim (co widz wie od pierwszego dialogu, „zasłoniętego” czarnym ekranem): „Już nie mam wątpliwości, nie pasujemy do siebie”. Kiedy oznajmia Inez, że nie wraca z nią do Ameryki, ścigają go jej drwiące słowa: „Spaceruj godzinami, podniecaj się dachami i latarniami”.

Odzyskawszy siebie, Gil błądzi po swoim Paryżu, zagląda do kultowej księgarenki Shakespeare & Company, wypija w kawiarnianym ogródku kawę, by zakończyć swoje flanerowanie, miejską włóczęgę, na moście Aleksandra III. Tu zastaje go noc. Z oddali słyszy bicie dzwonów o północy, ale dźwięk ten stracił już swą uwodzicielską i czarodziejską moc. Pojawia się natomiast Gabriela, która jest niejako współczesnym wcieleniem Adriany. W tę inteligentną, subtelną sprzedawczynię płyt wciela się Seydoux, której „czarodziejska osobowość rozświetla twarz, którą stworzyć mogli Rafael i Renoir” (Woody Allen). Zaczyna padać deszcz…, a Gabriela, współbrzmiąc z najskrytszymi pragnieniami Gila, mówi: „Paryż jest najpiękniejszy w deszczu”. I oboje idą w głąb kadru najpiękniejszym mostem Paryża, tworząc jeden z bardziej uroczych finałów filmowych.

O północy w Paryżu, subtelna, urocza bajka i list miłosny do Paryża – to prezent Allena dla widzów. Prezent pięknie „opakowany” – w standardy jazzowe Cole’a Portera i akordeonowe dźwięki paryskiej ulicznej piosenki…

* * *

„Kino pokazuje nam świat bardziej zgodny
z naszymi pragnieniami”
Andre Bazin

 „Allen jest Allenem, jest Allenem, jest Allenem”
parafraza zdania Gertrudy Stein

„Wypad” Allena do Europy stał się, podobnie jak jego filmy o kinie, bezpieczną przystanią, w której to „niby-życie” pozwala zapomnieć o realnych zmartwieniach i kłopotach. „Mówię sobie co chwila: jesteś we Włoszech. Powtarzam to Henry’emu, a on jest taki czarujący i pyta, co z tego” (madame Matisse, Autobiografia Alicji B. Toklas). Otóż w „trylogii” europejskiej Allena (Zakochani w Rzymie, Vicky, Cristina, Barcelona, O północy w Paryżu) „wszystko z tego”, że jego bohaterowie znaleźli się właśnie w Rzymie, Barcelonie i Paryżu. Parafrazując bowiem słowa innej postaci, bohatera powieści Alberta Moravii Pogarda, można powiedzieć, że są to miasta, w których nawet człowiek interesu czuje się po trosze poetą, artystą. Te historie nie mogłyby rozegrać się w innych miastach – za każdym razem ich specyfika, wielowiekowa tradycja kulturalna podbijają ich sens, wydobywając coś niebanalnego. Lekkość, humor, pozorna błahość zdarzeń nie przesłaniają tego, że mówi się w tych filmach o sprawach ważnych. O związkach między ludźmi, względnej łatwości w ich zawiązywaniu i trudności w ich podtrzymywaniu. Czy – szerzej – o zagubieniu, pogubieniu się człowieka w morzu możliwości. Te „musujące” filmy, o wakacyjnym, dosłownie i w przenośni, klimacie, „przemycają” jednak, nienachalnie i niepedantycznie, parę refleksji na temat miłości, skomplikowanych relacji między ludźmi, na temat sztuki czy różnic kulturowych. Jednym słowem, „o życiu i całej reszcie”. A ponieważ to, mimo wszystko, raczej pogodne filmy, bohaterowie, niezależnie od finału ich miłosnych przygód, będą raczej nucić piosenkę Cole’a Portera Zróbmy to, zakochajmy się niż piosenkę śpiewaną nad Sekwaną przez Goldie Hawn w filmie Wszyscy mówią: kocham cię: „Z miłością skończyłam już, szkoda słów…”. Słowa Gertrudy Stein mogą być artystycznym credo Allena: „Powinnością artysty jest nie poddawać się rozpaczy i znaleźć odtrutkę na bezsens istnienia”.

Schemat rom-com wypełniony został Allenowską treścią – w tych „gotowych scenografiach” jakimi są Rzym, Barcelona, Paryż – rozgrywa się Allenodrama. Dzięki połączeniu tych dwóch światów – oba zyskują. Komedia romantyczna została „przewietrzona” przez amerykańskiego reżysera, a uniwersum Allena zyskało świeżość. Dość proste fabuły, Allenem podszyte, dały wyrafinowany efekt. Pod słońcem włoskim i hiszpańskim, w deszczowym Paryżu – kino Allena jaśnieje nowym blaskiem.

Często formułowany jest zarzut wobec jego kina – Allen powtarza się, kręci ten sam film. Ale, toutes proportions gardées, czyż nie „powtarzali się” najwięksi – Fellini, Bergman, Antonioni, czyż nie kręcili wciąż tego samego filmu? Takie kino ma swoją nazwę – kino autorskie. Trzeba zgodzić się z nieco arbitralną opinią Krzysztofa Vargi: „Ustalmy na początek rzecz zasadniczą: nawet słaby film Allen jest dobrym filmem, dobry film Allena jest filmem wybitnym, wybitny film Allena jest filmem genialnym”. Te trzy komedie są dobrymi filmami Woody’ego Allena, czyli filmami wybitnymi.

P.S. „Pamiętajmy, że film jest także rozrywką. I dobrze byłoby, gdyby to była rozrywka na najwyższym poziomie” (Maciej Stuhr).