Trzecie wyjście z jaskini.
Analiza filozoficzna trzech filmów Christophera Nolana
Tomasz Mazur
Filozofowie dawno już powzięli podejrzenie, że nasza codzienna rzeczywistość, to, co się nam jako rzeczywistość zwyczajowo jawi, nie jest dostatecznie rzeczywiste, może nawet nie jest rzeczywiste w ogóle. Dało to asumpt do podjęcia poszukiwań ukrytego przed nami prawdziwego bytu.
Pierwszym takim poszukiwaczem zaginionego bytu był Parmenides z Elei, ten sam, który sformułował słynną zasadę głoszącą, że: „Byt jest, a niebytu nie ma”. Z zasady tej wywiódł logicznie dla niego oczywisty wniosek, że byt jest jeden, niezmienny i okrągły. Skoro zaś codzienna rzeczywistość jest wieloraka, zmienna i nieokrągła, musi być więc złudzeniem. W podejrzeniu tym wtórował Parmenidesowi Heraklit, który w jednym ze swych aforyzmów obwieszczał: „Złymi świadkami są oczy i uszy dla ludzi, którzy mają dusze barbarzyńców”. Żeby więc prawdziwą rzeczywistość odkryć, trzeba albo, tropem Parmenidesa, nauczyć się nie ulegać ułudzie, albo, tropem Heraklita, oświecić duszę.
Obu myślicieli godzi w swojej wizji Platon, autor szeroko znanej metafory jaskini, za pomocą której pokazuje, że oświecenie jest jednocześnie drogą wyzwalania się ze złudzeń świata zmysłowego. Jednym z najważniejszych elementów platońskiej metafory jest ukazanie wszystkich ludzi jako podzielających pospołu pewną iluzję. Widzimy ich przykutych łańcuchem do dna jaskini, patrzących na ścianę przed sobą, dostrzegających na niej jedynie cienie rzeczy przesuwanych za ich plecami, za murem, gdzie źródłem światła jest ognisko rozpalone jeszcze kilka metrów dalej. Takie jest według Platona położenie wszystkich lub niemal wszystkich ludzi. Skrępowani łańcuchami schematów poznawczych i percepcji zmysłowej, widzimy jedynie złudny i migotliwy miraż prawdziwej rzeczywistości – przeżywamy najlżejsze drgnienia cieni na ścianie, nie rozumiejąc, że cały czas jesteśmy jedynie więźniami, że omija nas prawdziwy spektakl bytu, rozgrywający się gdzieś daleko za naszymi plecami, na zewnątrz jaskiń, gdzie dotrzeć zdołają jedynie nieliczni i najbardziej zdeterminowani.
Kinematografia zawsze pełnymi garściami czerpała z tego filozoficznego modelu. To bez wątpienia bardzo kuszący schemat fabularny. Żyjemy oto w fałszywej iluzorycznej rzeczywistości, prawdziwa zaś jest gdzieś indziej i wiedzie do niej jakaś droga, jakieś wtajemniczenie, a na końcu jest jakieś wybawienie i uniesienie – taka jest przynajmniej obietnica. Matrix Wachowskich zbudowany jest na tym schemacie, ale w wielu filmach eksperymentuje z nim także Christopher Nolan. Mam na myśli zwłaszcza trzy z nich – Incepcję (2010), Interstellar (2014) i najnowszy Tenet (2020). W każdym z tych obrazów śledzimy losy bohaterów, którzy w ten czy inny sposób wykraczają poza ramy potocznie rozumianej rzeczywistości, w każdym z nich oczywistość tego, co nam się jako rzeczywistość jawi, zostaje poddana testowi. W Incepcji zatarciu ulega granica między jawą a snem, w Interstellarze wychodzi na jaw, że świat ma więcej wymiarów niż te nędzne trzy, w których wydaje nam się, że żyjemy, wreszcie w Tenecie iluzją okazuje się czasowy wymiar egzystencji – to jedynie nasz ludzki schemat poznawczy sprawia, że postrzegamy czas jako biegnący w jedną stronę i w określonym tempie, podczas gdy rzeczywistość czasu jest całkiem inna.
Można odnieść wrażenie, że głównym przesłaniem tych trzech opowieści Nolana jest Platoński jaskiniowy przekaz o zasadniczej ułomności naszego zwyczajnego doświadczenia rzeczywistości. Nie możemy ufać temu, co nam się wydaje oczywiste. Żeby się w czymkolwiek upewnić, wyjrzeć za zasłonę, do tego potrzebujemy sztuczek, szczególnych kompetencji, a wreszcie karkołomnego i najeżonego przeszkodami przedzierania się przez labirynt złudzeń. W tym sensie filmy Christophera Nolana zdają się mieć na celu poszerzenie naszej perspektywy.
Jeżeli jednak rzeczywistość nie jest lub może nie być tym, czym się wydaje, jak znaleźć drogę wyjścia z tej jaskini? Przepis Platona wydaje się prosty, przynajmniej w teorii. Poza jaskinią znajduje się rozległy świat wiecznych idei – docieramy tam dzięki odwróceniu się od świata zmysłów i systematycznemu treningowi myślenia abstrakcyjnego. Bodźcem, który nas do tego popycha, jest pragnienie prawdy, przejawiające się w uczuciu niekreślonej tęsknoty. Zjawisko to bardzo szczegółowo opisuje Platon w dialogu Uczta, który traktuje o istocie miłości. Z dialogu dowiadujemy się, że każda postać miłości, tak zmysłowej, jak i osobowej, to jedynie zakamuflowana i niedoskonała postać tęsknoty za odwiecznym światem idei. A co jest właściwym obiektem tej tęsknoty? Jak czytamy:
„Ten, kto aż dotąd zaszedł w szkole Erosa, kolejne stopnie piękna prawdziwie oglądając, ten już do końca drogi miłości dobiega. I nagle mu się cud odsłania: piękno samo w sobie, ono samo w swej istocie” [Platon, Uczta, przeł. W. Witwicki].
Czy podobną logikę znajdujemy w narracjach Nolana? Czy bohaterowie jego opowieści, przybywszy trudną drogę i pokonawszy przeciwności, odnajdują prawdziwą rzeczywistość? Z jednej strony wydaje się, że, podobnie jak u Platona, gna ich naprzód jakaś namiętność, instynkt, tęsknota, czegoś poszukują. Jednak, czyż ostatecznie nie wracają na łono dawnej zwyczajnej nieznacznie jedynie odmienionej rzeczywistości? Cooper, bohater Interstellara, wraca do świata trzech wymiarów, ale nie potrafi się już w nim odnaleźć. Cobb, główna postać w Incepcji, budzi się wreszcie ze snu, mając pewność, że już nie śni. Wreszcie Protagonista z Tenetu zamyka czasową pętlę i czas na powrót zyskuje zwyczajny liniowy bieg. W każdym z tych trzech przypadków realność rzeczywistości jest wprawdzie zachwiana, ale ostatecznie zostaje przez bohaterów odzyskana w nieznacznie jedynie odmienionej postaci, zaś wizja jej dodatkowych wymiarów to raczej opowieść o ryzyku zaburzenia, dekonstrukcji znanego nam świata, to opis mechanizmów, po które w ostateczności można sięgnąć – żeby coś w znanym nam świecie naprawić – ale, które są zasadniczo niebezpieczne.
Wydaje się więc, że tam, gdzie chodzi o podejrzenie iluzorycznego charakteru rzeczywistości, fabuły Nolana nie oferują wyjścia z jaskini. Może zatem powinniśmy go raczej odnosić do Fryderyka Nietzschego? Jego słynne dzieło Tako rzecze Zaratustra zaczyna się od gestu przeciwnego do drogi zalecanej przez Platona. Zamiast z jaskini wychodzić, żeby na zewnątrz szukać prawdy, Zaratustra do jaskini schodzi, operując metaforyką schodzenia w głąb: „w głębię znijść muszę” [Fryderyk Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, przeł. W. Berent].
Żeby naprawdę „wyjść” z jaskini, trzeba w nią wejść głębiej. Problem człowieka polega nie na tym, że żyje w iluzorycznej rzeczywistości, lecz że jest w niej zbyt płytko zakorzeniony, szybując głową w spekulacjach i fantazjach. Trzeba zaś dokopać się do prawdy witalnych zmysłowych impulsów, biologicznych instynktów. O ile więc Wyjście z jaskini w ujęciu Platona wiedzie przez rozum, o tyle wyjście Nietzschego prowadzi drogą witalności, dobrego trawienia, silnych instynktów, tężyzny.
Jednak widzimy przecież, że i to nie jest droga oferowana przez Nolana. Jego bohaterowie są pełni niepokoju, zagubienia i jednak… tęsknoty. Na pewno nie realizują modelu nietzscheańskiego nadczłowieka. Uważam, że mamy tu raczej do czynienia z jeszcze innym pomysłem na wyjście z jaskini, konceptem będącym znakiem naszych czasów, tak dzisiaj oczywistym i powszechnym, że mało który widz uświadamia sobie jasno, że tego jest właśnie świadkiem na ekranie, kiedy śledzi zawiłe losy nolanowskich bohaterów. Ta droga wiedzie przez silne emocje i uczucia międzyludzkie.
We wszystkich trzech filmach Nolana tradycyjnie rozumiana rzeczywistość chybocze się na wszystkie strony, widz gubi się w logicznych meandrach fabuły, ale zabieg ten jest po to, by tym wyraźniej ukazać jedną i jedyną rzeczywistość prawdziwą. Jej istnienie podejrzewa Brand, bohaterka Interstellara, która, argumentując, że warto kierować się uczuciem w wyborze kolejnego celu misji, mówi między innymi:
„Dlatego chcę iść za głosem serca. Za dużo czasu poświęcamy teoriom. Posłuchaj, miłość nie jest naszym wynalazkiem, objawia się, ma moc. Musi mieć znaczenie (…). Może to dowód na istnienie jakiegoś wyższego wymiaru, którego nie potrafimy zaobserwować (…). Miłość to jedyna rzecz, jaką obserwujemy, która pokonuje czas i przestrzeń”.
Twierdzę, że trzy omawiane przeze mnie filmy Nolana stanowią odę na cześć tego wymiaru, o który mówi tu Brand. W Incepcji bohater zmaga się z żałobą po zmarłej żonie oraz z tęsknotą za dawno niewidzianymi dziećmi. W Interstellarze obserwujemy niemal dokładnie te same emocje spajające cały czas narrację. Nieco tylko odmiennie jest w Tenecie, gdzie bohater z jednej strony traci i odnajduje w czasie prawdziwą przyjaźń, jednocześnie pomagając matce odzyskać więź z dzieckiem. Ostatnie sceny każdego z omawianych filmów stanowią symboliczne domknięcie tych poszukiwań. W pierwszym bohater widzi nareszcie twarze dzieci, twarze, które odwracają się w jego stronę. Dodam, że odwrócenie twarzy od czegoś ku czemuś stanowi centralny moment Platońskiej alegorii jaskini. W drugim filmie bohater w jednej z ostatnich scen spotyka się wreszcie i jedna z córką. Natomiast w Tenecie, w dwóch ostatnich scenach, bohater najpierw jednocześnie rozpoczyna i kończy przyjaźń, a zaraz potem widzimy matkę, która bierze za rękę swoje dziecko i odchodzi z nim w dal, w dalsze życie.
Świat uczuć dopełnionych to nowa rzeczywistość idei współczesnego człowieka. Przebywamy cały kosmos po to, by gdzieś na skraju Układu Słonecznego znaleźć się w pięciowymiarowej szafie, która ma uniwersalne bezpośrednie połączenie z pokojem naszej córki… Ale czy to jest faktycznie to trzecie wyjście z jaskini, odnalezienie drogi do nowego ludzkiego uniwersum, czy raczej może ostateczny dowód na utratę przez ludzkość kontaktu z rzeczywistością? Czy świat jest naprawdę echem naszych uczuć i emocji, czy rozmawia z nami za ich pośrednictwem? Czy nie jest raczej nieskończoną ciemną pustką, którą daremnie wypełniamy naszymi marzeniami? Na te pytania widz musi sobie sam odpowiedzieć.