Tęsknoty, powroty i koszulka dziecięca
Tadeusz Szczepański
Z filmami bywa jak z dziećmi. Są filmy mniej lub bardziej kochane przez swoich ojców – reżyserów. Te bardziej kochane to często te najstarsze, czyli udane debiuty, które otworzyły przed młodymi filmowcami drogę do sławy i wtedy darzą je oni szczególnym sentymentem oraz chętnie do nich powracają. I tak Claude Lelouch dwadzieścia lat po swoim głośnym filmie Kobieta i mężczyzna (Un homme et une femme, 1966) realizuje ciąg dalszy tamtej fabuły w filmie Kobieta i mężczyzna – dwadzieścia lat później (Un homme et une femme – vingt ans aprés, 1986).
Mogą to być też filmy, które zdobyły cenną nagrodę na ważnym festiwalu i zwróciły uwagę świata na nieznanego do tej pory autora, i tutaj przykłady można mnożyć. Zdarza się również, że reżyser jest przywiązany do filmu nieudanego, ale jakoś z różnych powodów dlań istotnego i wtedy marzy o jego powtórnej realizacji, tym razem doskonałej. Tak było z Andrzejem Wajdą, który od czasu do czasu zdradzał swoje pragnienie nakręcenia raz jeszcze Lotnej (1959), bo za pierwszym razem film mu się nie udał, ale mimo to najwyraźniej go lubił i pragnął go „poprawić”. Tenże Wajda, który ciągle ścigał się z samym sobą i pragnął zrealizować jeszcze jeden film na miarę Popiołu i diamentu (1958), w nadziei na to spełnienie cytował słynną scenę z lampkami spirytusu z tamtego arcydzieła sprzed wielu, wielu lat w skądinąd nieudanym Pierścionku z orłem w koronie (1991).
Bywa, że reżyser pragnie powtórnie po latach odwiedzić swoich bohaterów, bo albo do nich zatęsknił, albo jest ciekaw, co u nich słychać, albo jedno i drugie. Takie powtórne odwiedziny zdarzają się w filmach dokumentalnych słynnych reżyserów. Ingmar Bergman dwukrotnie w ciągu dziesięciu lat zrealizował dwa dokumenty, Fårö 1969 i Fårö 1979, o swoich sąsiadach z bałtyckiej wyspy, a Francuz Louis Malle dwa razy (1979 i 1986) przyjeżdżał z kamerą do małego amerykańskiego miasteczka w stanie Minnesota, aby zapytać mieszkańców, co się zmieniło od jego ostatniego tam pobytu, kto umarł, a kto się ożenił, kto wyjechał i tak dalej. Wprawdzie te dwie wizyty złożyły się na jeden film, zatytułowany Kraj Pana Boga (God’s Country, 1986), ale z poprzednimi przykładami łączy go podobna motywacja: pragnienie odszukania utraconego czasu.
Do prowincjonalnego miasteczka amerykańskiego powrócił również po latach stęskniony Peter Bogdanovich. Jego miasteczko nazywa się Anarene, leży w Teksasie, a na ekranie po raz pierwszy pojawiło się w 1971 roku w filmie Ostatni seans filmowy (Last Picture Show). Bogdanovich miał swój powód do tęsknoty: ten film sprzed blisko pół wieku przyniósł mu wówczas sławę i otworzył przed nim błyskotliwą karierę. To nie był jego fabularny debiut, ale za taki powszechnie uchodzi, ponieważ pierwszy film Bogdanovicha, horror Żywe tarcze (Targets, 1968) z Borisem Karloffem, zrealizowany pod skrzydłami Rogera Cormana, przeszedł niezauważony. Kiedy Ostatni seans filmowy wszedł na ekrany, pisano, że jest to najbardziej obiecujący debiut od czasów Obywatela Kane (Citizen Kane, 1941) Orsona Wellesa. Film ten stał się progiem efektownej kariery nie tylko dla Bogdanovicha, ale także dla jego aktorów: Jeffa Bridgesa, Timothy Bottomsa, Cybill Shepherd, Ellen Burstyn, by poprzestać na tych najbardziej znanych nazwiskach.
Na pozór nic nie zapowiadało takiego wydarzenia: film był skromny, czarno-biały, co już wtedy mogło wyglądać raczej anachronicznie i zgrzebnie, i opisywał scenki z życia dojrzewającej młodzieży na prowincji we wczesnych latach pięćdziesiątych. Dwójka przyjaciół ze szkolnej ławy – Duane (Jeff Bridges) i Sonny (Timothy Bottoms) – spędzała czas na oglądaniu filmów z Johnem Waynem i Spencerem Tracym, graniu w piłkę, podrywaniu dziewczyn i uwodzeniu znudzonych żon. Ich wspólne zainteresowanie, a później konflikt, budziła miejscowa piękność, Jacy (Cybill Shepherd), która kokietowała wszystkich napotkanych mężczyzn. Film kończył się wyjazdem Duane’a na wojnę w Korei.
Już Federico Fellini w Wałkoniach (I vitelloni, 1953) pokazał, że film o prowincjonalnej nudzie może być przeżyciem fascynującym, a Bogdanovich to wrażenie z powodzeniem potwierdził. Na pozór banalne przygody grupki młodych ludzi stały się pretekstem do stworzenia filmu o przejmującej atmosferze zmierzchu pewnej epoki, epoki hollywoodzkiego kina i jego gwiazdorskiej mitologii, czemu kres właśnie w latach pięćdziesiątych położyła telewizja. Nieprzypadkowo w filmie Bogdanovicha kultowym obiektem jest stare kino Sama, zwanego Lwem (Oscar dla Bena Johnsona), gdzie jeszcze wyświetla się stare westerny Johna Forda i Howarda Hawksa, które ogląda topniejąca widownia, odciągana przez coraz bardziej popularną telewizję.
W tym miejscu warto przypomnieć, że Peter Bogdanovich jest wielkim admiratorem starego kina amerykańskiego, że uprawiał krytykę filmową, zanim zajął się reżyserią, a także tuż przed realizacją Ostatniego seansu filmowego nakręcił pełnometrażowy esej biograficzny Directed by John Ford (1970). Przejmujący, nostalgiczny klimat, który był głównym źródłem powodzenia filmu, Ostatni seans zawdzięcza stylizatorskim umiejętnościom Bogdanovicha, jakie zaczerpnął on ze swojej bogatej erudycji filmowej. Od strony wizualnej inspiracją filmu były klasyczne dzieła amerykańskiego kina lat czterdziestych i pięćdziesiątych – takie jak Grona gniewu (The Grapes of Wrath, 1940) Johna Forda czy Dotyk zła (Touch of Evil, 1958) Orsona Wellesa – które charakteryzowały się ostrym kontrastem czarno-białych zdjęć, udatnie podrobionym przez Roberta Surteesa. Tę miłość do starego kina Bogdanovich demonstrował również w następnych filmach – No i co, doktorku (What’s Up, Doc, 1972), Papierowy księżyc (Paper Moon, 1973) czy Nickelodeon (1976) – gdzie również nawiązywał do różnych konwencji stylistycznych i wskrzeszał niegdysiejsze nastroje.
W eksploatacji tej tęsknoty za bezpowrotnie utraconą młodością spędzoną w latach pięćdziesiątych, które były latami kulturowo-obyczajowego przełomu, Ostatni seans nie był osamotniony. Reprezentował całą falę kina, nazwaną przez krytykę „nurtem nostalgicznym”, do której należały również takie filmy jak Porozmawiajmy o kobietach (Carnal Knowledge, 1971) Mike’a Nicholsa, Odrębny pokój (A Separate Peace, 1972) czy Król Marvin Gardens (The King of Marvin Gardens, 1972) Boba Rafelsona.
Mimo błyskotliwego startu późniejsza kariera Bogdanovicha toczyła się ze zmiennym szczęściem. Wymienione wyżej filmy cieszyły się powodzeniem, ale później nawet oryginalną Maskę (Mask, 1985) krytyka przyjęła z rezerwą, inne filmy też raczej nie wzbudziły aplauzu. Nic zatem dziwnego, że Bogdanovich raz jeszcze zatęsknił do tematu Ostatniego seansu filmowego i przypomniał sobie o jego bohaterach. Postanowił ponownie ich odwiedzić i rezultatem tej wizyty po blisko dwudziestu latach stał się Texasville (1990).
Akcja tego filmu toczy się w 1984 roku, czyli minęło przeszło trzydzieści lat od czasów pamiętnej młodości. Duane jest sfrustrowanym milionerem, któremu grozi bankructwo, a jego małżeństwo ma raczej formalny charakter i też nie przyniosło mu szczęścia. Sonny również sprawia wrażenie człowieka skrachowanego, który rozpamiętuje dawne filmy, i nie potrafi odnaleźć psychicznej równowagi. Jacy przybywa po latach do miasteczka w złudnej glorii drugorzędnej gwiazdki filmowej, ale straciła dziecko i też dręczy ją chandra oraz poczucie niespełnienia. Po starym kinie nie ma już śladu, ponieważ rząd dusz już dawno przejęła telewizja satelitarna. Wszyscy, podobnie jak w tamtym filmie, pętają się bez celu po ekranie, z którego jednak, niestety, wyparowała bez śladu tamta intensywna nostalgia za latami niewinnej, zmitologizowanej młodości. Ów pamiętny z Ostatniego seansu filmowego nastrój zastąpiła tania filozofijka życia, które jest jak koszulka dziecięca, czyli zafajdane i krótkie. Z filmami bywa jak z dziećmi.