Ludzie i roboty: cykl filmowy „Terminator”

Piotr Sitarski

„Terminator: Genisys”, który wszedł na ekrany w lipcu 2015 roku, jest piątą częścią cyklu filmowego, a zarazem elementem systemu rozrywkowego, obejmującego także serial telewizyjny, komiksy, powieści i wiele gier cyfrowych. Analizując poszczególne elementy tej franczyzy medialnej, trzeba więc brać pod uwagę jej całokształt tworzący opowiadanie transmedialne, czyli całość fabularną rozgrywającą się w wielu różnych tekstach kultury [1].

Autorami pomysłu, który legł u podstaw cyklu, byli Gale Anne Hurd, producentka i scenarzystka, oraz James Cameron, reżyser dwóch pierwszych filmów: „Terminatora” z roku 1984 i „Terminatora 2: Dzień sądu” z roku 1991. Trzeba jednak pamiętać, że system rozrywkowy nie jest nigdy dziełem jednej czy dwóch osób. Stanowi on raczej własność intelektualną, która może być kupowana i sprzedawana, tak że w swoim rozwoju zmienia właścicieli, którzy mogą nią dowolnie dysponować, nie zawsze zgodnie z intencjami pomysłodawców.

Aktorzy i gwiazdor

Obsada filmu często przesądza o jego sukcesie, zarówno artystycznym, jak i kasowym. Nie wystarczy jednak zatrudnić popularną gwiazdę, żeby jej sława przełożyła się na powodzenie filmu, podobnie jak zaangażowanie wybitnego aktora czy aktorki nie musi przełożyć się na jakość artystyczną utworu. Na ostateczny rezultat składają się bowiem zarówno umiejętności aktorskie, jak i dopasowanie do konkretnej roli. Analizowany cykl jest przykładem takiej właśnie sytuacji. W „Terminatorze” z roku 1984 para głównych bohaterów to Sarah Connor i Kyle Reese, którzy walczą z morderczym robotem. Obie postacie zarysowane są interesująco, odnoszą sukces, pokonując maszynę i ocalając wskutek tego ludzkość. Oboje pojawiają się także w kolejnych częściach cyklu. A jednak role te nie przyniosły sławy aktorom, zresztą bardzo dobrym (Lindzie Hamilton i Michaelowi Biehnowi). W świadomości i pamięci widzów znacznie ważniejszy okazał się Arnold Schwarzenegger, odgrywający morderczego robota. Pozornie rola ta jest niezbyt atrakcyjna, bo przecież istotę sztuki aktorskiej stanowi odtwarzanie emocji, zaś Terminator z natury rzeczy jest ich pozbawiony.

„Arnie”, dziś nie tylko gwiazdor hollywoodzki, ale i prominentny polityk, w początku lat osiemdziesiątych XX wieku utożsamiany był przede wszystkim z dwoma filmami o Conanie („Conan Barbarzyńca” i „Conan Niszczyciel”). W obu odtwarzał tytułową postać muskularnego, ale niezbyt rozgarniętego herosa, epatując widzów nagim torsem. Potężna sylwetka była właściwie jedynym atutem zdobywcy tytułu Mister Universe, bowiem jego umiejętności aktorskie z tamtego okresu mogły budzić uśmiech politowania, podobnie jak jego ciężki, niemiecki akcent. Wady te sprawiły, że filmowy Conan jest dziś wyłącznie ciekawostką, natomiast rola Terminatora przeszła do historii kina. Co interesujące, nie zadecydował o tym żaden rozwój umiejętności aktorskich Schwarzeneggera, ale raczej inne potraktowanie przez niego tej roli. O ile postać Conana grana jest na serio i ubóstwo środków aktorskich tylko dodatkowo ją spłyca, o tyle rolę morderczej maszyny potraktowano z dystansem, wskutek czego lśni ona zaskakującym humorem. Conan był człowiekiem, a widz mógł oczekiwać po nim emocji, tymczasem Terminator to maszyna. Schwarzenegger wypowiada w całym filmie zaledwie siedemdziesiąt cztery słowa (nie licząc przypadków, gdy imituje czyjś głos) i zabija dwadzieścia siedem osób, a jego mimika pozostaje niemal niewzruszona. Dopiero w drugiej części nastoletni John Connor uczy go uśmiechać się, co staje się źródłem licznych żartów.

Specyfika filmowego Terminatora polega zatem przede wszystkim na tym, że bywa dowcipny, zwłaszcza jak na maszynę. Źródło tego humoru wypływa z autoironii: postać grana przez Schwarzeneggera to kwintesencja „drewnianego”, epatującego muskułami stylu gry tego aktora z wcześniejszych filmów. Aktor drwi więc z własnego braku umiejętności, ale drwina ta świadczy o inteligentnym dystansie, który zachwycił widzów, wynosząc Mistera Universe do pierwszej ligi hollywoodzkich gwiazd. W roli Conana Schwarzenegger udawał, że potrafi grać; jako Terminator – bawi siebie i widzów swoją własną nieporadnością aktorską. Ten sposób gry, w którym niedostatki ekspresji zostają podkreślone i skontrastowane z postacią, stał się zresztą później znakiem charakterystycznym gwiazdora i źródłem jego kolejnych sukcesów, choć trzeba zaznaczyć, że umiejętności aktorskie Schwarzeneggera rosły z filmu na film.

Postać Terminatora zdecydowanie zmienia się i rozwija. W pierwszej części cyklu jest rzeczywiście chłodnym, mechanicznym zabójcą. W kolejnych filmach staje się coraz bardziej ludzki. Jest to zasługą nie tylko zmiany w oprogramowaniu, ale także przebywania z ludźmi, zawiązywania z nimi przyjaźni i uczenia się od nich ludzkich cech. Kulminacją tego jest najnowsza, piąta część cyklu, „Terminator: Genisys”, w której Terminator pełni rolę ojca Sary Connor, opiekując się nią od dzieciństwa. Tam też starzeje się, a także najwyraźniej nabiera poczucia humoru.

Fenomen aktorstwa Schwarzeneggera stał się przedmiotem ironicznego żartu w telewizyjnym serialu „Terminator: Kroniki Sary Connor”. Jeden z robotów, które przybywają z przyszłości, by zabić nastoletniego Johna Connora, wskutek operacji plastycznej upodabnia się do występującego w filmach klasy B aktora George’a Laszlo. Widać nawet fragment takiego filmu, na którym obdarzony potężną muskulaturą i drewnianą mimiką Laszlo raźnie wymachuje mieczem. Zawód, aparycja i europejskie nazwisko nie pozostawiają wątpliwości, że jest do nawiązanie do „Arniego” i żartobliwa sugestia, że Schwarzenegger w istocie może być robotem.

Ludzie i maszyny

Od czasów rewolucji przemysłowej w XVIII wieku życie ludzi Zachodu w coraz większym stopniu zależy od techniki. Maszyny zastąpiły najpierw ciężką i monotonną pracę zwierząt, a potem także bardziej skomplikowane czynności ludzkie. Zmianom tym, oprócz dominującego entuzjazmu, towarzyszyły też od początku głosy wyrażające różne obawy i lęki przed postępem technicznym. Bywały i bywają one wyrażane wprost, jako postulaty ekonomiczne czy polityczne, ale swoje ujście znajdują też w formach artystycznych. Warto pamiętać, że sztuka, w tym także sztuka masowa, porusza rzeczywiste problemy w sposób metaforyczny lub symboliczny. W rozrywkowych filmach czy brukowych powieściach kryje się często istotna treść dotycząca ważnych aspektów ludzkiego życia – choć ukazanych niebezpośrednio. To zresztą jest jednym z głównych powodów popularności tego rodzaju utworów: ich odbiorcy odnajdują w nich (niekoniecznie całkiem świadomie) odbicie własnych lęków i nadziei.

Najważniejszym gatunkiem artykułującym takie technofobiczne obawy, obecnym zresztą w wielu mediach, od literatury, przez film, do gier cyfrowych, jest fantastyka naukowa. Nawet w najbardziej optymistycznych utworach science fiction pojawiają się ponure tony, zaś spora część tej twórczości wprost analizuje rozmaite negatywne scenariusze rozwoju technicznego. Dwa spośród nich pojawiają się dość często, mianowicie obawa przed sztucznym człowiekiem oraz przed dominacją maszyn. Obie tkwią właściwie w rewolucji przemysłowej. Lęk przed sztucznym człowiekiem bierze się z zastępowania przez maszyny coraz bardziej wymagających prac ludzkich, ale w literacko czy filmowo przejaskrawionej formie dotyczy możliwości usamodzielniania się i w konsekwencji uczłowieczenia robotów, bądź przeciwnie – przemiany ludzi w cyborgi. Z kolei obawa przed dominacją maszyn wypływa z oczywistego faktu, że w codziennym życiu to maszyny coraz częściej panują nad nami, a ludzie stają się tylko ich konserwatorami bądź mechanicznym przedłużeniem. Na przykład kiedy płacimy za usługi telefoniczne, to maszyny liczą czas i rodzaj połączeń. Człowiek potrzebny jest tylko do podpisania faktury oraz do jej zapłacenia.

Rozwój techniki może zatem podsuwać myśl, że jako ludzie wcale nie jesteśmy wyjątkowi, a nasza inteligencja może ustępować sztucznej. Fantastyka naukowa mierzy się z tym pomysłem od bardzo dawna, w kinie – od „Metropolis” Frtiza Langa (1927). W utworze tym występuje mechaniczny sobowtór dziewczyny imieniem Maria, który ostatecznie płonie na stosie, ujawniając swą metalową konstrukcję. Nawiązania do tej sceny w kolejnych częściach „Terminatora” są zresztą liczne (endoszkielety wychodzące z płomieni), co odzwierciedla metodę Jamesa Camerona, polegającą na chętnym wykorzystywaniu obecnych w kulturze motywów.

Jeśli o wyjątkowości człowieka nie stanowi jego inteligencja, to pozostają inne wyróżniki – wolna wola, zdolność do wydawania osądu etycznego i kierowania się moralnością, wreszcie emocje. Cykl zapoczątkowany przez film Camerona wyraźnie akcentuje te cechy. Wolna wola i moralność składają się na ludzką zdolność do poświęcenia, która jest naczelnym tematem całego cyklu. Wszystkie nieomal postacie świadomie poświęcają się w imię jakiejś ważniejszej sprawy. Kyle Reese decyduje się na niebezpieczny skok w czasie, żeby ratować swego dowódcę, a więc i całą rebelię ludzkości, matka Johna Connora poświęca swe życie wychowaniu syna na wodza powstania, wreszcie sam Connor rezygnuje z codziennego szczęścia i zwykłego życia nastolatka, szkoląc się do swych przyszłych wyzwań (ten motyw został szczególnie rozwinięty w serialu „Terminator: Kroniki Sary Connor”).

W filmie „Terminator 2: Dzień sądu” swoje życie postanawia oddać także Miles Dyson, programista, który konstruuje procesor, mający w przyszłości posłużyć do usamodzielnienia się maszyn. Przy tej okazji dochodzi do interesującej rozmowy, w której Dyson broni się przed zarzutami, tłumacząc, że nie może być odpowiedzialny za skutki swoich działań, jako że skutków tych nie może przewidzieć. Co prawda pracuje nad nowym procesorem, ale nie zamierza doprowadzić do tego, by sieć komputerowa przejęła władzę nad światem i zgładziła miliardy istnień ludzkich. Jest to istotny problem moralny: w jakim stopniu odpowiadamy za swoje działania i ich następstwa, zwłaszcza gdy następstw tych nie potrafimy przewidzieć. Sara Connor odpowiada gwałtowną, antytechniczną tyradą, porównując Dysona do konstruktorów bomby wodorowej [2], a za przykład autentycznego aktu twórczego podając macierzyństwo. Jej argumenty są przede wszystkim emocjonalne, co zresztą jest zrozumiałe, skoro broni właśnie emocjonalnej wartości człowieczeństwa.

Technofobia cyklu o Terminatorze nie jest konsekwentna. Jego bohaterowie nie pragną odrzucić wszelkich zdobyczy techniki, co zresztą byłoby niemożliwe, bo nie sposób nie korzystać z narzędzi. Wprawdzie Sara Connor unika komputerów, ale jej syn jest utalentowanym programistą i hakerem. Ostateczne przesłanie filmu jest więc łagodne: nie możemy całkiem zrezygnować z techniki, powinniśmy tylko uważać, by nie zapanowała ona nad nami.

Wyraźny przykład niekonsekwencji filmu, na różnych zresztą poziomach, stanowi także użycie broni. Bohaterowie mają na jej punkcie niemal obsesję: nie rozstają się z pistoletami, rewolwerami, karabinami, szkolą się w ich użyciu i oczywiście bardzo chętnie z nich korzystają. Najwyraźniej tego rodzaju technika nie budzi ich zastrzeżeń. Co jednak dziwniejsze, roboty są w zasadzie kuloodporne, mniejszy kaliber nie robi na nich żadnego wrażenia, a większy powstrzymuje je tylko na sekundy. Nie dają się też oczywiście zlikwidować za pomocą broni palnej. Gromadzenie przez Sarę Connor i jej towarzyszy arsenału nie ma więc większego sensu. Żeby wyjaśnić tę nielogiczność, trzeba znów odwołać się do symbolicznych właściwości sztuki masowej. Jak stwierdziłem wcześniej, wyraża ona rozmaite pragnienia i postawy w sposób niebezpośredni, na przykład terminatory i system Skynet symbolizują ogólniejszy lęk ludzi przed techniką. Podobnie jest z bronią, która – zwłaszcza w społeczeństwie amerykańskim – kojarzy się z wolnością, co sięga jeszcze czasów powstania USA w XVIII wieku, gdy każdy obywatel, a nie tylko szlachetnie urodzony, jak w Europie, mógł nosić broń. Connorowie wyrażają zatem idee indywidualizmu i postaw wolnościowych, walcząc nie tylko z maszynami przysyłanymi z przyszłości przez morderczą sieć komputerową, ale też z obecnym systemem społecznym. Filmy z omawianego cyklu ukazują wyraźnie, jak system ten zawodzi: policja nie potrafi ochronić Sary i jej syna, psychiatrzy oskarżają ją o szaleństwo i izolują, wojsko i politycy ślepo wierzą w postęp techniczny i są gotowi mu się zaprzedać. Ten ostatni wątek, rozpoczęty w „Terminatorze 3″, zostaje rozwinięty w serialu telewizyjnym, który prezentuje spiskową wizję rzeczywistości: Skynet już w latach 1980. współpracuje z wojskiem, prowadząc tajne badania.

Terminator 01

„Terminator 2: Dzień sądu”. Broń towarzyszy bohaterom, także tym najmłodszym, na co dzień.

Zwróćmy uwagę, że połączenie sprzecznych wartości – technofobii i kultu broni – dokonuje się za pomocą postaci, które, niezbyt konsekwentnie, wyrażają takie właśnie, trudne do uzgodnienia poglądy. W przypadku omawianego cyklu jest to przede wszystkim Sarah Connor, która odczuwa wstręt do komputerów, ale nie rozstaje się z pistoletem. Postawa taka jest właściwie zgodna z codziennym doświadczeniem: większość ludzi wcale nie jest absolutnie konsekwentna w swoich poglądach i czasem bez głębszego zastanowienia wyznaje sprzeczne przekonania. To właśnie tacy ludzie – większość z nas – może utożsamić się z tą postacią i nie zauważyć niespójności.

Efekty specjalne

Kino rejestruje widzialną rzeczywistość, ale także kreuje ją i przetwarza za pomocą efektów specjalnych. Tradycyjnie efekty te dzieliły się na optyczne (uzyskiwane za pomocą obróbki fotograficznej taśmy) oraz mechaniczne (tworzone na planie filmowym). Efekty optyczne to na przykład wielokrotna ekspozycja, podczas której taśmę naświetla się więcej niż raz, zasłaniając pewne obszary pola widzenia obiektywu. Efekty mechaniczne to rozmaite modele, protezy, działania pirotechniczne i tak dalej. Na przełomie lat 1980. i 1990. rozpowszechniło się zastosowanie komputerowych efektów specjalnych, określanych czasem w skrócie jako CGI (computer-generated imagery). Ich szerokie możliwości sprawiły, że prędko zastąpiły one niemal całkowicie tradycyjny efekty specjalne.

Efekty specjalne stanowią dla widzów atrakcję wizualną, pozwalając zobaczyć to, co w rzeczywistości niemożliwe bądź niebezpieczne: transformacje i zniknięcia ciał czy przedmiotów, bajkowe albo prehistoryczne istoty, mrożąca krew w żyłach ekwilibrystyka. Choć efekty specjalne przyciągają widzów, nie można traktować ich jako dodatek do filmu, który może być dołączany dowolnie, w zależności tylko od chęci twórców i budżetu. Efekty są integralnym składnikiem każdego filmu, połączonym z jego innymi elementami, przede wszystkim z fabułą. Z tego powodu niektóre gatunki, jak melodramat czy komedia romantyczna, niezbyt nadają się do wykorzystania efektów specjalnych; inne zaś są do tego celu idealne. Wśród tej drugiej grupy znajduje się oczywiście film fantastycznonaukowy, a obok niego także fantasy i rozmaite odmiany kina akcji. W takich filmach bez efektów specjalnych po prostu nie da się pokazać pewnych rzeczy. Zwróćmy uwagę, że w literaturze nie ma takich uwarunkowań: autor może napisać, że potężna eksplozja zniszczyła budynek lub że człekopodobny robot usuwa sobie uszkodzone oko. Ukazanie tego na ekranie wymaga dodatkowego wysiłku ze strony realizatorów filmu. Niezbędna jest także kalkulacja ekonomiczna, bowiem efekty specjalne są kosztowne. Trzeba więc dobrze oszacować przydatność ich zastosowania.

Cykl filmów o Terminatorze jest ściśle związany z efektami specjalnymi i ich historycznym rozwojem. Z pewnością zadecydował o tym fakt, że James Cameron, reżyser pierwszej i drugiej części cyklu, rozpoczynał swoją karierę w przemyśle filmowym właśnie jako twórca efektów specjalnych. Doskonale wiedział zatem, jakimi środkami osiągnąć pożądany skutek. W „Terminatorze” z roku 1984 efekty specjalne stworzone zostały w sposób tradycyjny. Ponieważ film ten miał niezbyt wysoki budżet, dawkowane są dość oszczędnie, za to w sposób dobrze przemyślany. Największe wrażenie zrobić może scena operacji, którą Terminator przeprowadza sam na sobie: najpierw naprawa uszkodzonej dłoni, a potem oka. Zastosowano tu efekty mechaniczne, przygotowane za pomocą makiet. Pierwszą z nich widzimy, gdy Terminator rozcina przedramię i odkrywa poruszający się pod skórą system prętów, najwyraźniej poruszających dłonią. Zwróćmy uwagę, że taki napęd używający cięgien, wydaje się nieco staroświecki w porównaniu z XXI-wieczną techniką komputerową i biologiczną. Nad prawdopodobieństwem zwyciężyła tu zatem siła wrażenie, jakie robi połączenie rozciętych, krwawiących powłok skórnych oraz metalowego mechanizmu.

Drugi w tej scenie efekt specjalny jest chyba najbardziej znanym fragmentem tego filmu, nieomal jego znakiem rozpoznawczym. To oczywiście głowa Terminatora, z której wyłuskał on sobie gałkę oczną, ujawniając skrytą w rozoranym oczodole, świecącą czerwonym punktem kamerę. Operacja rozpoczyna się od ujęcia przedstawiającego profil aktora, który manipuluje skalpelem w niewidocznym oczodole, „wyłuskując” gałkę oczną. Następne ujęcia, en face, zrealizowane zostały z użyciem dwóch makiet głowy Schwarzeneggera: jednej wielkości naturalnej i drugiej nieco większej, wykorzystanej przy zbliżeniu oczodołu. Stosunkowo prostymi środkami James Cameron osiągnął więc znakomity skutek. Wrażenie, jakie scena ta wywiera na widzach, jest tym większe, że dotyczy operacji na oku, które jest niezwykle wrażliwe. Sam widok gałki ocznej, spadające do umywalki krople krwi, pusty oczodół – wszystko to potęguje emocje widowni. Także w tym przypadku realizm ma drugorzędne znaczenie. Nie ma powodu, dla którego kamera w oczodole miałaby żarzyć się na czerwono – służy to wyłącznie wzmocnieniu efektu niesamowitości.

Terminator 02

„Terminator”. Ujęcie wykorzystujące tradycyjne efekty specjalne: model twarzy aktora.

Efekty specjalne w kolejnej części cyklu mają zupełnie inny charakter. „Terminator 2″ był bowiem jednym z najważniejszych filmów trwającej wówczas rewolucji w filmowych efektach specjalnych. W dodatku jego budżet był dużo wyższy (James Cameron powiedział kiedyś żartem, że pierwsza część „Terminatora” kosztowała tyle, ile wynajęcie przyczepy na garderobę dla Arnolda Schwarzeneggera podczas realizacji części drugiej). Dzięki zastosowaniu komputerów można było ukazać nowy model terminatorów, zbudowanych z ciekłego metalu i przyjmujących dowolne kształty. Efektu tego nie dałoby się uzyskać – przynajmniej tak przekonująco – za pomocą technik tradycyjnych. Film ten wykorzystuje jednak także efekty mechaniczne, na przykład w scenie przedstawiającej obnażone mechaniczne ramię Terminatora. Podobna scena znajduje się w najnowszej części cyklu, „Terminator: Genisys”. W tym przypadku wykorzystano jednak obrazowanie komputerowe, po prostu dlatego, że było to rozwiązanie tańsze niż budowanie mechanicznego modelu, choć wrażenie jest mniej przekonujące. Widać na tym przykładzie, że efekty komputerowe nie zawsze przewyższają tradycyjne oraz że na decyzje twórców wpływa nie tylko jakość końcowego rezultatu, ale też łatwość i koszt jego uzyskania.

Terminator 03

„Terminator 2: Dzień sądu”. Animacja komputerowa pozwoliła stworzyć robota z ciekłego metalu.

Terminator 04

„Terminator 2: Dzień sądu”. Odpowiednie kadrowanie pomaga ukryć fakt, że przedramię i dłoń są tylko mechaniczną protezą.

Do efektów specjalnych zalicza się także pewne typy makijażu, w szczególności te, które zmieniają wiek postaci. W dwóch filmach z cyklu, „Terminator: Ocalenie” i „Terminator: Genisys”, tytułowy Terminator w niektórych scenach musiał być młodszy niż grający go Arnold Schwarzenegger. Ponieważ jednak bardzo trudno jest odmłodzić aktora za pomocą makijażu, także w tych przypadkach zastosowano efekty komputerowe. W pierwszym z tych filmów użyto cyfrowego obrazu twarzy gwiazdora, nakładając go na sfilmowany tors żywego kulturysty, zresztą także Austriaka, co jest nie tylko ciekawostką, ale i rodzajem sympatycznego hołdu złożonego krajowi pochodzenia Schwarzeneggera.

Zwróćmy uwagę na podwójną rolę, jaką odgrywają efekty specjalne. Z jednej strony pozwalają twórcom ukazać to, czego nie da się sfilmować wprost. Dzięki temu można na przykład odmłodzić jakąś postać. Z drugiej strony efekty nie pełnią funkcji służebnej w stosunku do fabuły, ale same w sobie stanowią atrakcję. Obdarzone zdolnością terminatory z ciekłego metalu zostały wymyślone właśnie po to, by ukazać wspaniałe możliwości komputerowych efektów specjalnych.

Nota biograficzna

James Cameron urodził się w roku 1954 w Kanadzie. Pracę w przemyśle filmowym zaczynał jako twórca efektów specjalnych i scenograf w wytwórni New World Pictures kierowanej przez słynnego amerykańskiego producenta i reżysera Rogera Cormana, specjalizującego się w filmach niskobudżetowych. „Terminator” wyreżyserowany przez Camerona był pierwszym wielkim sukcesem w jego karierze. Późniejsze słynne filmy to między innymi „Obcy – decydujące starcie” (1986), „Terminator 2: Dzień sądu” (1991), „Titanic” (1997), „Avatar” (2009).

Pytania pomocne w dydaktyce

1. W znanych ci utworach z cyklu o Terminatorze wyszukaj elementy humorystyczne i zastanów się, skąd bierze się ich komizm.

2. Porównaj ze sobą kilka znanych ci ról odgrywanych przez Arnolda Schwarzeneggera. Co łączy odgrywane przez niego postacie? W jaki sposób cechy aktora odpowiadają cechom tych postaci?

3. Na przykładzie jakiegoś zwykłego urządzenia codziennego użytku przeanalizuj wady i zalety postępu technicznego. Czy uważasz, że rozwój techniki może w czymś zagrażać ludziom? Czy obawy, które wyraża cykl o Terminatorze są przesadzone?

Przypisy

[1] Więcej na temat systemu rozrywkowego i franczyzy medialnej znaleźć można w analizie Gwiezdnych wojen: http://edukacjafilmowa.pl/materialy-edukacyjne/analizy-filmow/item/1016-gwiezdne-wojny.

[2] Aluzja odnosi się do faktu, że przy projektowaniu bomby wodorowej wykorzystano jeden z pierwszych komputerów, adekwatnie nazwany MANIAC I.

Pani z Ukrainy (2002)
tytuł: „Terminator: Genisys”
gatunek: akcja, science-fiction
reżyseria: Alan Taylor
scenariusz: Laeta Kalogridis, Patrick Lussier
zdjęcia: Kramer Morgenthau
obsada: Arnold Schwarzenegger, Jason Clarke, Emilia Clarke, Jai Courtney, J.K. Simmons, Dayo Okeniyi, Matt Smith, Courtney B. Vance
muzyka: Lorne Balfe
produkcja: USA
rok prod.: 2015
czas trwania: 120 min
film od lat: 12 lat
Wróć do wyszukiwania