Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (2017)
Anna Kołodziejczak
Reż. Maria Sadowska
Data premiery: 27 stycznia 2017
„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to film oczekiwany, nie tylko przez osoby lubiące kino. Jest to film, o którym wielu, z wypiekami na twarzy powie po seansie, że „momenty były”, a na takie filmy chętniej „się chodzi”. Reklamując „Sztukę kochania”, reżyserka Maria Sadowska mówiła w wywiadach, że jej zamierzeniem było stworzenie obrazu ciepłego i owocującego pozytywnymi emocjami u widzów. W moim odczuciu ten cel udało się osiągnąć. Co ważne, sceny zbliżeń seksualnych pokazane w filmie zachowują umiar, celowość i intymność ich bohaterów. Natomiast, silnie przemawia wizja trójkąta jako wygodniejszej, bardziej ekonomicznej formuły prowadzenia życia rodzinnego, który to wariant wybrała dla siebie, Stacha i swojej przyjaciółki Wandy sama Wisłocka. Skłaniają do zastanowienia obecne w filmie przejawy „girl poweru”, takie jak doradzanie pacjentce (powołując się na autorytet samego życia), aby w związku z bezpłodnością męża postarała się o potomka podczas wyjazdu wypoczynkowego. Nawiązaniem do tego może być także stworzenie swoistej siatki kobiet zaangażowanych, które — koniec końców — pokonały System, doprowadzając ponad głowami swoich mężów i kochanków do wydania „Sztuki kochania”. Maria Sadowska (także znana piosenkarka i jurorka popularnego talent show) podkreśla swoje zaangażowanie w batalię o prawa kobiet, czemu dała wyraz także wcześniejszym swoim filmem, „Dniem kobiet”. Podjętą tematyką i jej ujęciem wpisuje się także w aktualnie toczącą się debatę społeczną na temat aborcji i antykoncepcji.
Oprócz wspomnianych „momentów” szeroką widownię (16+) do kin z pewnością przyciągnie rozrywkowa, lekka formuła „Sztuki kochania” oraz jej temat. Film wyszedł spod ręki twórców znakomitych i wielokrotnie nagradzanych „Bogów”, co stanowi dobrą rekomendację i zapowiedź kina rozrywkowego na najwyższym poziomie. Film oparto na biografii „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” autorstwa Violetty Ozminkowski, która łączy dzienniki samej Wisłockiej z opowieściami jej bliskich, przede wszystkim córki, Krystyny.
Po słynnym kardiochirurgu, profesorze Zbigniewie Relidze, którego przywrócono naszej pamięci filmem „Bogowie”, osoba znanej ginekolożki i seksuolożki dr Michaliny Wisłockiej jest kolejną postacią wyłuskaną z zasobnego i popularnego ostatnio lamusa PRL-owskiej rzeczywistości lat 70. „Sztuka kochania” traktuje epokę Gierka sentymentalnie, ciepło i z nostalgią, oddając — poprzez szczegóły inscenizacji, odniesienia kulturowe — koloryt tamtych czasów, ale dystansując się od kwestii politycznych. Jednym z niewielu sygnałów świadczących o osadzeniu historii w socjalistycznym kraju jest podkreślenie relacji państwo–kościół. Władza, której zapewne na rękę byłaby publikacja poradnika Wisłockiej, nie daje zgody na jego wydanie w obawie przed opinią Kościoła katolickiego, kościół natomiast, zasłania się (prezentując swoje zachowawcze stanowisko) możliwym konfliktem z partią.
Film jest przede wszystkim opowieścią o burzliwym życiu osobistym słynnej „pani od seksu” i podejmowanych przez nią próbach wydania poradnika „Sztuka kochania”. Książkę tę wreszcie udało się autorce opublikować w 1976 r. i rozeszła się ona w gigantycznym nakładzie 7 mln egzemplarzy, wstrząsając szarą rzeczywistością PRL-u oraz przypominając „masom pracującym”, że są kobietami i mężczyznami. Wisłocka szokowała w życiu (i szokuje w filmie) swoimi otwartymi i bezkompromisowymi wypowiedziami (jej córka mówi o zespole Aspergera). Budziła kontrowersje specyficznym stylem ubierania się: „zasłonowe” wzory, nieodłączna chustka na głowie, odważne zestawienia kolorystyczne (pamiętajmy, że były to czasy, w których ton nadawały Irena Dziedzic czy Krystyna Loska). Wisłocka stała się postacią znaczącą, rozpoznawalną, jedną z ikon tamtych lat, balansując w świadomości społecznej pomiędzy mianem persona non grata a guru. Starała się spopularyzować wiedzę o seksualności ludzi, traktując sferę fizyczną jako konieczne uzupełnienie bliskości emocjonalnej. Jak sama podkreślała, była to walka o efektywną, pełną miłość bliskich sobie osób. Wisłocka, jako postać filmowa, podobnie jak autorka poradnika, nie przemawia tonem autorytetu, który powołuje się na najnowsze zdobycze nauki, ale przybliża zdezorientowanemu człowiekowi, to czego sama dowiedziała się jako ginekolog, seksuolog i człowiek. Otwarcie, życzliwie, prosto. Takie podejście sytuuje ją gdzieś pomiędzy światem nauki, do którego aspirowała jako lekarz, a który jej nie akceptował, a pozycją „ciotki”, która swoje przeżyła i może służyć konstruktywną radą.
W obrębie narracji film rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: opowieść osadzona w latach 70. dotyczy batalii toczonej przez Wisłocką o zgodę na wydanie poradnika, przeplatająca się z nią historia życia lekarki sięga II wojny światowej i momentu poznania ukochanego męża, chemika, Stanisława Wisłockiego. „Pani od seksu” przeżywa jednak swoje przebudzenie seksualne już jako dorosła kobieta, za sprawą innego mężczyzny. To te doświadczenia dają impuls do zaciekłej walki o uświadomienie Polaków. I chociaż w „Sztuce kochania. Historii Michaliny Wisłockiej” nie ma ciężaru wyborów Kinsey’a (z filmu Billa Condona z Liamem Neesonem w roli tytułowej, z roku 2004) czy głębokich rozterek Junga lub Freuda z „Niebezpiecznej metody” (2011) w reżyserii Davida Cronenberga, to jednak, z przymrużeniem oka, polska „Sztuka kochania” mówi i o tych samych problemach związanych z badaniem seksualności człowieka. O ograniczeniach, którym podlega sam badacz; o fizyczności, która łączy się ze znacznie głębszymi, niemożliwymi do kontrolowania sferami; o zderzeniu eksperymentatora ze świadomością społeczną, ignorancją, partykularnymi interesami różnych grup (np. mężczyźni, akademicy, politycy itp., itd.). Puentę do „Sztuki kochania” mogą stanowić słowa wypowiedziane przez Kinsey’a we wzmiankowanym wcześniej filmie: „W otwartych społeczeństwach edukacja bazuje na obserwacji. W purytańskich kulturach seks pozostaje brudnym sekretem demonizowanym przez całkowitą ignorancję”.