Supa Modo (2018)
Reż. Likarion Wainaina
Hanka Arend, Maciej Dowgiel
Hanka: Dzisiaj będzie o superbohaterach. Macie Państwo swojego ulubionego? Batman, Spider-man, a może Jackie Chan czy Bruce Lee? Ale zaraz… zdaniem bohaterki naszego filmu „superbohaterowie nie umierają”, więc ten ostatni chyba nie… Chociaż z drugiej strony, jeśli przyjąć (tylko hipotetycznie), że każdy może zostać superbohaterem, to mała dziewczynka zapewne też. Jo potrafi przesuwać przedmioty, zatrzymywać czas, radzi sobie ze złodziejami i rabusiami, ratuje dziecko spod kół rozpędzonego samochodu. I chociaż większość z tego jest udawana, to i tak robi wrażenie. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, wszak pewnie każdy z nas w dzieciństwie chciał ratować świat, marzył o nadludzkiej sile, nadprzyrodzonych mocach czy śnił o lataniu, gdyby nie fakt, że Jo zmaga się z czymś o wiele groźniejszym – dzielnie walczy z nieuleczalną chorobą.
Jo, wraz z innymi chorymi dziećmi, poznajemy w kenijskim szpitalu, podczas ulubionej rozrywki dziewczynki, którą jest oglądanie filmów o superbohaterach. Ta fanka wszelkich nadludzkich mocy może pochwalić się pokaźnym zbiorem plakatów i wnikliwą znajomością sylwetek superbohaterów. Pasję swą dzieli z innymi chorymi dziećmi. Niestety, jej wyjątkowość polega między innymi na tym, że choroba, na którą cierpi, jest nieuleczalna i lekarze nie dają jej matce już żadnej nadziei. W efekcie, wbrew sprzeciwom lekarzy i starszej siostry Mwix, mama zabiera ją ze szpitala do domu, chcąc ostatnie dni spędzić z córką. Nadopiekuńcza mama (któż by nie był w takiej sytuacji?) stara się chronić Jo przed wszystkim, co mogłoby zagrozić jej zdrowiu, co oznacza, że pytania w stylu: „kiedy wrócę do szkoły?”, zbywa dyplomatycznym milczeniem lub zmianą tematu.
Supa Modo to film bardzo emocjonalny, delikatnie i z dużą wrażliwością traktujący o trudnym temacie związanym z chorobą i nieuchronną śmiercią. Z pewną ostrożnością szuka sposobu na pogodzenie się z tym, co nieuniknione, czyli odchodzeniem najbliższych. Poznajemy perspektywę dziecka, które wie o swojej chorobie i mimo to chce żyć „normalnie” oraz punkt widzenia rodzica, który nie wie, jak pogodzić się z umieraniem swojej pociechy, co robić, a czego nie, na co pozwolić, a czego zabronić, jak wykorzystać czas, który jeszcze pozostał? Pojawia się też pytanie: jak to przeżywają i w jaki sposób angażują się w ten proces bliscy – rodzeństwo, koledzy, ludzie wokół?
Kiedy i w jaki sposób rozmawiać z dziećmi o śmierci? Prędzej czy później, przy okazji jakiegoś pogrzebu, orientują się przecież, że ktoś z rodziny umiera. To trudny temat, bo śmierć jest bolesna i nieodwracalna, szczególnie jeśli dotyczy najmłodszych. Przecież „dzieci to przyszłość”. A może „odrobina udawania jest lepsza od prawdy o chorobie”? Film jest na przemian smutny i zabawny, niepokojący i dający nadzieję – taki, jak samo życie. Dorośli często unikają rozmów o śmierci, nie wiedzą, co powiedzieć, obawiają się reakcji dziecka, ale przecież dzieci przeżywają umieranie tak samo intensywnie jak dorośli, z tą różnicą, że ich reakcje są dostosowane do etapu rozwojowego. Gdy w rodzinie pojawia się choroba, ma ona ogromny wpływ na wszystkich jej członków, warto więc rozmawiać z całą familią.
Ważne są wspólne chwile i to, co pozostanie potem po nieobecnym już, ukochanym człowieku – zdjęcia, obrazy, film, plakaty superbohaterów, które można przekazać innym. Cenne jest spełnianie marzeń osoby, której nie pozostało na to wiele czasu i „normalne” – na ile się da – życie. Z tego też powodu mamy dwa filmy zamiast jednego. Siostra Jo mówi: „Zróbmy coś dla niej, coś wyjątkowego. Jo jest wyjątkowa. To mała superbohaterka”. I tak powstaje film, w którym role dostają wszyscy mieszkańcy wioski, a sama Jo stworzy kreację życia – superbohaterki Supa Modo. „Wiem, że to udawanie dla zabawy, ale nie byłam już tylko chorą dziewczynką” – powie, obawiającej się o nią mamie. Jo zasłabła podczas kręcenia filmu, ale wszystkie dzieci przejmują jej moce. Możemy ją pożegnać, bo jej wioska jest znowu bezpieczna, a dzieci w szpitalu mają do obejrzenia kolejny film o superbohaterce.
Maciek: Umieranie na ekranie w pierwszych dekadach kina należało do sfery tabu. Najgroźniejsi filmowi złoczyńcy zabijali, ale ich ofiary umierały w planie dalekim, nigdy zaś w zbliżeniu. Pornografia śmierci była niedopuszczalna. Później, gdy kino swoje historie coraz bardziej odnosiło do „zwykłego” człowieka, próbując ująć go holistycznie – łącznie z tym, co psychiczne i fizyczne – jednym z tematów filmowych historii stała się także śmierć. Po ten bolesny element życia, którego nikt z nas nie jest w stanie ominąć, sięgali twórcy z całego świata. Jedni ukazywali tragizm umierania, inni nadawali mu wymiaru sakralnego, jeszcze inni próbowali go oswoić poprzez subtelne prześmianie i ukazanie w lekko komediowej szacie. Niezależnie od tego, która strategia była wybierana, ekranowe przedstawienia odchodzenia z tego świata zawsze były „ładniejsze” niż rzeczywistość. Oczywiście widzowie na te obrazy reagowali zazwyczaj po ludzku, tak, jak przystało empatycznemu humaniście: wzruszeniem, płaczem, dystansem, śmiechem, złością, bezsilnością. Jednak z filmu, o ile mi wiadomo, nikt nigdy nie nauczył się umierania. Mało tego, choć sposoby przeżywania żałoby to także lubiany przez film obyczajowy lub dramat psychologiczny motyw, tak naprawdę kino nikogo nie przygotowało na utratę bliskiej osoby. Bo i śmierć, i żałoba to wydarzenia intymne, indywidualne i za każdym razem niepowtarzalne.
Można zastanawiać się zatem, czy już kilkulatkom pokazywać śmierć lub o niej opowiadać. Kostucha (w białych szatach i z kosą) może i bawi, a wszelkie żywe trupy towarzyszą dzieciom już od przedszkola, choćby zakorzenione w święcie Halloween czy pokazywane w kreskówkach o Scoobie Doo. Mało kto jednak ma odwagę oswajać najmłodszych ze śmiercią rozumianą jako koniec życia prawdziwej osoby, definitywne odejście. Wręcz niektórym wydaje się to nienaturalne, aby u początków życia mówić o śmierci, o tym, że każdego człowieka czeka ten sam koniec. Oczywiście, w niektórych okolicznościach nie mamy wyjścia. Zdarza się śmierć najbliższych, kolegi lub koleżanki z klasy, sąsiada – przez los zostajemy postawieni w różnych sytuacjach. Bliżsi i dalsi znikają z otoczenia dziecka, „pozostają po nich buty i telefon głuchy”. Dzieci zadają trudne pytania, chcą wiedzieć, w końcu pragną zrozumieć. Rozmowa na ten temat jest szczególnie trudna, bo przecież nikt z nas nie zgłębił tajemnicy śmierci. Nic w tym zatem dziwnego, że nie umiemy wytłumaczyć jej dzieciakowi. Aby nie traumatyzować najmłodszych, do określania umierania stosujemy rozmaite metafory. Tylko, czy zawsze jest konieczność mówienia o śmierci przez pryzmat sympatycznych aniołków fruwających na chmurkach za tęczowym mostem? Niejednokrotnie wydaje nam się, że w imię dobrego samopoczucia maluchów mamy prawo „upupiać ich” nawet przy tak poważnym temacie. A przecież najmłodsi nie są głupi. Dobrze wiedzą, że po odejściu różnych ludzi z ich życia, coś lub wszystko zmienia się nieodwracalnie.
Supa Modo jest właśnie filmem o umieraniu. Bohaterką jest mała dziewczynka, która ma świadomość, że pozostało jej niewiele życia. Jest słaba, ale nie załamana. Chce być jak jej rówieśnicy poznani w szpitalu, towarzysze niedoli w drodze do śmierci. Chce się bawić, a jej pasją są filmy z superbohaterami i karatekami. Marzy o tym, aby posiąść cudowne moce. Wie jednak, że jest to przecież niemożliwe. Jest chora, ale nie głupia. Sprawy z tego woli nie zdawać sobie jednak jej matka, która zamyka ją w domu, by jeszcze za życia rozpocząć po niej żałobę. Przygotować siebie, siostrę i… samą umierającą na odejście z tego świata. Dziwnie, choć z lepszymi intencjami, działa też starsza siostra, która w opozycji do matki pragnie, aby Supa Moda przeżyła ostatnie dni w szczęściu, dziecięcej radości, w towarzystwie ludzi, których lubi i ceni. Angażuje całą wioskę, aby włączyła się w sprawianie umierającej radości – udawała, że rzeczywiście mała posiada supermoce superbohaterki. Tylko że Jo – główna bohaterka – jest inteligentna i bez trudu rozszyfrowuje działania bliskich. Wie, że umrze. Wie, że nie ma supermocy. Postanawia jednak bawić się dobrze wraz z całą wioskową społecznością. W końcu nic to nikogo nie kosztuje…
Gdy wszystko inne zawodzi, pozostaje magia kina. Więcej nie zdradzę, by zachęcić do obejrzenia filmu. Decydując się na ten film razem z najmłodszymi, musimy pamiętać, że jest to piękna historia małej dziewczynki postawionej w sytuacji granicznej. Dziecka żyjącego ze świadomością bliskości własnej śmierci. Choć historia ta jest opowiedziana bez zbędnego nadęcia, uniwersalnym językiem kina familijnego, miejmy świadomość, że jednak jest to film o umieraniu. Mogą pojawić się po nim trudne pytania o życie i jego koniec (a nawet co dzieje się potem), na które nie ma przecież dobrej odpowiedzi. Z drugiej strony, nie ma też właściwego momentu, aby temat ten poruszyć. Warto zatem właściwie przygotować się do projekcji i zawczasu zastanowić się nad odpowiedziami. Pamiętajcie przy tym, że dzieci są inteligentne i bezproblemowo odczytają wymowę tego kenijsko-niemieckiego filmu.