Star Trek: W nieznane (2016)
Piotr Sitarski
Reż. Justin Lin
Data premiery: 22 lipca 2016
„Star Trek: W nieznane” jest trzynastym filmem kinowym dziejącym się w świecie Star Treka. Oprócz tego uniwersum to obejmuje sześć seriali telewizyjnych (emitowanych od roku 1966), a także komiksy, powieści, gry komputerowe, figurki postaci i modele statków. Star Trek gromadzi też potężną społeczność fanów na całym świecie, którzy są najwierniejszymi odbiorcami każdego kolejnego filmu z tego cyklu. Te okoliczności trzeba mieć w pamięci, oglądając „Star Trek: W nieznane”. Jest on bowiem adresowany zarówno do zagorzałych fanów, jak i do tych widzów, którzy ze światem Star Treka stykają się po raz pierwszy. Ci drudzy mogą mieć kłopoty ze zrozumieniem pewnych motywów bądź akceptacją niektórych z bardziej absurdalnych konwencji. Trudno pojąć, dlaczego astronautki noszą sukienki mini, a nawet walczą w nich, jeśli nie uwzględni się mody damskiej drugiej połowy lat 60., kiedy emitowana była pierwsza edycja serialu. Podobnie razić dziś mogą zabawne pistoleciki laserowe, ale fani serii z pewnością odniosą się do nich z sentymentem, wspominając dawny sztafaż science fiction.
Specyfiką tego typu filmów, to znaczy będących częścią systemu rozrywkowego (czyli franszyzy), jest wychodzenie poza sam tekst i odwoływanie się do informacji znanych fanom. W ten właśnie sposób „Star Trek: W nieznane” składa hołd zmarłemu w czasie jego realizacji Leonardowi Nimoyowi, który przez długie lata odtwarzał rolę Spocka, astronauty ze statku kosmicznego Enterprise. Film Justina Lina dedykowany jest pamięci Nimoya, ale temat ten pojawia się także w fabule: jego następca na pokładzie dowiaduje się, że ambasador Spock zmarł, co prowadzi go do dylematu: czy dalej służyć we flocie, czy też opuścić ją i pracować dla swojego ludu. Może to dać impuls do namysłu nad tym, czy ważniejsze jest indywidualne zadowolenie (Spock jest oddany swojej służbie, a w dodatku wiąże romantyczne nadzieje z członkinią załogi), czy też obowiązek wobec wspólnoty.
Widać z tych przykładów, że choć „Star Trek: W nieznane” należy do obszaru kultury popularnej i nie jest trudny w odbiorze, to zarazem wymaga pewnych specyficznych kompetencji. Tej erudycji popularnej nie należy lekceważyć, choć oczywiście dość łatwo ją nabyć. Warto też zauważyć analogię do tekstów kultury wysokiej, które też często wymagają erudycji (choć dużo trudniejszej do uzyskania), posługują się nawiązaniami intertekstualnymi i zabiegami autotematycznymi.
Choć „Star Trek: W nieznane” jest filmem rozrywkowym, to jednak jego podstawa ideologiczna jest interesująca i warto zwrócić na nią uwagę. Pozornie film realizuje schemat znany z serialu, którego osią jest spotkanie z obcą cywilizacją czy formą życia i pokonaniu jej lub przekonaniu do pokojowej egzystencji. Tym razem jednak obca cywilizacja okazuje się wyjątkowo zła i perfidna, a jej przywódca Krall za cel stawia sobie zniszczenie całej Federacji Planet. Istota zła i jego pochodzenie zawsze są głębokimi problemami filozoficznym, nawet jeśli dyskurs, w którym problemy te się uwidoczniają, jest nieskomplikowany. Tak jest i w tym przypadku. Okazuje się bowiem, że Krall jest w rzeczywistości byłym kapitanem statku Federacji, który dawno zaginął i został nawet uznany za bohatera eksploracji kosmosu. W rzeczywistości uwięziony na odległej planecie przez całe lata przygotowywał zemstę. „Star Trek: W nieznane” sugeruje więc, że źródłem zła i zagrożeniem nie jest to, co obce, ale przeciwnie – niebezpieczeństwo tkwi w nas samych, nawet w najlepszych z nas. Jest to stanowisko etyczne, które warto krytycznie przedyskutować, zarówno w ujęciu bardziej abstrakcyjnym, jak i konkretnym, na przykład odnosząc je do współczesnych zagrożeń, takich jak terroryzm w Europie. W planie ideologicznym na uwagę zasługuje też fakt, że jedyny przedstawiony w filmie szczęśliwy związek to para homoseksualistów wychowujących wspólnie dziecko (dziewczynkę, co w tym kontekście też jest istotne). Star Trek jest chyba pierwszym z wielkich uniwersów rozrywkowych, które zdecydowały się na tego rodzaju zabieg promujący postawy homoseksualne.
Nieodłącznym elementem wysokobudżetowych filmów science fiction są efekty specjalne i szerzej – spektakl wizualny, który nie rozwija akcji, ale dostarcza wrażeń zmysłowych. W „Star Trek: W nieznane” sekwencje takie są bardzo długie, co – trochę paradoksalnie – fabularnie zbliża ten film do odcinka serialu telewizyjnego o stosunkowo prostej i mało rozbudowanej historii (wyprawa na inną planetę, spotkanie z obcą cywilizacją, konfrontacja, zwycięstwo). Można zatem zastanowić się, jaką funkcję pełnią efekty wizualne we współczesnym kinie i dlaczego powiązane są z niektórymi gatunkami, zaś inne świetnie się bez nich obywają. Efekty wizualne skierowane są przede wszystkich do młodszych (nastoletnich) widzów, których mniej interesują niuanse fabularne czy psychologiczne. Zachęcają też do pójścia do kina (zamiast oglądania filmu w domu), bowiem tylko na dużym ekranie, najlepiej w technologii 3D, robią odpowiednie wrażenie. Dlatego właśnie w filmie Justina Lina wprowadzono motyw zaburzeń grawitacji: daje to sposobność uwolnienia kamery i zaskoczenia widzów potęgą trójwymiarowego obrazu.
Choć „Star Trek: W nieznane” wydaje się niezobowiązującą, wakacyjną rozrywką, może jednak stać się pretekstem do wielu ciekawych dyskusji związanych z kinem współczesnym i kulturą – nie tylko popularną.