Recenzja filmu „Skazany na bluesa”
Mikołaj Wrochna
Liceum Ogólnokształcące w Piasecznie
„Skazany na bluesa” to film o legendzie polskiego muzyki, wokaliści zespołu „Dżem” – Ryszardzie Riedlu. Wyreżyserował go w 2005 roku Jan Kidawa-Błoński.
Pod względem przedstawiania fabuły obraz jest bardzo prosty. Wydarzenia ukazane są chronologicznie, więc kreśli nam się jasna, zrozumiała historia. Jedynymi „udziwnieniami” są halucynacje głównego bohatera po zażyciu narkotyków oraz sporadyczne retrospekcje, w których powracamy do młodzieńczych lat Ryśka. Akcja filmu zawiązuje nam się stopniowo. Poznajemy bohatera, jego stosunek do świata. Kluczowym momentem filmu jest oczywiście scena, w której Riedel pierwszy raz sięga po narkotyk.
Analizując treść filmu możemy zadać sobie pytanie, co tak naprawdę chciał nam pokazać reżyser? Gwiazdę i idola? Wokalistę „Dżemu”? Narkomana? Hipisa? Można odnieść wrażenie, że każdego z nich. Moim zdaniem jest to jedna z największych… wad tego filmu. Kidawa-Błoński poruszył każdą z tych sfer życia Riedla, przez co żadnej nie opisał dokładnie. Dlatego też nie jesteśmy w stanie precyzyjnie określić, jak wyglądała „przygoda” Ryśka z używkami, nie wiemy jak wyglądały jego stosunki z zespołem ani w jakich okolicznościach powstały najsłynniejsze testy. Ten ogólny obraz może drażnić i pozostawiać niedosyt.
Rozpatrując kwestię techniczną, film jest poprawny. Ogląda się go przyjemnie, ale brak w nim jakiś wyjątkowych ujęć, które pozostałyby w pamięci widza. Ciekawym zabiegiem jest operowanie barwą. Z łatwością można dostrzec, że sceny pokazujące Riedla-narkomana są w kolorach o wiele bardziej ponurych niż te, gdzie widzimy Riedla-muzyka, hipisa. Jeśli jesteśmy już przy muzyce warto docenić tę część filmu. Do fabuły idealnie zostały wkomponowane utwory „Dżemu”, co zwiększa wiarygodność a także pozwala na pełniejszy odbiór wydarzeń. Sceny koncertowe zostały zrekonstruowane tak precyzyjnie, że można odnieść wrażenie, że to archiwalne nagrania.
Zajmijmy się teraz kreacją bohaterów. Interesującym i odważnym pomysłem było zatrudnienie członków „Dżemu”, którzy grali sami siebie. Ponadto odtwórcą znaczącej roli drugoplanowej(Indianera) jest Maciej Balcar – obecny wokalista zespołu. Takie decyzje nadały dziełu jeszcze większą wiarygodność, co momentami mogło zacierać widzowi granice między filmem fabularnym a dokumentem.
Wcielający się w rolę Ryśka Tomasz Kot wykonał swoja pracę bez zarzutów. Moim zdaniem był bardzo przekonywujący i wiarygodny. Warto dodać, że to między innymi ten film wypromował tego, początkującego wtedy, aktora.
Świetną stroną tego filmu są kostiumy. Idealnie pokazują charakter lat 70. i 80. A także fascynację Riedla społecznością dzieci – kwiatów. Warto przypomnieć, że autorka kostiumów – Ewa Krauze dostała za nie nagrodę na Festiwalu w Gdyni.
„Skazany na bluesa” dla jednych może być arcydziełem, dla innych przeciętym filmem. Wszystko zależy od zaangażowania emocjonalnego w fabułę, a może bardziej w prawdziwą historię. Każdy fan „Dżemu” lub Riedla potraktuje go jako docenienie i wyróżnienie tego artysty. Laik zaś może powiedzieć, że to historia narkomana, który lubił śpiewać i miał konflikt z ojcem. Ile ludzi tyle opinii, ale to właśnie jest w kinie najciekawsze.