Sing (2016)
Reż. Garth Jennings, Christophe Lourdelet
Hanka Arend, Maciej Dowgiel
Hanka: Sing. Mogłaby to być najkrótsza recenzja filmu, jaką napisałam, bo tak naprawdę „tytuł wszystko mówi”. Ale spróbuję powiedzieć trochę więcej.
Film zaczyna się premierą w teatrze. Wspaniałe wnętrza, oszałamiające dekoracje, świetni aktorzy, tłumy widzów i narracja obecnego właściciela — Bustera Moona (miś koala) — dotycząca tego, jak mając 6 lat, zakochał się w teatrze. Niestety, lata świetności teatr ma już za sobą. Kłopoty finansowe bohatera, wierzyciele, banki, wizja bankructwa sprawiają, że dla jego ratowania koniecznie trzeba podjąć szybkie działania. No i Buster wpada na pomysł. Ogłasza casting na najpiękniejszy głos w mieście. Ponieważ „śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej…”, jak to śpiewał Jerzy Stuhr, poznajemy pasjonatów śpiewania: „zagonioną” mamę uroczych prosiaczków i niedocenianą żonę Rositę, nieśmiałą słonicę Meenę (ale za to rodzina stoi za nią murem), goryla Johnny’ego (tego, natomiast, nikt nie rozumie w jego świecie), zarozumiałego i mało sympatycznego Mike’a czy nieszczęśliwie zakochaną jeżozwierzycę Ash. Sami amatorzy, różne osobowości, inne doświadczenia, różne style muzyczne, ale łączy ich jedno: marzenie o śpiewaniu… no i nagrodzie. Dalej fabuła tak się toczy, aby pokazać, że „czasami warto sięgnąć dna, bo można się od niego odbić”. W czasach, kiedy wszechobecne jest nastawienie na sukces, być może dobrze jest uświadamiać dzieciom, że porażki też się zdarzają. Że to nie koniec świata, ale normalna konsekwencja naszych wyborów. Nie chrońmy nadmiernie dzieci przed niepowodzeniami, bo prędzej czy później ich doświadczą, a im później, tym bardziej będzie bolało. Kiedyś mówiło się: „raz na wozie, raz pod wozem”, co oznaczało naturalną zmienność losu i może niech tak zostanie.
Jest też w filmie częsty w bajkach wątek dotyczący spełniania marzeń (ale tego nigdy za wiele) i podążania swoją drogą, co adekwatnie puentuje utwór „My way”. Być może wtedy nasze pociechy unikną „siedzenia na tyłku i grania na konsoli” i nie będzie potrzebny terapeuta do znalezienia celu życiowego /cytaty z filmu/.
„Prawdziwa sztuka rodzi się w bólach” — mówi jedna z postaci, ale jak już się objawi, to jest co podziwiać. Super finał! Co za piosenki! A jakie wykonanie! Casting jest tylko pretekstem do zaprezentowania nam całej gamy utworów. Człowiek nuci wraz z bohaterami (różnorodność gatunków gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie), nogi same chodzą, a dzieciaki bujają się w rytm klasyków. Odpoczynek, zabawa, odprężenie, przyjemność i dobry nastrój gwarantowane.
I jeszcze jedno: byliście już Państwo ze swoimi dziećmi w teatrze?
Maciek: To wydarzenie miało miejsce wiele lat temu, w ostatnich latach minionego wieku. Wybraliśmy się rodzinnie do teatru. Przedstawienie baletowe utkwiło mi w pamięci na bardzo długo, a w pewnym sensie przyczyniło się także do wyboru mojego przyszłego zawodu. Nie chodziło o samą sztukę, choć ta w wykonaniu znakomitego zespołu z odległego Izraela, okazała się ucztą dla oczu i uszu.
W rzędzie tuż przede mną siedział chłopiec. Miał może jedenaście, może trzynaście lat. Kiedy artyści czarowali nas swym tańcem, on wyjął z plecaka chipsy. I rozpoczął konsumpcję, komentując teatralnym szeptem: „Nuda! Ino grajo i śpiewajo” (sic!). Nikt nie zwrócił mu uwagi. Nikt nie zareagował. Niestety, ja też nic nie zrobiłem. A on chrupał przekąskę, niewątpliwie z apetytem, do wrażeń słuchowo-wizualnych, dodając nam węchowe. Serowo-cebulowe. Pamiętam jak dziś.
Aby uniknąć takich sytuacji, w których podmiotem anegdotycznych opowieści mogłyby być Wasze dzieci, warto przygotować je do pierwszej, wspólnej wizyty w teatrze. Bez względu na to, czy będzie to przedstawienie kukiełkowe, operetka, musical, balet czy koncert… Taką szkołę zachowania można rozpocząć od wizyty w kinie. Tam też trzeba się właściwie zachowywać (podobnie jak w restauracji czy na lodowisku, za każdym razem adekwatnie do miejsca). Taka lekcja u X Muzy może być wyjątkowo cenna. Szczególnie gdy na seans wybierzemy zabawny musical dla całej rodziny — „Sing” w reż. Gartha Jenningsa.
W retrospektywnych scenach możemy obserwować teatr w całym majestacie. Uczestnictwo w przedstawieniu jawi się zatem jako wielkie wydarzenie. A skoro jest specjalne, wymaga też niecodziennej oprawy. Choć uczestnikami widowiska są sympatyczne zwierzęta, to i one nie zapominają od odświętnych strojach. Nikt na przedstawieniu nie szeleści papierami, nie przeżuwa przekąsek. Każdy ogląda je z zaciekawieniem. W końcu obcuje się z czymś bardziej niecodziennym niż codzienne życie, karmi duszę pięknem i uszlachetnia wywoływanymi emocjami…
I choć teatr przez wieki ewoluował, warto pamiętać o jego przeszłości. A jest przecież długa i chlubna. Warto choć fragmentarycznie zapoznać z nią najmłodszych, aby, uczestnicząc w różnych spektaklach, wiedzieli, że mogą być one dla nich specjalnym przeżyciem, niecodziennym wydarzeniem, wspaniałą atrakcją, a nie li tylko smutnym obowiązkiem wypełnianym (najczęściej) podczas zorganizowanych wycieczek szkolnych.
Oglądając „Sing”, pamiętajmy także, że aby teatr mógł istnieć, konieczni są widzowie. To oni kupują bilety To dla nich artyści przygotowują show. Gdyby ich zabrakło, teatry (pomimo dotacji lub sponsorów) skazane zostałyby na bankructwo, podobnie zresztą jak ten prowadzony przez misia koalę — Bustera Moona (głównego bohatera filmu). Nie wystarczą dobre chęci twórców, gotowych zrobić wszystko, aby każdego wieczoru sztuka mogła ożywać na teatralnych deskach. Aby tak się nie stało, już od najmłodszych lat powinniśmy wychowywać teatralną widownię. Być może właśnie „Sing” będzie pierwszym krokiem. A jeśli uzupełnimy go rozmową po seansie, to z pewnością zaszczepimy w młodych miłość do teatru, której nie da się wypracować i wyuczyć nawet na najlepszych zajęciach w szkole.