„Potop” — film,
który zmienił moje życie

rozmowa z Urszulą Degarską-Bednarek

Żaden film ani żaden serial nie powstałby bez sekretarki planu, a jest nią pani Urszula Bednarek. Można ją nazwać organizacyjnym duchem ekipy. Pilnuje harmonogramu, przypomina teksty i dba, by przed zdjęciami aktorzy zdejmowali prywatne zegarki, które wskazują inną godzinę niż tę filmową. Kiedy ekipa na planie ustawia sprzęt, ona jeszcze raz przegląda scenopis. Nieraz chciałaby, aby ktoś wyprodukował jej klona, tyle tego na jej głowie…

Co należy do Pani obowiązków na planie filmowym?
Przygotowuję dla montażystów tzw. metryczki scen. Każda scena musi mieć swój time code, żeby później montażysta mógł ją odnaleźć na danej kasecie i kamerze. Codziennie piszę raporty produkcyjne: kto grał, jakie były rekwizyty, jakie wynajęto samochody, ile wykorzystano dysków, jakie były godziny pracy. A przede wszystkim, jestem odpowiedzialna za tzw. kontynuację.

Kontynuację? A cóż to takiego?
Jedną scenę kręcimy na przykład 2 dni. Aktor musi być tak samo ubrany zarówno w pierwszym, jak i w drugim dniu filmowym. Musi wyjść w tym samym kierunku, powinna być ta sama pogoda. Zdarza się, że musimy czekać na poprawę pogody, jeżeli ta zmieniła się w trakcie kręcenia. Musi być tak samo ułożona serwetka, tak samo nadgryziona kanapka, tyle samo upite z kubeczka.

Jak to się stało, że została Pani asystentką reżysera?
Podobno w życiu nie ma przypadków, więc szczerze w to wierzę, że i w moim życiu tak było i jest. Mój kontakt z filmem zaczął się od zwykłego statystowania w Łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Tam zauważono mnie, wyłowiono z tłumu i zaproponowano mi pracę. I tak to się zaczęło. Przez 40 lat mojej pracy zawodowej asystowałam przy 90 różnych filmach. Polskich i zagranicznych. Ale ten najważniejszy, najpiękniejszy, ten, o którym zawsze będę pamiętać to „Potop”.

Jak znalazła się Pani na planie filmu „Potop”?
Pierwszym filmem, przy którym pracowałam, był bardzo popularny na początku lat 70. film dla młodzieży „Podróż za jeden uśmiech”. Po zakończeniu zdjęć serialowych, zwrócił się do mnie z propozycją podjęcia pracy sekretarki planu pan Waldemar Prokopowicz, który — jak się okazało — był drugim reżyserem „Potopu”. Byłam zaskoczona, ale jednocześnie czułam, że będzie to wielkie wydarzenie w moim życiu, film moich marzeń.

Kilka słów o początkach?
Pierwsze zdjęcia zaczęły się w Częstochowie na Jasnej Górze. Rolę Oleńki miała grać Janina Sokołowska, która wygrała casting. Jednak po pierwszym dniu zdjęciowym okazało się, że nie udźwignie tej roli. Hoffman zarządził krótką przerwę w realizacji, niedługo po tym na planie pojawiła się Małgorzata Braunek i zdjęcia wystartowały po raz drugi. Wiązało się z tym wiele problemów, np. kostiumy szyte wiele miesięcy wcześniej, a przeznaczone dla Janiny Sokołowskiej, nie pasowały teraz i musiały być w bardzo krótkim czasie przerobione i dopasowane do figury nowej aktorki.

Gulic1

Jakie przeciwności spotykały Panią na planie?
Pamiętam, że była to zima stulecia. Śnieg po pas, mróz. Scenografia do zdjęć wymarzona, jednak sama realizacja była niezwykle trudna. Kolejny problem to reguła zakonna. Kręciliśmy w Częstochowie na Jasnej Górze, w zakonie paulinów, gdzie obowiązywała klauzura. Kobiety miały zakaz wstępu, a przecież to my stanowiłyśmy znaczącą liczbę filmowców, a tu nie możemy wejść na plan! Reżyser Jerzy Hoffman zwrócił się do kardynała Stefana Wyszyńskiego i ten udzielił wszystkim kobietom specjalnej dyspensy, pozwalającej na wejście na teren zakonu.

Gulic2

Jaka atmosfera panowała podczas kręcenia filmu?
Hoffman nazywał dziewczyny z ekipy „sierotkami”, ale miał niezwykle ojcowski stosunek do nas. Bardzo dbał i opiekował się nami. Mimo trudnych warunków, ciężkiej i żmudnej pracy, ekipa była niezwykle zgrana i każdy czuł, że jest potrzebny i niezastąpiony w swojej pracy. Wszyscy pracowaliśmy z ogromnym poświęceniem i wielką radością w sercach, że oto dzięki nam i na naszych oczach powstaje coś naprawdę wielkiego.

Gulic3

„Potop” był pierwszym filmem realizowanym na specjalnej kamerze, która w tamtych czasach nie była znana w Polsce. Czy to prawda?
Tak, to prawda. Film był kręcony kamerą 70 mm. Specjalne kadry i obiektywy przywiezione zostały z Londynu. Część dźwięku była do realizacji na postsynchronach. Ja, jako sekretarka planu, musiałam przygotować dialogi dla aktorów na te właśnie postsynchrony. Z każdej sceny, ręcznie, ze stołu montażowego spisywałam teksty dialogowe, przepisywałam je na maszynie i wręczałam każdemu aktorowi. Obecnie technika komputerowa niezwykle ułatwia tę pracę. Tekst „leci” z komputera nad ekranem i bezpośrednio z niego aktor czyta swoją kwestię.

Były również problemy z wywoływaniem nakręconych już taśm. Negatywy wożono do Londynu, ponieważ w Polsce nie było odpowiednich laboratoriów, bo — jak wspomniałam — po raz pierwszy kręcono film na taśmie 70 mm.

Gdzie kręcone były zdjęcia?
Letnie zdjęcia kręcone były w stepie nad Dnieprem. Brały w nich udział wojska Kawalerii Konnej Związku Radzieckiego. Moim zadaniem było sprawdzenie aktorów ze znajomości tekstu, sprawdzenie zgodności kostiumów z poprzednim ujęciem, sprawdzenie rekwizytów. Później pojechaliśmy do Krakowa. Na Wawelu kręciliśmy sceny w autentycznych wnętrzach. Pozwolono aktorom używać autentycznych, zabytkowych rekwizytów (oczywiście z zachowaniem dużej dozy ostrożności!). Ja nadstawiałam głowę, aby nic złego się nie przydarzyło tym cudownym przedmiotom. Część zdjęć kręcona była również we Lwowie, w Mińsku, Kijowie. Chcąc nagrać przejazd Kmicica z Oleńką po jeziorze, dwa tygodnie spędziliśmy w hotelu czekając na zamarznięcie wody. Pomimo że tam mrozy nie lada, to i tak swoje trzeba było odczekać. Niezapomniane wrażenia!

Gulic4

Czy zapadły Pani w pamięć jakieś komiczne sytuacje, które miały miejsce na planie filmowym?
W filmie, jeśli pamiętacie, było wiele scen biesiadnych. Wymagały one często kilkakrotnych powtórzeń zdjęciowych. Jedna taka scena kręcona była nieraz kilka dni, a o jedzenie w tamtych czasach nie było łatwo, więc gotowe potrawy polewano naftą, aby nie zjadła ich ekipa (śmiech).

Którego z aktorów wspomina Pani najlepiej?
Wyjątkowo pozytywne wrażenie zrobił na mnie Franciszek Pieczka, człowiek z niezwykłą klasą. Codzienna praca z wieloma aktorami dawała mi dużo satysfakcji. Zawsze trafiałam na odpowiedzialnych i dobrze przygotowanych aktorów.

Jak potoczyła się Pani kariera po pracy nad „Potopem”?
Przy kolejnych filmach pracowałam już jako asystentka reżysera. Od 2004 r. pracuję przy serialu „M jak miłość”. Jestem sekretarką planu. Jest to już zupełnie inna praca, inni ludzie, inne czasy. Moim największym przeżyciem i najsilniejszym wspomnieniem jest i będzie „Potop”. Często wracam do tamtych dni. Pięknie jest mieć takie wspomnienia…

Gdybym miała jeszcze raz wybrać zawód, wybrałabym ten sam. Kocham swoją pracę, czego z całego serca życzę wszystkim młodym ludziom.

Z Urszulą Degórską-Bednarek rozmawiała Jagoda Gulić, laureatka naszego tegorocznego konkursu „Dwa srebrne ekrany”