Pocahontas (1995)

Reż. Eric Goldberg i Mike Gabriel

Hanna Arend, Artur Gryz

Hanka: Któż z nas, dorosłych, nie zna historii pięknej Indianki o imieniu Pocahontas i dzielnego białego człowieka Johna Smitha? Disnejowska opowieść o ich miłości od prawie dwudziestu lat wzrusza kolejne pokolenia chyba nie tylko młodych ludzi. Dzisiaj ponownie zapraszamy Państwa do obejrzenia tego bajkowego klasyka. Tym razem jednak proszę zorganizować wspólny seans dla siebie i dzieci.

Za sprawą tej niezwykłej opowieści mamy szansę przenieść się w czasy pierwszej fali kolonizacji Ameryki Północnej, kiedy to tzw. cywilizowani ludzie, wiedzeni ciekawością i chęcią zysku, wyruszyli w nieznane, aby poszerzyć terytoria własnych państw, podbić nowe ziemie i zdobyć ich bogactwa. A każdego, kto stanął im na drodze – wyeliminować. Nie inaczej jest w omawianym przez nas filmie. Najpierw jesteśmy świadkami niebezpiecznej i zarazem ekscytującej podróży morskiej, podczas której na jednym pokładzie znaleźli się ci, którzy chcieli poczuć się odkrywcami nieznanych lądów i przeżyć przygodę życia oraz ci, których napędzały marzenia o wzbogaceniu się i bohaterskich czynach. Przedstawicielem tych pierwszych jest pazerny Anglik – gubernator Ratcliffe, który dość jasno komunikuje swoje intencje: „Hiszpanie przez lata ograbiali Nowy Świat z jego bogactw – teraz nasza kolej”. Poznajemy wiec różne charaktery i różne motywacje postępowania. Jedno jest wspólne wszystkim białym ludziom – sposób postrzegania tubylców. Dla nich ludność rdzenna, to dzicy, zacofani, mało rozgarnięci ludzie. Na nowym lądzie dochodzi więc do zderzenia dwóch odmiennych światów i kultur, a przybysze (a raczej najeźdźcy) ze swoim „cywilizowanym” podejściem wcale nie prezentują się tu najlepiej. W zderzeniu ze wspaniałą dziką i nieokiełznaną naturą, postęp i cywilizacja jakoś wypadają blado. Co znamienne, zarówno przybysze, jak i rdzenni mieszkańcy nie pałają zbytnim entuzjazmem do wzajemnego poznania się i o dziwo, postrzegają się bardzo podobnie: „to dzicy są – nie tacy są jak my, oznacza to, że źli są”. Od takiego nastawienia do wojny niedaleka droga… A przecież wobec natury wszyscy jesteśmy równi: „jesteśmy połączonym z sobą światem”, o czym przypomina nam mistyczna postać, a raczej długowieczne drzewo – Babcia Wierzba. Co zrobić, aby pomimo różnic ludzie mogli żyć ze sobą w pokoju?

Zapewne w tym momencie staniecie Państwo przed trudnym zadaniem wyjaśnienia dzieciom niuansów tej historii. Bo Pocahontas, wbrew pozorom, to nie tylko bajeczka o miłości. To opowieść o nierównościach społecznych, o tolerancji, a raczej jej braku, o trudnych wyborach życiowych, o konfliktach i umiejętnościach niezbędnych do radzenia sobie z nimi. To opowieść o postrzeganiu inności, a to niełatwy temat do rozmów (nie tylko z dziećmi). Naturalnym jest, że przyciągają nas ludzie podobni do nas. Dzieci szybko orientują się, że łatwiej im się rozmawia z kimś, kto ma wspólne z nimi zainteresowania i lubi bawić się w to, co one.

Różnimy się miedzy sobą nie tylko kolorem skóry czy miejscem zamieszkania. Mamy różne poglądy, słuchamy różnej muzyki, lubimy różne filmy, jedni z nas kochają uprawiać sport, a inni oglądać go w telewizji – i nic w tym złego, tak jak nic złego w tym, że „dla jednych złoto – to kolba kukurydzy, a dla innych drogocenny kruszec”. Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy nie szanujemy inności. Kiedy narzucamy własny punkt widzenia czy wręcz staramy się wyeliminować odmienność, doprowadzając do „wojny”. Parafrazując Babcię Wierzbę, która głosi: „Nic na świecie nie jest proste, a właściwa droga nie jest najłatwiejsza”. „Wszędzie wokół Ciebie są dobre duchy – słuchaj sercem swym – wszystko pojmiesz wnet”, nasza bohaterka słuchała sercem i starała się nauczyć tego Johna. Wybrała własną drogę życiową i zapłaciła za to dość wysoką cenę. Tęsknota – to uczucie, o którym być może też warto przy okazji tego filmu porozmawiać z dzieciakami. Żeby coś zmienić, trzeba od czegoś zacząć. „Najpierw kręgi na wodzie są małe, a potem coraz większe”. Ktoś musi zapoczątkować zmianę, może to będzie Państwa syn lub córka?

Artur: W Wikipedii, pod hasłem: „Pocahontas (film 1995)” znajduje się informacja, iż produkcja Disneya jest jednocześnie musicalem, romansem, filmem familijnym i… historycznym. Takie zaklasyfikowanie filmu wskazuje na to, że przynajmniej u części odbiorców tego dzieła (przede wszystkim dzieci, które nie nabyły jeszcze umiejętności krytycznej oceny) może pojawić się przekonanie o zgodności z faktami historycznymi prezentowanej wizji przeszłości. Warto więc może poświęcić kilka chwil na to, aby w zrozumiały dla młodych widzów sposób wyjaśnić, że „film, podobnie jak beletrystyka, wykorzystuje (…) i interpretuje dowolnie wybrane źródła, zapożycza fakty i wizerunki, tworzy fikcyjne postaci i wydarzenia. Sytuacja twórców filmowych jest pod tym względem podobna do literatów. Pomimo że autorska kreatywność jest ograniczana przez ciągle obecne w tle kryterium prawdy o przeszłości, atrakcyjność powieści historycznej polega przede wszystkim na dobrym stylu i fantazji autora. Bez tego literat nie zdobędzie uznania czytelników, a reżyser widzów”[1].

Przykładami obrazującymi, jak wygląda stosowanie tego typu zabiegów w praktyce, mogą być ważne dla animacji Disneya pt. Pocahontas postacie Johna Smitha i Johna Ratcliffe’a. Chociaż przez scenarzystów zostali odmalowani w skrajnie odmiennych barwach, to pobieżna nawet analiza ich rzeczywistych losów pokazuje, że zbytnio nie różnili się od siebie. Obydwaj byli bowiem typowymi podróżnikami początków XVII w., których charaktery ukształtowały trudne wyzwania, z jakimi przychodziło im się mierzyć.

Po przebyciu oceanu wzmiankowana dwójka weszła w skład rady, mającej zarządzać powstającym „miastem” Jamestown, którego mieszkańcy, ze względu na niesprzyjające warunki środowiskowe terenów wybranych pod budowę (m.in. brak żyznych gleb, zasolona woda pitna i plaga komarów roznoszących choroby) zaczęli wkrótce mrzeć z powodu pragnienia, głodu, malarii i dezynterii. Za ten stan rzeczy obwiniony został sprawujący funkcję przewodniczącego rady Edward Wingfield. Dzięki wspólnym (sic!) staraniom obu Johnów został on oskarżony o ateizm oraz sympatie prohiszpańskie i odesłany do Anglii. Nowym przewodniczącym wybrano Johna Radcliffe’a.

Ten podówczas prawie sześćdziesięcioletni żeglarz nie sprawował nowego urzędu zbyt długo. Pod koniec 1607 r. przy życiu pozostało zaledwie 38 osadników z blisko 200 przybyłych, którzy na domiar złego musieli zimować w zgliszczach zabudowań strawionego niedawno przez pożar miasta. Sytuacji nie poprawiło nawet przybycie nowej grupy kolonistów. Mieszkańcy Jamestown nie mieli dość sił i ochoty, by prowadzić nowe prace budowlane, czego domagał się ich ówczesny zwierzchnik. Także współpraca Radcliffe’a ze Smithem nie układała się najlepiej, ponieważ ten ostatni oskarżał towarzysza o zbytnią rozrzutność podczas transakcji handlowych z tubylcami. Nie może więc dziwić fakt, że doszło do kolejnych zmian na kierowniczych stanowiskach. Wkrótce po ustąpieniu Radcliffe’a nowym przywódcą kolonistów został John Smith.

Niewielu było wówczas przy życiu z tych, którzy pamiętać mogli, że ów blisko trzydziestoletni Anglik skazany został w trakcie rejsu do Nowego Świata na karę śmierci za próbę buntu. Dla większości istotna była jego reputacja śmiałego odkrywcy i doświadczonego żołnierza. Koloniści żywili nadzieję, że pod wodzą takiego człowieka ich dola szybko ulegnie poprawie. Wkrótce okazało się, że rządy nowego lidera są prawie tak samo surowe jak środowisko, w którym przyszło im żyć. Posługując się groźbami użycia siły, Smith skłonił wprawdzie okolicznych Indian do dostarczenia pewnej ilości żywności, ale nie poprawiło to sytuacji Europejczyków. Twarde egzekwowanie przez przywódcę zasady „kto nie pracuje, ten nie je”, doprowadziło nawet do tego, iż mieszkańcy Jamestown, w nadziei na poprawę swojego losu, uciekali, by zamieszkać w wioskach tubylców.

Ostatecznie John Smith opuścił kolonię w październiku 1609 r., po tym jak doznał obrażeń w czasie wybuchu beczki z prochem. Zmarł w Anglii z przyczyn naturalnych 20 lat później. Los nie był tak łaskawy dla Johna Radcliffe’a, który pochwycony przez Indian zimą roku 1609/1610 został żywcem obdarty ze skóry i upieczony na rożnie.

Koleje losów obu Johnów pokazują specyfikę czasów pierwszej fali kolonizacji Ameryki Północnej, której dzieje dosłownie znaczą krew, pot i łzy. Trudno szukać tam miejsca na romantyczne uniesienia czy realizację wzniosłych ideałów. Skonfrontowanie więc biografii Smitha i Radcliffe’a z ich ekranowymi odpowiednikami może pomóc w uzmysłowieniu sobie, jak niewiele czasem łączy film historyczny z historycznymi wydarzeniami i uświadomieniu, że prawdziwe są słowa (znane kinomanom z pewnego kultowego filmu), iż „istnieje prawda czasu i prawda ekranu”.

[1] Maciej Białous, Społeczna konstrukcja filmów historycznych. Pamięć zbiorowa i polityka pamięci w kinematografii polskiej lat 1920–2010, s. 14. Dostępne na: https://repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/bitstream/11320/3729/1/Spoleczna%20konstrukcja%20filmow%20historycznych%20Pami%C4%99%C4%87%20zbiorowa%20i%20polityka%20pamieci%20w%20kinematografii%20polskiej%20lat%201920_2010.pdf