Player One (2018)
Reż. Steven Spielberg
Data premiery: 6 kwietnia 2018
Wojciech Świdziński
Nostalgia za „długimi latami 80.”[1] to w obecnej kulturze popularnej zjawisko silne i wciąż narastające. Kasety VHS, gry video, muzyka disco czy teledyski MTV stworzyły odrębną galaktykę, która napełnia dziś wzruszeniem serca niejednego trzydziesto- i czterdziestolatka. Amerykańska, ale także dalekowschodnia popkultura przeżywały wówczas niesłychanie intensywny rozwój, zdobywając trudny do przeszacowania wpływ na wyobraźnię kilku pokoleń młodych konsumentów. Wtedy też skonsolidowały się najpotężniejsze fandomy, do dziś przywiązane do największych – powstałych nieraz już wcześniej – marek. Nic dziwnego, że wiele współczesnych zjawisk popkultury wywodzi swój rodowód właśnie z lat 80. Nostalgia ta doczekała się interesujących przejawów również w naszym kraju, gdzie wzmacnia ją kontekst historycznych wydarzeń politycznych. W ostatnich latach najbardziej dyskutowanymi utworami tego nurtu stały się nad Wisłą książka Pauliny Wilk Znaki szczególne oraz film Agnieszki Smoczyńskiej Córki dancingu.
Na takim podłożu powstał również Player One – bestsellerowa powieść dla młodzieży pióra Ernesta Cline’a, opublikowana w 2011 roku. Jej ekranizacja, której podjął się sam Steven Spielberg, zawitała właśnie do kin, uzupełniając o kolejną cegiełkę symboliczny pałac wznoszony latom 80. Okazało się, że list miłosny dedykowany tej dekadzie może wysyłać także twórca przeszło siedemdziesięcioletni. Jego miłość zdradza jednak szczególny odcień, gdyż nikt chyba nie zaprzeczy, że to właśnie Spielberg – za sprawą E.T. oraz cyklu o Indianie Jonesie – był niekwestionowanym królem masowej wyobraźni i jednym z największych kreatorów charakterystycznej estetyki tamtego czasu.
Player One opiera się na prostym baśniowym schemacie, doskonale znanym miłośnikom kina „nowej przygody” oraz przygodowych gier komputerowych. Główny bohater – noszący imię Wade Watts oraz pseudonim „Parsifal” – bierze udział w wyścigu o najwyższą stawkę, którą jest bezcenne jajo. W zmaganiach wspierają go wypróbowani oraz nowi sojusznicy, na ich drodze staje zaś potężny i do gruntu zły przeciwnik, który nie cofnie się przed niczym. Subtelności fabularne czy psychologia postaci w tego rodzaju historii siłą rzeczy ustępują efektownemu widowisku, zaś główna atrakcyjność Player One polega na osadzeniu akcji w dwóch planach – rzeczywistym i wirtualnym. Ten pierwszy to dystopijna, szara rzeczywistość, drugi zaś to oszałamiająco barwna, tętniąca od popkulturowych nawiązań gra VR o nazwie Oasis.
Nie spodziewajmy się jednak filozofującego szyderstwa w duchu Kongresu futurologicznego Stanisława Lema czy ponurych wizji rodem z Matrix rodzeństwa Wachowskich. Spielberg podąża właściwym sobie szlakiem lekkiej rozrywki, niestroniącej jednak od kwestii moralnych i momentów zadumy. Wciągnięty w feeryczną gonitwę młody widz znajdzie tu przede wszystkim przestrogę przed nadmiernym pogrążeniem się w alternatywnym świecie wirtualnym, a także kilka innych, bardziej partykularnych, ale niemniej istotnych uwag dotyczących bezpiecznego użytkowania Internetu. Przestrogi przed nieopatrznym ujawnianiem swoich danych osobowych czy przygodnymi znajomościami z sieci znajdują tu przekonującą egzemplifikację, daleką od odstręczającego młodzież pouczania. Są to niewątpliwie cenne aspekty filmu Spielberga, dotykające bardzo konkretnych problemów współczesności.
Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że realizując swój najnowszy film, niezawodny mistrz nieco pobłądził. Po pierwsze, w Player One zawodzi strona wizualna i to pomimo jak zwykle doskonałych zdjęć Janusza Kamińskiego oraz przestrzenności i fakturalności obrazów generowanych komputerowo (CGI). Kilka widoków stłoczonych futurystycznych faweli nie przekonuje wystarczająco o problemach rzeczywistości, od której ludzkość ucieka w oazę wirtualnej gry. Ponadto kontrast pomiędzy postaciami aktorów i ich cyfrowych awatarów jest zbyt wyraźny, działając na niekorzyść tych drugich. Być może zresztą estetyka rodem z animowanego przerywnika gry komputerowej lepiej przemówi do widzów wychowanych w niej od najmłodszych lat. Niemniej trudno przejąć się losem wirtualnych postaci, gdy najgorsze co może je spotkać, to rozsypanie się w stos zarobionych wcześniej bitcoinów i powrót do początku gry. A to nie są już tylko kwestie estetyczne, ale czysto dramaturgiczne, a także etyczne.
Pomimo kilku słusznych i konstruktywnych myśli przewodnich, oglądając Player One można odnieść wrażenie, że wskazówka moralnej busoli reżysera – podążającego zresztą na ogół wiernie za literą pierwowzoru – obraca się dość chaotycznie. Popkultura urasta tu do rangi immanentnej wartości, którą młodzi bohaterowie przeciwstawiają materialistycznej kulturze korporacyjnej, dążącej do przywłaszczenia sobie marzeń ich idoli oraz bezdusznego czerpania z nich zysków. W rzeczywistości późnego kapitalizmu taka oś konfliktu wydaje się jednak mało przekonująca, a w każdym razie wyjątkowo naiwna. Podobne wątpliwości budzi wyzbyta wahania pochwała fanowstwa, wybrzmiewająca zresztą nie całkiem autentycznie. Być może dzieje się tak, ponieważ Spielberg w swoim uwielbieniu dla popkultury „długich lat 80.” zbliża się niebezpiecznie do granicy narcyzmu.
Wszystkie te pułapki skupia w sobie – najciekawsza skądinąd w całym filmie – postać twórcy gry Oasis – Jamesa Hallidaya, granego przez doświadczonego współpracownika Spielberga Marka Rylance’a, któremu tylko trochę przeszkadza niedopasowana peruka à la Al Yankovic. Jest on tu wszechwładnym demiurgiem, którego meandry przesiąkniętej popkulturą wyobraźni próbują od lat zgłębić całe zastępy graczy, oddając mu przy tym niemal religijną cześć. Z drugiej strony Halliday jawi się jako postać podobna do czarnoksiężnika z krainy Oz – to zawstydzająco nieporadny geniusz cierpiący przypuszczalnie na zaburzenia ze spektrum autyzmu i wynikające z tego problemy natury interpersonalnej. W pewnym sensie od ustosunkowania się widza do tej postaci oraz towarzyszącego jej kultu zależeć może odbiór całego Player One.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że najnowszy film Spielberga zapamiętany zostanie za sprawą olbrzymiej liczby cytatów, kryptocytatów oraz pojawiających się na drugim i trzecim planie postaci znanych z filmów, seriali, komiksów i gier w masie, która przyprawiłaby o zawrót głowy twórców niejednej produkcji fanowskiej. Mam jednak wątpliwości, na ile ten aspekt filmu trafi do jego docelowej, nastoletniej widowni. O ile DeLorean z Powrotu do przyszłości czy „Gigant ze Stali” z pewnością zostaną rozszyfrowane, o tyle mam wątpliwości, czy młody widz odgadnie, dlaczego postać w samurajskiej zbroi nosi imię Toshiro. A nawet jeśli, to czy wywoła to w nim zakładane przez twórców emocje…
Polecając Palyer One, zachęcam więc nade wszystko do spojrzenia krytycznego. Tematem do rozmowy po seansie mogą być nie tylko poruszane w filmie zagadnienia dotyczące zagrożeń związanych z coraz większym wpływem nowych mediów na nasze życie. Warto przede wszystkim zainicjować klasową debatę nad znaczeniem popkultury we współczesnym świecie, nad jej jasnymi i ciemnymi stronami, a także nad rolą, jaką w jej wytwarzaniu odgrywają indywidualni twórcy oraz wielkie korporacje. Można zastanowić się również nad perspektywami rozwoju wirtualnej rzeczywistości oraz porozmawiać o własnych doświadczeniach związanych ze zjawiskami fanostwa czy nostalgii za idealizowanymi rozrywkami dzieciństwa.
[1] Pozwalam sobie na robocze wprowadzenie tego terminu, mając na myśli czas od końca lat 70. (mniej więcej od premiery Gwiezdnych wojen w 1977 r.) do początku lat 90. (do premiery Parku Jurajskiego w 1993 r.).
tytuł: Player One
tytuł oryginalny: Ready Player One
rodzaj/gatunek: przygodowy, akcja science fiction
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Ernest Cline, Zak Penn (na podstawie powieści Ernesta Cline’a Player One)
zdjęcia: Janusz Kamiński
muzyka: Alan Silvestri
obsada: Tye Sheridan, Olivia Cooke, Ben Mendelsohn, Lena Waithe, Simon Pegg, Mark Rylance
produkcja: USA
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.
czas trwania: 140 min
odbiorca: od najstarszych klas szkoły podstawowej wzwyż