Party (2017)
Reż. Sally Potter
Data premiery: 5 stycznia 2018
Dominik Wierski
Fabularny film kinowy, który trwa zaledwie około 70 minut, jest dziś prawdziwą rzadkością. Tymczasem angielska reżyser Sally Potter w Party pokazuje, że można stworzyć dzieło krótkie i zwięzłe (w dodatku czarno-białe), a przy tym niepozbawione oryginalności i wieloznaczności.
Intryguje choćby obsada, w której znalazło się kilka wybitnych osobowości aktorskich. Na planie spotkali się tak znakomici wykonawcy, jak Timothy Spall, Kristin Scott-Thomas, Cillian Murphy, Bruno Ganz, Patricia Clarkson, Cherry Jones i Emily Mortimer. I wszyscy okazują się być doskonale dopasowani do farsowej, ironicznej konwencji Party, dzięki której zaskakują widza wszechstronnością swych talentów. Sama Sally Potter zasłynęła natomiast nakręconą w 1992 roku adaptacją Orlanda Virginii Wolf, a w kolejnych filmach potwierdziła, że jest autorką o zindywidualizowanym stylu, podążającą zawsze własnymi ścieżkami. Do głównych tematów jej twórczości należy przekraczanie kategorii i granic: płci, seksualności, religii, kultury i polityki[1].
Party przypomina klasyczny spektakl teatralny. Zachowana zostaje reguła jedności miejsca i czasu akcji, a niewielka ilość postaci bierze udział w serii błyskotliwie napisanych dialogów, generujących zwroty akcji i ujawniających skrywane występki i grzechy. Członkini lewicowej partii opozycyjnej Janet zostaje mianowana ministrem zdrowia w brytyjskim rządzie i z tej okazji organizuje małą uroczystość. Oprócz niej i jej męża Billa w spotkaniu uczestniczyć ma jeszcze kilkoro przyjaciół: para lesbijek Jinny i Martha, sarkastyczna April i jej niemiecki partner Gottfried (trener personalny i uzdrowiciel, jak sam się określa), a także współpracowniczka gospodyni Marianne ze swym przystojnym mężem Tomem, który na co dzień jest menedżerem w wielkim banku. Prawie wszyscy pojawiają się punktualnie, spóźni się tylko Marianne, pochłonięta jeszcze zawodowymi obowiązkami. Od początku atmosfera jest jednak trochę nerwowa, a największą konfuzję powoduje dziwne zachowanie Billa, który sączy wino i z letargicznym wyrazem twarzy wsłuchuje się w dźwięki płynące z kolejnych płyt winylowych, odtwarzanych na wysokiej jakości sprzęcie. Z kolei wyraźnie znerwicowany Tom ukradkiem wciąga kolejne „kreski” kokainy, April nie szczędzi nikomu złośliwych komentarzy, a Gottfired – porad będących swoistym połączeniem hippisowskich haseł z maksymami w stylu Paolo Coelho. Będąca w ciąży Jinny i jej partnerka Martha zajęte są dyskusją dotyczącą przyszłości ich związku, natomiast nowa pani minister potajemnie odbiera telefony jednoznacznie świadczące o tym, że ma romans. Kolejne rozmowy, gesty i SMS-y nie pozostawiają wątpliwości, że świętowanie sukcesu Janet lada moment wymknie się spod kontroli. Narracja prowadzi do tego nieśpiesznie, ale konsekwentnie – party musi zmienić się w rzeź.
Oryginalny tytuł filmu jest wszakże dwuznaczny: the party to przecież przyjęcie, ale też partia polityczna. Akcja rozgrywa się w środowisku bezpośrednio związanym z polityką na wysokim szczeblu. Komentarz do jej współczesnego oblicza łączy się przy tym z refleksją nad zjawiskami, których geneza sięga kilku dekad wstecz. Obie płaszczyzny zasugerowane są w sposób niesztampowy i subtelny. Film rozpoczyna się od wykonywanej przez Freda Fritha melodii, którą Hubert Parry skomponował do słów wiersza Williama Blake’a And did those feet in ancient time, powszechnie znanego jako Jerusalem. Utwór ten jest jedną z najpopularniejszych angielskich pieśni patriotycznych, bywał też wykorzystywany jako alternatywny hymn. Po Jerusalem sięgano także w kontekście politycznym, a czynili to zarówno przedstawiciele prawicy, jak i lewicy. Muzyczny zabieg z początku filmu można odebrać zatem jako dyskretną zapowiedź jego metaforycznego sensu, który odnosi się do współczesnej politycznej elity, funkcjonującej w czasach tzw. postprawdy. To niezwykle modne ostatnio słowo oznacza taki opis rzeczywistości i dobór faktów, który – jak pisał na łamach „Tygodnika Powszechnego” Dariusz Rosiak – służyć ma wyłącznie „realizacji celu politycznego bądź osobistego, który zresztą także może być polityczny, bo dziś wszystko jest publiczne i polityczne. Prawdą jest to, co sam uznaję za prawdę. Prawd może być nieskończona liczba (co najmniej tyle, ile profilów na Facebooku). Nie ma ona żadnej zobiektywizowanej formy i zmienia się zależnie od okoliczności”[2]. Bohaterowie filmu Potter mówią bardzo dużo, często opisując sytuację w taki sposób, by zyskać lub utrzymać korzyść, zataić kłopotliwe fakty lub zinterpretować je w najwygodniejszy dla siebie sposób. „Czasem trzeba udawać, żeby wygrać” – przyznaje w pewnym momencie Janet.
Na głębszym poziomie polityczny wymiar Party odsyła także do ewolucji myślowej przedstawicieli tzw. pokolenia 1968 roku. Sally Potter kreśli wycinek opisanego m.in. przez Paula Bermana procesu przemian poglądów i postaw przedstawicieli tej generacji. Spadkobiercy, a często też uczestnicy kontrkulturowego fermentu wciąż jeszcze decydują, bądź do niedawna decydowali o współczesnej polityce. Kilkoro bohaterów filmu swą światopoglądową i polityczną inicjację przeżywało najprawdopodobniej w okresie kontestacji. Wciąż widzą w sobie ostoje głoszonych wówczas poglądów: Gottfried podkreśla zerwanie więzi z obciążonym hitleryzmem pokoleniem ojców, April – swój ateizm i brak wiary w demokrację parlamentarną, Jinny i Martha – seksualne wyzwolenie i feministyczne postrzeganie świata. Przygotowując się do wyrafinowanej kolacji lewicowi intelektualiści kontestują „system” (kapitalizm, dyktat banków, źle funkcjonującą służbę zdrowia), ale zapominają, że sami od dawna go już współtworzą. Z buntowników stali się beneficjentami. Kontekstem dla filmu Potter mogą być w tym przypadku niemieccy Edukatorzy (2004, reż. Hans Weingartner), w których pokazano konfrontację współczesnych antyglobalistów z dawnym kontestatorem z pokolenia ’68. Wybornie zagrany przez Burgharta Klaussnera biznesmen Hardenberg w świadomy sposób demistyfikował przed młodymi rozmówcami (a zarazem jego porywaczami) iluzję i ulotność haseł głoszonych na barykadach i w trakcie uczelnianych wieców. W Party pokoleniowej konfrontacji nie ma – elita odsłania się sama, ujawniając hipokryzję, wybiórczość i powierzchowność swych postaw. Co istotne, film Potter nie jest jednak krytyką konkretnego światopoglądu, lecz jego degeneracji i swoistego rozleniwienia. Sytość, egoizm i nawarstwianie kłamstw w sferze osobistej i publicznej mogą zdewaluować każde ideały, jak zdaje się sugerować angielska twórczyni.
Najnowszy film Sally Potter to nie tylko garść rozważań o moralności i polityce, ale też dawka specyficznego humoru. Nie jest to wprawdzie tak brawurowy komizm, jak choćby w Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, ale jednak co najmniej kilka razy trudno jest powstrzymać uśmiech. Dobrym przykładem jest tu m.in. scena, w której diegetyczne dźwiękowe tło dla próby wybudzenia z zapaści stanowi posępne When I Am Laid in Earth Henry’ego Purcella, przywodzące na myśl raczej pogrzeb niż powrót do świata żywych. Źródłami komizmu bywają też dowcipne riposty czy ironiczne aluzje do politycznej i humanistycznej nowomowy, w której lubuje się szczególnie Martha – specjalistka od „badania zróżnicowania prac domowych ze względu na płeć w amerykańskim utopizmie”. Obawia się odpowiedzialności płynącej z bycia częścią „kolektywu”, który ma wkrótce stworzyć ze swą partnerką oraz trojgiem oczekiwanych dzieci. Trudno jej zaakceptować słowo „rodzina”, które pada po chwili z ust Jinny. Z kolei zdaniem April wybór kreacji może wyrażać ducha postmodernizmu i post-postfeminizmu. Sztafaż wyrafinowanych słów maskuje zanikanie umiejętności rzeczywistego wzajemnego zrozumienia oraz stanowi część starannie przygotowanej pozy.
Party to film, którego nie powinni przeoczyć miłośnicy angielskiej kultury, kina i języka. Zapewne niejeden anglista wykorzysta fakt, iż językiem Szekspira mówi tu śmietanka brytyjskich aktorów – słuchanie takiej angielszczyzny to przyjemność odbiorcza, ale też atrakcyjna lekcja wymowy. Polonistom natomiast najnowszy utwór reżyserki Orlanda może przydać się jako ciekawy punkt odniesienia do rozważań na temat związków kina z teatrem, a nawet literaturą. Choć Party nie jest adaptacją w klasycznym rozumieniu tego słowa, to stylistyka filmu wyraźnie odwołuje się do konwencji dramatów Czechowa (łącznie ze słynną strzelbą, zredukowaną w tym przypadku do broni mniejszego kalibru). Przede wszystkim jednak nauczyciel, który chciałby wykorzystać Party w edukacji, może zaproponować ten film uczniom zainteresowanym socjologią, kulisami dzisiejszej polityki, etyką i filozofią czy nawet współczesną zachodnią (nie)religijnością. Błyskotliwie poprowadzona narracja skrywa bowiem przemyślenia nad współczesną kondycją człowieka. Na ogół nie prowadzą one do optymistycznych konkluzji, jednakże umiejętnie dozowana porcja humoru pozwala na to, by widz nie poczuł się zanadto przygnębiony. O kryzysach politycznych i moralnych nie trzeba bowiem, jak przekonuje Sally Potter, opowiadać zawsze ze śmiertelną powagą.
[1] Charakterystykę twórczości Sally Potter (obejmującą okres do 2006 roku) znaleźć można na portalu Senses of Cinema: http://sensesofcinema.com/2006/great-directors/potter/
[2] Dariusz Rosiak, Prawda się skończyła, ale nie u nas, dostępne przez: https://www.tygodnikpowszechny.pl/prawda-sie-skonczyla-ale-nie-u-nas-146214