Biedni, inteligentni i bezwzględni.
Bogaci, sterylni i obojętni.
Parasite (2019) Bong Joon-ho

Maria Jolanta Szatkowska

Bong Joon-ho, reżyser od ponad dwudziestu lat portretujący i diagnozujący południowokoreańskie społeczeństwo, stworzył film, który czytać można uniwersalnie. Pokazuje bowiem świat podziałów coraz mocniej widocznych w naszej globalnej rzeczywistości. Z historii dwu rodzin, biednej i bogatej, mieszkających w Seulu, wyprowadza metaforę zhierarchizowanego, opartego na skrajnych nierównościach systemu społecznego.

Ponad dziesięciomilionowa stolica Korei Południowej, mocno poddana – jak i cały kraj – wpływom amerykańskim jest tu zasygnalizowana ledwie kilkoma pasażami (miasto zalewane nawałnicą, miasto zza szyb auta). Uwaga twórców skupia się na dwu przestrzeniach – suterenie państwa Kimów w dolnej części Seulu i rezydencji państwa Parków na jego wzgórzu. Bohaterowie są pokazani w miejscu, w którym funkcjonują, a ich przemieszczanie się (Kimowie z dołu w górę) napędza akcję. Oglądamy skondensowany, skupiony jak „w kropli” portret biednych i bogatych.

Film jest precyzyjnie zaplanowany, zasadę jego kompozycji stanowią paralelizm (dwie rodziny z dwojgiem dzieci) i kontrast. Sprytni, bezwzględni nędzarze i naiwni, z powodu sytości obojętni wobec innych, krezusi często portretowani są z wykorzystaniem montażu równoległego. Zetknięcie się tych światów (jedni służą drugim) musi doprowadzić do eksplozji.

Życie na dole

Pierwszy kadr filmu to, widziana z piwnicznego okna, nędzna, wąska uliczka obstawiona budkami. Szyby brudne, poziome, z suszącymi się skarpetkami – to wizualny, mocny, operatorski zapis biedy. Za chwilę poznajemy mieszkańców zagraconej sutereny – rodzinę Kimów, matkę Chung-sook, ojca Ki-taah’a, ich nastoletnie dzieci to syn Ki-woo i córka Ki-jung.

Kadry są konsekwentnie horyzontalne, akcentują poziomowy układ przedstawianego świata. Tak będzie niemal w całym filmie, wertykalne ustawienia pojawią się tylko podczas wędrówki bohaterów biednych do luksusowego, położonego na wzniesieniu, domu bogaczy.

Rodzina Kimów jest zgrana, są ze sobą blisko, jawnie mówią o oszustwie, konieczności kłamstwa, wszyscy są jednakowo przebiegli, inteligentni. Czują się „wygnieceni życiem” i wykluczeni. Rodzice nie mają pracy, młodzi, choć utalentowani (językowo, plastycznie), nie mogą z powodów materialnych studiować. Matkę, osobę dominującą, charakteryzuje wiszący na ścianie medal sportowy i jej zdjęcie jako miotaczki. Ojciec to niegdyś kierowca, parkingowy, próbował rozkręcić jakąś sprzedaż jedzenia, ale splajtował. Teraz rodzinnie składają kartony dla Pizza Generation (amerykańskie nazwy będą w filmie częste). Wszyscy chcą od życia więcej niż ono im daje, uważają, że są warci innej egzystencji niż gnieżdżenie się w suterenie bez zasięgu (wi-fi podkradają od sąsiadów).

W tej familijnej scenie pojawia się tytułowy pasożyt, pluskwiak pokazany w zbliżeniu, gdy pełznie na stole ku jedzeniu. Ojciec pstryknięciem palców strąca go na podłogę. Motyw karalucha wróci w filmie wielokrotnie (wizualnie albo słownie, zawsze w odniesieniu do Kimów).

Pierwszy punkt zwrotny pojawia się w tej, otwierającej opowieść, rodzinnej sekwencji, zakłócając nawet jej ekspozycyjny charakter. Do Ki-woo przychodzi jego kolega, student. Prosi, by chłopak zastąpił go w roli korepetytora u zamożnych państwa Park. Kolega ów przynosi mu od swego dziadka prezent – duży kamień o niezwykłym kształcie, starannie oprawiony. Ma on jakoby zagwarantować bogactwo materialne. Kamień, w znaczeniu alegorycznym, odgrywał znaczącą rolę w większości kultur świata. W mitologii koreańskiej był jednym z dziesięciu symboli długowieczności, przedmioty z jego motywem wręczano z okazji późnych urodzin, a królowie obdarowywali nimi swoich poddanych w Nowy Rok. Tu nie mówi się już o długim, ale… o dostatnim życiu. Ten kamień będzie w filmie refrenowo powracał w różnej funkcji (Ki-woo mówi: „Ciągle się mnie trzyma”).

Początkowo kibicujemy tym bohaterom. Czytamy film jako dramat społeczny o „skrzywdzonych i poniżonych”. Potem jednak, wraz ze zmianą konwencji filmowej (słusznie krytyka określa ten obraz jako hybrydę, oscylującą między thrillerem a komedią), dystansujemy się do postaci. Staje się to wtedy, gdy przekraczają granice moralności, świadomie, sami „skrzywdzeni i poniżeni”, krzywdzą innych, też ustawionych nisko w hierarchii społecznej. Dają wielokrotnie dowody na to, że nie mierzi ich kłamstwo, gra, fałszerstwo (syn o swoim podrobionym dokumencie: „Nie uważam tego za oszustwo. Po prostu wcześniej wydrukowałem dyplom”). Kluczowe zdanie, które co jakiś czas ktoś z nich powtarza, brzmi: „Mam plan”, częstokroć pojawia się pytanie: „Jaki masz plan?” Ten „plan” ma służyć, oczywiście, wspięciu się na społeczny szczyt.

Życie na górze

Rodzina Parków jest również czteroosobowa, córka jest nastolatką, synek ma siedem lat. Mieszkają na jednym ze wzgórz okalających Seul, w willi zaprojektowanej przez słynnego architekta, olbrzymiej, kilkupoziomowej. Schody też „grają” w tym filmie. O jednym z poziomów, podpiwnicznym bunkrze, gospodarze nawet nie wiedzą. Wnętrza są świetliste, w stylu wytwornie minimalistycznym, w kuchni wyeksponowane są drogocenne wyroby ceramiczne (seladony, porcelana). Z ich okien, przez ścianę szyb, paralelnie, tak jak z okienka sutereny Kimów, oglądamy przestrzeń. Ale jest to duży, starannie utrzymany ogród, a nie zagracona uliczka. Kamera pokazuje, podobnym pasażem, jak odrapany korytarz mieszkania Kimów, długą garderobę Paków. Po lewej stroje żony, po prawej garnitury męża, na środku wyściełana ławeczka, jak w muzeum. Zatem – symetria w sposobie pokazywania wnętrz, kontrast w ich wyposażeniu.

Na ścianie u Kimów widzieliśmy sygnał minionej chwały żony sportsmenki. Tu też oglądamy korporacyjny dyplom, tym razem pana domu, przyznający mu zasługi w biznesie elektronicznym. Jego nazwisko zapisane jest na nim w szyku odwrotnym niż koreański – najpierw imię, Nathan, też już nie koreańskie, potem nazwisko. Obok zdjęcie rodzinne oraz obraz namalowany przez małego Da-song. W tej rodzinie osobą wiodącą jest ojciec. To on zarabia ogromne pieniądze. W domu pojawia się późnym wieczorem, przywożony przez kierowcę. Pani Park nie pracuje. Porusza się po posiadłości w jedwabnych strojach, z jednym z trzech dekoracyjnych piesków w ramionach. Jest dobra, miła i prostoduszna (pani Kim: „Też bym była miła, gdybym była bogata”). Czasami robi zakupy, histerycznie dba o dzieci, szczególnie o straumatyzowanego synka. Dobrze porozumiewa się z gosposią sprawnie zawiadującą domem, a odziedziczoną po poprzednim właścicielu. Pani Park jest mało wyrazista. W filmie nawet nie pada jej imię (poznajemy je z napisów końcowych). Widać jej uległość wobec męża („Gdyby dowiedział się, że gosposia ma gruźlicę, poćwiartowałby mnie”). Dzięki delikatnej urodzie i bierności funkcjonuje w rezydencji jak eksponat.

Rodzina Parków nie jest pokazywana w sytuacji bliskości podobnej Kimom. Każdy chroni się w swoim pokoju, jak osobny atom. O tym, co dzieje się w domu, dzieci dowiadują się, podsłuchując ze schodów. Integrują ich na moment urodziny chłopca. Organizują je w stylu amerykańskim. Zresztą snobują się na wszystko, co amerykańskie, nawet indiańskie strzały i namiot tipi są sprowadzone z USA. Pieski mają angielskie imiona. Córka, Da-hye, uczy się przede wszystkim języka angielskiego. Dlatego młodzi Kimowie, wyczuwając ich snobizm, przybierają imiona: Kevin, Jessica, pokazują podrobiony dyplom z Illinois State Univesity.

Parkowie to małżeństwo glamour, nawet ich seks (w bliźniaczych, atłasowych piżamach) jest pozbawiony prawdziwych emocji. Podnieca ich, w jakiś niezdrowy, niewytłumaczalny sposób, przypomnienie „tanich majtek”, zostawionych w aucie przez – jak przypuszczają – dziewczynę kierowcy. Tylko wtedy okazują swoje zainteresowanie pariasami. Pani Park traktuje służbę miło, bo po prostu jest naturalnie i obojętnie miła. Nathan Park natomiast z wyższością, a nawet tłumioną pogardą. Szczególnie przeszkadza mu zapach biedy („zwiędła rzodkiew”), który wyczuwa wokół pana Kima, swego nowego kierowcy.

Życie państwa Parków upływa bez napięć, zmian. Choć pani chętnie używa określenia „spontanicznie”, to jednak nic w ich życiu żywiołowo się nie wydarza. Przeciwnie niż państwo Kimowie, którzy przywiązani do słowa „plan”, rzeczywiście kalkulują, knują, odgrywają przed sobą wzajem sceny, które za chwilę odtworzą przed Parkami, starając się wślizgnąć do ich rezydencji i życia. Łączy ich i zbliża planowanie zła, oszustwa.

Z dołu do góry i z powrotem

Los sprowokowany przez kolegę Ki-woo (bardzo to filmowe – odmiana spowodowana przez obcego, przybysza) prowadzi młodego Kima szeroką, jasną ulicą, z posiadłościami odgrodzonymi murami, do willi Parków. I tu kończy się (jak u Arystotelesa) ekspozycja. Teraz będziemy obserwować kolejne zwroty akcji aż do punktu kulminacyjnego. Autorem tych zwrotów jest przede wszystkim Ki-woo. On od pierwszych scen jawił się nam jako najbardziej pozbawiony skrupułów (chodzi o moment, gdy chce wyjść do pijaka – oblewającego moczem ich okienko – z kamieniem w ręku i tylko dzięki interwencji rodziny zamienia głaz na wiadro wody). Potem, wbrew obietnicy danej przyjaznemu koledze, że będzie strzegł jego korepetycyjnej uczennicy, sam z nią flirtuje. To w jego głowie rodzi się pomysł, by wprowadzić do Parków swoją siostrę jako arteterapeutkę. Następnie ojca jako kierowcę (w tym pomaga młoda Kim fortelem z majtkami), wreszcie – matkę jako gosposię. Kimowie okazują się mistrzami intrygi, gry i bezwzględności. Ich osadzanie się w rezydencji Parków jest okupione krzywdą innych pariasów, młodego kierowcy, wiernej gosposi. „Skrzywdzeni i poniżeni” depczą innych znajdujących się w tej samej sytuacji. Korea, mimo amerykańskiego protektoratu i dynamicznego rozwoju gospodarczego, jest krajem wielkiego bezrobocia i ogromnych nierówności społecznych.

Sceną, która pokazuje, jak dalece bez skrupułów zagnieździli się Kimowie w domu Parków, jest uczta podczas nieobecności właścicieli. Córka delektuje się kąpielą w ich wannie, syn narusza intymność Da-hye, czytając jej pamiętnik, rodzice jedzą i piją w salonie. Wypróbowują miejsce, o którym marzą. Smakują bogactwo. Przerywa to pojawienie się byłej gosposi Moon-gwang. Ona odkrywa kolejny poziom społecznej rzeczywistości. Ujawnia schron (zaprojektowany na wypadek wojny z Korę Północną), w którym od czterech lat, trzech miesięcy i siedemnastu dni (sic!) ukrywa się jej mąż. Równie przegrany jak Kimowie, po bankructwie małego biznesu schował się przed wierzycielami, komornikiem. Żona przez lata żywiła go okruchami ze stołu Parków. Jak karalucha. Teraz błaga Kimów o pomoc, liczy na zrozumienie. Powołuje się na solidarność biednych. Daremnie. Dochodzi do śmiertelnej, dosłownie, konfrontacji. Napięcie wzrasta, gdy pracodawcy niespodziewanie wracają do domu. Na powierzchni zostaje pani Kim, zaś walczący ze sobą kryją się w schronie i pod stołem, wśród resztek jedzenia, czmychają jak pluskwiaki.

Wdarcie się „na górę” okazało się chwilowe. Tryumfalna kolacja intruzów kończy się strąceniem w jeszcze głębszy dół. Gwałtownym wydarzeniom towarzyszy rozszalała nawałnica, zalewająca głównie dolne miasto. Mieszkanie Kimów nurza się w odchodach. Po ulewie następuje świetlisty dzień. Przeczuwamy jednak, że przedstawiony na ekranie świat zmierza ku katastrofie. Upewnia nas w tym niepokojąca aranżacja muzyczna. I tym razem osobą, która zaczyna balet przemocy (bo jakże inaczej nazwać dziesięciominutową sekwencję pikniku z masakrą na trawie?) jest Ki-woo. Idzie z kamieniem (znowu !), by zabić zagnieżdżonego w schronie nieszczęśnika, bo ten zna prawdę o ich podstępnym opanowaniu domu Parków.

Agresja się rozlewa. W groteskowej aranżacji na indiańską wioskę (urodziny najmłodszego Parka) do kolorowych i śpiewających gości, wychodzi z zakrwawioną twarzą, niczym rytualnie pomalowany do wojny Indianin, mąż Moon-gwang. Ciosy padają dość przypadkowo. Zadawane narzędziami z grilla – szpikulcem z kiełbaskami, nożem, wreszcie… tortem, jak w slapstickowej komedii. Ta scena, pełna grozy i czarnego humoru jednocześnie, jest w kinie wyjątkowym, gatunkowo zmiksowanym przykładem zwizualizowanej przemocy. Przemocy także mentalnej. Pan Park zostaje bowiem ugodzony nożem przez Kima z powodu odruchowego grymasu obrzydzenia wywołanego zapachem biedy. Wcześniej jego kierowca odbierał podobne sygnały, ale nie miały one takiej siły sprawczej. Szybki montaż, bliskie kadry, oszołomienie barwami. Wydaje się nam, że opowieść kończy się, wzorem greckiej katastrofy, wirującym baletem przemocy. Ale tu niczyja racja nie została potwierdzona, widz nie stanął po żadnej ze stron. Żadna prawda moralna nie została zaakcentowana w tej przypowieści o złu. Trwamy w osłupieniu – nie wiemy, czyje uderzenia były śmiertelne? Kto przeżył? Co się stało z małym Da-songiem, po raz drugi straszliwie straumatyzowanym? Wątki nie zostały do końca zamknięte, ale… twórcy proponują przewrotne dopowiedzenie.

Post scriptum

Po chwilowo zaciemnionym ekranie, filmowym środku interpunkcyjnym, powraca obraz Ki-woo. Ocalał mimo ciosów kamieniem, jego kamieniem talizmanem i teraz przejął narrację. Życiowo jest osadzony wraz z matką (siostra zginęła) w tym samym punkcie, z którego wyszedł, w tej samej suterenie. Jeszcze niżej znalazł się ojciec, musi ukrywać się w podpiwnicznym schronie, zajął miejsce poprzedniego nieszczęśnika. Jednak młody Ki-woo nie wyciągnął żadnych wniosków z dramatycznych wydarzeń, nadal śni przede wszystkim o materialnym awansie, o tym, że wyjdzie z karaluszej perspektywy społecznego dołu i zajmie „miejsce na górze”. Jest przedstawicielem pokolenia, które dąży do sukcesu za wszelką cenę. Nota bene taki podtytuł nosi jeden z dokumentów o Korei Południowej Sukces za wszelką cenę. Parasite, tak jak Joker, ostrzega, że nadchodzi rewolta odrzuconych.

Nota biograficzna:

Bong Joon-ho (ur. 1969) – reżyser, scenarzysta, producent, wybitny przedstawiciel nowego kina koreańskiego. W swoich filmach, takich jak Szczekające psy nie gryzą, Zagadka zbrodni, The Host. Potwór, Matka portretował w krzywym zwierciadle Koreę Południową wciąż przeżywającą traumę po reżimowych rządach i zanurzoną w transformacji ustrojowej. Zainteresowała się nim i Europa, i Hollywood. Zrealizował thriller s.f. Snowpiercer: Arka przyszłości, netfliksową Okję. Filmem Parasite powrócił do tematyki koreańskiej. Za ten obraz otrzymał najpierw Złotą Palmę w Cannes, potem Oscary za najlepszy film roku, reżyserię, scenariusz oryginalny i film międzynarodowy.

Zadania pomocne w dydaktyce:

  1. Zinterpretuj, klamrującą film, decyzję Ki-woo o zatopieniu kamienia talizmanu.
  2. Odpowiedz uzasadniająco na pytanie jednego z krytyków filmowych, kto jest tytułowym pasożytem: „Czy pariasi, którzy wszelkimi sposobami walczą o przetrwanie, czy też krezusi bezwzględnie wykorzystujący pracę prekariatu?” (B. Żurawiecki, „Kino” 9/2019).
  3. Porównaj scenę ucztujących w willi Parków intruzów z ostatnią sekwencją filmu Andrieja Zwiagincewa Elena, w którym rosyjscy biedacy zagnieżdżają się w apartamencie bogacza.

Bibliografia:

  1. M. Giżycki, Zemsta Jokera i pasożytów, „Kwartalnik filmowy” 108/2019.
  2. M. Krasnowolski, Niedoskonali bohaterowie w niedoskonałych czasach, „Kino” 9/2019.
  3. W świecie podziałów. Z Bongiem Joon-ho rozmawia Kuba Armata, „Kino” 9/2019.
  4. B. Żurawiecki, Parasite, „Kino” 9/2019.

tytuł: Parasite
tytuł oryginalny: Gisaengchung
rodzaj/gatunek: dramat, komedia, thriller
reżyseria: Bong Joon-ho
scenariusz: Bong Joon-ho, Han Jin-won
zdjęcia: Hong Kyung-pyo
muzyka: Jeong Jae-il
obsada: Song Kang-ho, Lee Sun-kyun, Jo Yeo-jeong, Choi Woo-sik, Jang Hye-jin, Park So-dam
produkcja: Korea Południowa
rok prod.: 2019
dystrybutor w Polsce: Gutek Film
czas trwania: 132 min

Wróć do wyszukiwania