Możliwości percepcyjne widza wczoraj i dziś
„Noc żywych trupów” George’a Romero i jej kontynuacje
Maciej Dowgiel
Kultowe żywe trupy
„Gore – to niezwykle krwawa odmiana filmu grozy, której założeniem jest nie tyle straszyć, co raczej szokować i wzbudzać obrzydzenie dosłownością ukazywanej przemocy. (…) Niebagatelne znaczenie odgrywają tutaj obrazy krwi i cielesnych obrażeń, których ukazywaniu z lubością oddają się twórcy. (…) Rozkwit gore nastąpił w latach 70. za sprawą G. Romero” [„Encyklopedia kina”, pod red. Tadeusza Lubelskiego, Kraków 2003].
W wielu opracowaniach dotyczących gatunku filmowego, „Noc żywych trupów” uznana została za przykład jednego z pierwszych dzieł, które swoją specyficzną stylistyką i szokującą tematyką powołały do życia nowy podgatunek filmu – gore. Jak każdy gatunek filmowy, tak i ewoluuje wraz z rozwojem nowych technologii filmowych, trendów dyktowanych przez nowe pokolenia odbiorców oraz ekonomię produkcji i promocji filmowej, które – wszystkie razem – przyczyniają się do zmiany wizerunku żywych trupów i sportretowanego na ich tle ludzkiego społeczeństwa.
Pisząc o filmie G. Romero należy także pamiętać, że doskonale wpisuje się on w nurt filmów survival horror (nazwa zaczerpnięta z pola językowego problematyki gier komputerowych), dopisując do tego gatunkowego działu kulturowej produkcji istotny rozdział, mający duży wpływ na kolejne teksty kultury oparte na tym prostym, acz wciąż skutecznym chwycie fabularnym. Zgodnie z koncepcją gatunkową fabuła oparta jest na prostej zasadzie: bohaterowie, zamknięci, odizolowani od całego świata, toczą z nieznanymi im siłami walkę o przetrwanie. Muszą oni zmierzyć się z różnego rodzaju potworami lub nieznanymi siłami. Nierzadko – również sami ze sobą.
W przypadku „Nocy żywych trupów” protagonistami są zmartwychwstałe zwłoki, tzw. ghouls. Przerażające potwory, ekran ociekający krwią, brutalne sceny i brak poszanowania godności zmarłych nie są jednak tylko atrakcją samą w sobie, choć zapewne wymienione cechy także przyciągały wielu widzów do kin. Jednak, oprócz swoistej atrakcji wizualnej, paradoksalnie wywołującej strach i obrzydzenie, dość ważna jest także warstwa znaczeniowa, ukryta pod ociekającymi krwią i ludzkimi wnętrznościami obrazami tych jedynie pozornie rozrywkowych filmów.
„Noc żywych trupów” z 1968 roku to jedyna czarno-biała część serii filmów opowiadających o grupie ludzi walczących z hordami żywych trupów. Obraz ten wpisuje się w nurt kultowych filmów grozy. Zdobył niezwykłą popularność wśród szerokiej rzeszy odbiorców. Jest jednym z filmów, który pojawiał się w oficjalnym obiegu, przede wszystkim na „seansach o północy”. W Stanach Zjednoczonych tworzyły się grupy ludzi oglądające dany tytuł po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Ze względu na koszty kinowej projekcji, filmy – kultowe dla fanów, a mało atrakcyjne dla większości widzów, wyświetlane były przede wszystkim w godzinach nocnych – „o północy”. Popołudniami oraz w godzinach wieczornych, kina wyświetlały bardziej popularne wśród szerokiej rzeszy widzów mainstreamowe produkcje. Ponadto, nocne projekcje miały związek z nastrojem grozy towarzyszącym oglądaniu filmowego horroru. Grupy fanów danego tytułu czy gatunku filmowego z czasem przemieniały się w zorganizowane kluby, oddające kult danemu filmowi. By stać się członkiem danego „klubu”, ulubiony film należało obejrzeć określoną ilość razy, a swoją obecność na seansach potwierdzić skasowanymi biletami kinowymi. Choć, niepodważalny triumf wśród owych filmów wyświetlanych w specyficznej atmosferze nocnego seansu święci „Rocky Horror Picture Show” (Jima Sharmana z 1975 roku), to „Noc żywych trupów” nie pozostaje daleko w tyle.
Antywojenna metafora
„Dobre filmy o zombie pokazują nam, jacy my, ludzie jesteśmy popaprani. Sprawiają, że mamy wątpliwości, co do naszej pozycji w społeczeństwie… i pozycji naszego społeczeństwa w świecie […] Zawsze kryje się w nich podtekst komentarza społecznego, nawoływanie do rozwagi”. [Robert Kirkman, ze wstępu do komiksu „Żywe trupy” [1]
Nie bez znaczenia jest data powstania pierwotnej wersji „Nocy żywych trupów”. Rok 1968 jest punktem zwrotnym wojny wietnamskiej – najgorętszego problemu Stanów Zjednoczonych końca lat 60. Wojska amerykańskie zaczęły wtedy ponosić poważne straty podczas konfliktu w Wietnamie. Jednocześnie, ze wzmożoną brutalnością przystąpili do niszczenia sił przeciwnika. Ujawnione kilka lat później fakty, potwierdziły, że ofiarami Amerykanów były także niewinne kobiety i dzieci. Napalmem palono wsie, znęcano się nad ich mieszkańcami. Wojsko amerykańskie zachowywało się właśnie jak filmowe zombies. Amerykańscy żołnierze, pojmani przez miejscową ludność, traktowani byli jak potwory, krwiopijcze bestie przybyłe nie wiadomo skąd i w jakim celu. Również i wojska U.S. Army ponosiły straty. Liczba rannych i zabitych żołnierzy rosła z dnia na dzień. G. Romero w swoim filmie, w metaforyczny sposób pokazuje sytuację, jaka zaistniała w Południowym Wietnamie. Reżyser nie mógł przedstawić na ekranie w sposób bezpośredni niezwykle brutalnych scen wojny i ich ofiar. Nie pokazał więc zdeformowanych, okaleczonych poparzonych, rozszarpanych przez pociski ludzi. Amerykanie prawdopodobnie nie byli jeszcze gotowi na oglądanie swoich rodaków w roli militarnych zombies. Okrucieństwa w wykonaniu wojska byłby zresztą poddane ostrej cenzurze, choćby tej producenckiej. Jednak taki stan rzeczy (niedojrzały widz, zakazy odgórne) nie zmusił reżysera do całkowitej rezygnacji z pokazania okrucieństw – uniwersalnych i charakterystycznych dla każdej wojny. W sposób metaforyczny pokazuje on konflikt między zwykłymi, niczemu winnymi ludźmi, a obcymi najeźdźcami, którzy przybywają na ich ziemię, by bezlitośnie mordować. Ten mord jest bez celu. Możliwość takiej interpretacji uprawomocniają sami twórcy filmów o żywych trupach: Tom Savini, reżyser remake’u „Nocy żywych trupów” z 1990 roku, został poproszony o zrobienie efektów specjalnych do filmu z 1968 roku. Niestety, nie mógł współpracować przy produkcji pierwowzoru, ponieważ został wysłany jako fotograf, korespondent wojenny armii amerykańskiej. Po powrocie do kraju, w jednym z wywiadów oznajmił bezceremonialnie: „I saw the zombies, I was a zombie” (widziałem zombies, byłem zombie) [„Noc żywych trupów” („Night Of The Living Dead”), Reportaż z planu filmowego, materiały dodatkowe na płycie dvd, wydawnictwo Columbia TriStar, 1990 rok].
Wojnę w Wietnamie, uważa się też za pierwszą wojnę… multimedialną. Obywatele amerykańscy, w wygodnych fotelach, w domowym zaciszu mogli śledzić losy starć wojennych na odległym kontynencie. Jednak owe relacje z pola walki nie były zbyt rzetelne. O ich obiektywności najlepiej świadczy – kultowa w środowisku dziennikarzy – scena z filmu Francisa Forda Coppoli „Czas Apokalipsy: Powrót” (1979, 2001), ukazująca manipulację wojennego korespondenta, improwizującego dzielną walkę amerykańskich komandosów. Oficjalne materiały, owszem, były brutalne, jednak przedstawiały żołnierzy amerykańskich jako dzielnych bohaterów, nie jako obcych najeźdźców. Romero swoim filmem czynił swoistą równowagę, pośrednio otwierał polemiczny dyskurs na temat wojennych zachowań Amerykanów.
Warto również zwrócić uwagę na możliwość interpretacji filmu poprzez pryzmat „zimnej wojny”, w której to Stany Zjednoczone odgrywały przecież znaczącą rolę. Wyjaśnienia przyczyny powstania filmowych zmarłych z grobów dopatrywano się w aktualnych wówczas kontekstach społecznych, politycznych i kulturowych. Z fabuły wynika, że kataklizm został spowodowany przez awarię sondy kosmicznej badającej obce planety w kosmosie. Zniszczenie maszyny do eksplorowania kosmosu spowodowało nadmierne promieniowanie, które doprowadziło do „reaktywacji” zmarłych. Takie rozwiązanie fabularne jest dość luźną, choć ze względu na politykę permanentnego wówczas poczucia zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego, jasną aluzją do ciągłej groźby atomowego ataku ze strony państw bloku sowieckiego. Romero w swoim filmie poszedł o krok dalej niż media podtrzymujące stan ciągłego zagrożenia atomowego. Pokazał, oczywiście w sposób symboliczny, nieoczekiwane konsekwencje, jakie może nieść ze sobą zrzucenie bomby atomowej. Filmowi zombies są niezwykle podobni do ludzi, którzy zginęli podczas atomowego ataku na Hiroszimę czy Nagasaki w 1945 roku. Podobnie jak przedstawione w filmie żywe trupy, ofiary nuklearnego ataku były okrutnie zniekształcone przez poparzenia. Z różnych materiałów dokumentalnych znane były także inne, liczne mutacje fizyczne spowodowane napromieniowaniem.
Kontrkulturowe oblicze żywych trupów
Film „Noc żywych trupów” powstał w okresie rodzącej się kontrkultury, chcąc nie chcąc, poprzez swoją kontrowersyjność i antysystemowość, wpisując się w jej rwący nurt. Film łamał wszystkie możliwe tabu skostniałej kultury Zachodu końca lat 60. Romero, ożywiając filmowe trupy, przede wszystkim daje wyraźny sprzeciw racjonalnemu pojmowaniu świata. W końcu ludzkim rozumem nie można pojąć abstrakcji „zmartwychwstania”. Zdawać by się mogło, że wykreowana przez filmowca wizja doskonale wpisywała się w popularne w okresie hipisowskiej rewolty narkotyczne fantazje („tripy”), wywoływane eksperymentowaniem z nowymi, wywołującymi halucynacje środkami odurzającymi. Jak bowiem wiadomo, narkotyczne eksperymenty jedynie niekiedy kończyły się stanem euforycznego upojenia, równie często wywoływały one ataki paniki i reakcje histeryczne motywowane przerażeniem wobec nieprawdopodobnej wizji wyimaginowanego zagrożenia.
Twórca „Nocy… ” niemal wprost kwestionuje też wartość materialnych zdobyczy cywilizacji. Daje temu wyraz w krytykowaniu badań kosmosu metodami i przyrządami, które – ostatecznie – powodują destrukcję świata ziemskiego, powodują atak ożywionych martwych ludzi (czy wciąż ludzi?). Powrót do korzeni własnej duchowości, odejście od technologicznych protez wspomagających ludzi w codziennym funkcjonowaniu w cywilizowanym społeczeństwie, był jednym z dezyderatów rewolucji lat 60., która w kulturze i cywilizacji (ich zdobyczach) upatrywała przyczyny powszechnego zepsucia oraz degradacji człowieka do bezrozumnej istoty konsumującej.
Obsadzając czarnoskórego mężczyznę (Duane Jones) w głównej roli pozytywnego bohatera, Romero daje skromny wyraz swojego poparcia dla równouprawnienia rasowego, jednego z postulatów kulturowej rewolty lat 60. Oczywiście czarnoskórzy aktorzy występowali już wcześniej w filmach, jednak obsadzanie ich w roli pozytywnych, niestereotypowych bohaterów nie było zjawiskiem powszechnym (z wyjątkiem kina stricte afroamerykańskiego).
W końcu, w najbardziej metaforyczny, choć wydaje się również i żartobliwy sposób, krytykuje konsumpcjonizm – zjawisko już wówczas popularne. Czymże bowiem innym jest „konsumpcja” żywych „konsumentów” przez wygłodniałe zombies?
Po nocy przychodzi dzień. Trylogia Romero.
„Noc żywych trupów” G. Romero osiągnął znakomity sukces, jakiego nie powtórzy już żaden film z żywymi trupami w roli głównej. Nawet skromny jego budżet nie był w stanie przyćmić olbrzymiego talentu reżysera, który miał do przekazania okrutną prawdę o świecie. Film z 1968 roku otwiera drogę do kolejnych ekranizacji „przygód” mało przecież sympatycznych zombies.
Po „Nocy żywych trupów” przychodzi „Poranek żywych trupów” (1978) i „Dzień żywych trupów” (1985). Oba obrazy również w reżyserii G. A. Romero.
Kolejne filmy ze słynnej trylogii, tworzącej swoistą dobę żywych trupów, nie osiągają już tak wielkiego sukcesu, choć żaden z nich nie przeszedł przez światowe ekrany bez echa. Ekranizacje te także nie były pozbawione licznych krytycznych aluzji społeczno-politycznych i kulturowych. W „Poranku żywych trupów” kontynuowany jest problem konsumpcjonizmu i mediatyzacji świata. Nie bez znaczenia pozostaje w nim temat psychicznego zdrowia jednostki w okresie totalnego zagrożenia.
W dwóch pozostałych filmach trylogii zanika klaustrofobiczny klimat opuszczonego domu na odludziu. Akcja drugiej części rozgrywa się w centrum handlowym, gdzie postanowili skryć się pozostali jeszcze przy życiu bohaterowie. W „Dniu… ” zaś z centrum handlowego przenosimy się, wraz z małą grupą żywych bohaterów, do podziemnej kopalni. Tym razem, żywi pozostają żołnierze i naukowcy. Uczeni chcą oswoić żywe trupy, odnajdując w nich element człowieczeństwa. W jednym ze schwytanych zombie naukowcy odnajdują nawet ślady pierwotnej inteligencji.
Zmartwychwstałe potwory zaczynają ewoluować, by w „Wysypie żywych trupów” (reż. Edgar Wright, USA 2004) – filmie parodystycznie nawiązującym do gatunkowych dzieł Romero – zastąpić ludzi przy wykonywaniu niektórych prac. Po całej dobie przychodzi czas na trzy „Powroty żywych trupów” (1985, 1988, 1993 rok [„Powrót żywych trupów” reż. Dan O’Bannon, „Powrót żywych trupów II” reż. Ken Wiederhorn, „Powrót żywych trupów III” reżyseria Brian Yuzna]) oraz remake „Nocy…” z 1990 roku w reżyserii wspomnianego już Toma Savini.
Żywe trupy XXI wieku
Zmieniają się czasy, zmieniają się żywe trupy i zmienia się sposób ich kulturowego postrzegania. Najjaskrawszym przykładem zmian w ważnej roli, jaką odgrywają zombie we współczesnej kulturze popularnej jest film „Świt żywych trupów” (2004) w reżyserii Zacka Snydera. Jest on nawiązaniem do drugiej części trylogii G. Romero z 1978 roku. Akcja filmu rozgrywa się w nowoczesnym supermarkecie w Milwaukee, stanowiącym jeden z ostatnich przyczółków ludzi „z krwi i kości”. Jednak w przypadku filmu z 2004 roku nie sam film, z kulturowego punktu widzenia, jest najciekawszy. Na jego przykładzie, a właściwie sposobie jego promocji, dostrzec można zmiany, jakie od dłuższego czasu rozkwitają na gruncie kultury popularnej. Dość ważnym elementem „Świtu… ” jest jego kampania reklamowa… która, nie pozostawiając miejsca na twórczą interpretację zakorzenioną w indywidualnych spostrzeżeniach lub kontekście społeczno-politycznym i kulturowym. Twórcy filmu oraz specjaliści od jego promocji, niemal tłumaczą wprost – dlaczego trupy ożyły i „co autor chciał nam przez to powiedzieć”. Na długo przed premierą w internecie pojawiły się banery reklamowe z intrygującym hasłem: „Kiedy zabraknie miejsca w piekle… Zmarli wyjdą na ziemię”. Każdy użytkownik sieci internetowej, zaintrygowany hasłem nowej kampanii reklamowej, mógł wejść na oficjalna stronę filmu [2]. Stamtąd mógł pobrać kinowy zwiastun, aby poznać przedsmak emocji, które czekają go w kinie. Jednak taki współczesny – standardowy już – sposób promocji filmów, to nie wszystkie elementy akcji promocyjnej „Świtu… „.
W dodatkach do filmu na płycie DVD znajduje się kilka krótkich filmów promocyjnych, którym warto bliżej się przyjrzeć. Oprócz powszechnie występującego dodatku typu „Jak powstawał film?”, możemy obejrzeć dwa, ciekawe skądinąd, materiały. Materiały te zmuszają (sic!) widza do takiej, a nie innej interpretacji oglądanego przezeń dzieła filmowego. Dzisiejszy widz zostaje więc pozbawiony możliwości czerpania radości, wynikającej z podążania tropami interpretacyjnymi, podjętymi samodzielnie podczas projekcji filmu.
Film promocyjny, dodatek do filmu zasadniczego, „Zaginiona taśma: ostatnie chwile Andy’ego” prezentuje ostatnie godziny życia jednego z bohaterów. Stylizacja na autentyczny, nakręcony amatorską kamerą film, ma dodawać wiarygodności wydarzeniom przedstawionym w zasadniczej fabule. Wypowiedź Andy’ego jest wyjątkowo sugestywna. Zmusza do podjęcia wątku mediatyzacji świata. Z ust bohatera padają słowa „Telefon nie działa. Komórka też nie. Internet, o dziwo, jeszcze tak”. I rzeczywiście – w całym filmie nikt nie używa telefonów, wszyscy komunikują się za pomocą nowoczesnych mediów. Z drugiej strony, Andy – prosty sprzedawca broni – nie rozumie nadawanych do niego komunikatów, czy to przez internet, czy telewizyjny program kryzysowego sztabu. Pojawia się problem niezrozumiałego medialnego szumu. Pomimo że „słyszy się głosy jakby z całego świata”, a w internecie jest informacyjna mapa z czerwonymi kropkami oznaczającymi rosnące zagrożenie, to tak naprawdę, „nie wiadomo, co się tam w ogóle dzieje”.
Kolejna wskazówka. Andy w swym wywodzie wyraźnie sugeruje, żeby podczas oglądu filmu zwrócić uwagę na problematykę klonowania ludzi – problem jakże gorący na początku XXI wieku (2003 to rok „narodzin” owieczki Dolly, „Świt żywych trupów” powstał rok później – 2004). Być może właśnie to zjawisko spowodowało zamieszanie ze zmartwychwstaniem trupów. W związku z tym, bohater informuje nas patrząc prosto w kamerę: „W miejsce jednego zabitego pojawia się dwóch następnych. To jakiś cud płodności”…
W innym fragmencie załączonej wypowiedzi, Andy zwraca uwagę na zezwierzęcenie człowieka, brak szacunku do życia. Z tragicznej sytuacji czyni on rodzaj polowania, będący atrakcją samą w sobie. „Zrobiłem mały eksperyment. Podświetliłem [celownikiem laserowym – M.D.] jednego skurwiela. Rąbnąłem go w serce i nic. Dałem dwa razy w płuca i nic. Wpieprzyłem mu cały magazynek, oberwałem nogi, porąbałem kręgosłup, a ten się czołga, jakby nigdy nic. Więc dałem mu w czerep i to go wykończyło”. Zwrócić tu należy uwagę, że również w zasadniczym filmie następuje gwałtowny rozwój ekranowej przemocy. W filmie z 1968 roku żywi bohaterowie zabijali, żeby przeżyć. W obrazie z 2004 roku ludzie z zabijania uczynili sport. Z dachów budynków strzelają do przypadkowo wybranych monstrów, improwizując prymitywne polowanie.
Rozwój ekranowej przemocy nie przejawia się tylko i wyłącznie w procesie samego zabijania. W pierwotnej wersji filmu (1968) zabijano trupy, które wcześniej zmarły naturalną śmiercią lub zginęły tragicznie. Współczesnej śmierci trzeba było nadać bardziej emocjonalny charakter. Córka jest świadkiem zastrzelenia własnego ojca, który jeszcze nie zdążył przemienić się w żywego trupa. Mąż zabija własną żonę. W końcu, zastrzelony zostaje noworodek, bo i on za sprawą zakażonej matki zmienił się w śmiercionośne zombie.
W inscenizowanym monologu z „Zaginionej taśmy Andy’ego” przekonujemy się także o specyficznym poczuciu misji każdego amerykańskiego patrioty: „ludzie zawsze zwyciężą. Ludzie przetrwają zawsze. Przetrwaliśmy pieprzonych rzymian i krucjaty, przeżyliśmy dżumę. Przeżyliśmy kurewskie wojny światowe, przeżyjemy wszystko. W ten sposób natura nas przerzedza. Selekcjonuje najlepszych, żeby zbudowali lepszy świat. (…) Zbuduję lepszy świat.” W tych słowach przejawia się egocentryzm człowieka Zachodu w zglobalizowanym przecież świecie. W zasadniczym filmie, jest on jeszcze bardziej wyraźny. Jeden z głównych bohaterów filmu, czarnoskóry policjant Kenneth (Ving Rhames) stwierdza wprost: „Mam was gdzieś, muszę ratować własny tyłek”.
Kolejnym interesującym dodatkiem na płycie jest telewizyjny „raport specjalny”. Raport ten podpowiada różne możliwości interpretacji związane z powrotem zmarłych do świata żywych. Insynuacji, tak jak i powodów, jest wiele. I tak zmarłych „wskrzesił” wybuch atomowy (zresztą, wątek ten odnaleźć można w każdym filmie cyklu) lub też inwazja chemiczna. Sugeruje się, że skondensowane ataki żywych trupów mogą być wynikiem zorganizowanej akcji terrorystycznej „nieznanego ugrupowania”. Tym razem, nie jest to, jak w roku 1968, symboliczny atak wrogich wojsk z bloku wschodniego, tylko aktualny (od 2001 roku) amerykański wróg numer jeden – Al-Kaida (lub inna organizacja terrorystyczna). Zasada poszukiwania wroga odpowiedzialnego za tragedię pozostaje taka sama jak w przypadku „Nocy żywych trupów” i zimnej wojny z Związkiem Radzieckim. Zmieniły się jedynie czasy, a wraz z nimi pojawił się nowy wróg. Poczucie zagrożenia pozostało zaś podobne.
Konsumpcja vs. interpretacja
Oglądanie dzieła filmowego, zawierającego liczne podpowiedzi interpretacyjne w postaci dodatków promujących film, pozbawione jest zasadniczej przyjemności odbiorczej, wynikającej z układania własnych interpretacji oraz kontekstualnego „czytania między wierszami”. Współczesny potencjalny widz, nie jest, zdaniem producentów odpowiedzialnych za frekwencję, a co z tym związane, także i wynik finansowy filmu, nastawiony na intelektualną pracę interpretacyjną, z której miałby czerpać zasadniczą przyjemność oglądania filmu. Wręcz przeciwnie, udając się do multipleksu, czy kupując płytę DVD nastawiony jest ich zdaniem, na prostą konsumpcję wytłumaczonego i przetrawionego produktu. Staje się on niczym kulturalny zombie pożerający wytwór współczesnej kultury. I tak rodzi się paradoks – z filmu pierwotnie anty-konsumenckiego powstaje remake bezlitośnie (i bezmyślnie) konsumowany.
Warto zastanowić się nad tym zjawiskiem i podczas planowania kolejnej projekcji, wybierać filmy, których odbiór wymaga od nas samodzielnej pracy intelektualnej. Nic bowiem podczas oglądania filmu nie cieszy bardziej, jak indywidualne odkrywanie znaczeń dzieła – wciąż otwartego na nasze własne interpretacje.
Nota biograficzna
George A. Romero urodził się w 1940 roku w Nowym Jorku. Amerykański reżyser i scenarzysta był prekursorem filmowego gatunku horroru gore. W jego twórczości dominują przede wszystkim horrory, w których w metaforyczny sposób poddaje krytyce współczesne mu społeczeństwo. Choć jest on autorem wielu dzieł filmowych, nigdy nie powtórzył już sukcesu „Nocy żywych trupów”, należącego do kanonu kultowych filmów wielu pokoleń kinomanów.
Pytania pomocne w dydaktyce
- Wymień cechy horroru gore, wskaż jego cechy stylistyczne oraz zastanów się, co, Twoim zdaniem, stanowi zasadniczą odbiorczą „atrakcję” w filmach tego gatunku.
- Żywe trupy stały się metaforą współczesnego społeczeństwa ubezwłasnowolnionego przez różne zjawiska kulturowe i społeczne: potrzebę permanentnej konsumpcji, zanik podstawowych relacji międzyludzkich, znieczulicę na ludzką krzywdę. Zastanów się, które cechy charakterystyczne dla Twojego pokolenia mogą wskazywać, że także współcześni ludzie stają się kulturowymi zombie. Własną refleksję przedstaw w formie krótkiego scenariusza jednej sceny filmu o zombie.
Przypisy
[1] Robert Kirkman [za:] Czubaj Mariusz, „Biodra Elvisa Presleya. Od paleoherosów do neofanów”, Warszawa 2007, s. 244.
[2] W okresie poprzedzającym premierę hasło widniało na większości plakatów promujących film oraz na banerach reklamowych wyświetlanych na różnych stronach internetowych, aktualnie hasło reklamowe widnieje w materiałach dostępnych na stronie producenta
http://www.universalstudiosentertainment.com/dawn-of-the-dead/
[dostęp 08.12.2013] .