Mowa ptaków (2019)
Reż. Xawery Żuławski
Data premiery: 27 września 2019
Kamila Żyto
Na ekrany kin wszedł właśnie najbardziej wyczekiwany film tej jesieni, Polityka (2019) Patryka Vegi. Nachalnie promowany, miał wzbudzić kontrowersje, wywołać skandal i szturmem zdobyć serca polskiej widowni, gdyż mieszkańców nadwiślańskiej krainy nic innego bardziej nie emocjonuje. Rozmowy na temat polityki rodaków od dekad zresztą głównie dzielą, dużo rzadziej łączą, bez wątpienia jednak zawsze są one namiętne. Polityka w naturalny sposób wywołuje też dyskusje o polskości, jej istocie, charakterze oraz różnych obliczach. Problem polega na tym, że film Vegi – miałki, schematyczny, upraszczający i przewidywalny – nikogo do płomiennej debaty najpewniej nie skłoni, co najwyżej wywoła na twarzy grymas zniesmaczenia.
Dziełem, które z całą pewnością może pozostawiony przez obraz twórcy Botoksu (2017) niedosyt wypełnić, jest Mowa ptaków Xawerego Żuławskiego według scenariusza jego zmarłego w 2016 roku ojca Andrzeja, z Sebastianem Fabijańskim, jednym z ulubionych aktorów Vegi [Pitbull. Niebezpieczne kobiety (2016), Botoks (2017), Kobiety mafii (2018)] w roli głównej. Niestety, szeroka publiczność raczej o filmie tym nie usłyszy, tak jak nie słyszała o Andrzeju Żuławskim, artyście niepokornym, nałogowo wręcz skandalizującym i wiecznie wyklętym, który częściej kręcił za granicą (głównie we Francji, gdzie mieszkał) niż w ojczyźnie. Oczywiście Mowa ptaków wywołała sporo zamieszania, gdy nie została dopuszczona do konkursu głównego na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Protestowali artyści, twórcy z tak zwanej branży, pisała o sprawie (w kontekście politycznym) prasa (oczywiście opozycyjna). Niestety nie oznacza to, że widzowie postanowią szturmować kina. Najprawdopodobniej tylko sale studyjne wypełnią grupy intelektualistów i koneserów X muzy. Dlaczego? Xawery Żuławski, podążając śladami swojego ojca, stworzył filmy bezkompromisowy, niezwykle wieloznaczny, pełen nawiązań do innych tekstów kultury, zanurzony w historii Polski, podejmujący dialog z tradycją literatury, malarstwa, kina, jednocześnie niełatwy w odbiorze i nic sobie nierobiący z oczekiwań i przyzwyczajeń przeciętnego zjadacza chleba. Reżyser ten konsekwentnie zresztą tworzy kino jawnie kreacyjne, przez co zrywa z realizmem oraz prawdopodobieństwem (np. Wojna polsko-ruska, 2009). Tak więc, o ile Polityka to film mainstreamowy, lecz w niezamierzony sposób karykaturalny, o tyle Mowa ptaków to kino artystyczne, celowo sięgające po takie kategorie estetyczne jak groteska, absurd itp., ponadto wymagające i prowokujące do niełatwej dyskusji o Polakach i polskości, o historii oraz współczesności, polityce i obyczaju. Dla uczniów najstarszych klas liceów to doskonały podręcznik motywów oraz toposów literackich, a także kalejdoskop polskich symboli kulturowych, które wymagają jednak rozszyfrowania, skomentowania i umieszczenia w odpowiednim kontekście. Warto po film Żuławskiego sięgnąć, powtarzając z uczniami klas o profilu humanistycznym materiał do matury.
Pierwszym z wyłaniających się z filmu kręgów tematycznych jest sygnalizowana już kwestia polskości i tego, co ona oznacza dla młodego pokolenia. Punkt wyjścia fabuły stanowi autentyczne wydarzenie, ongiś szeroko opisywane i komentowane w mediach. W Mowie ptaków grupa uczniów upokarza nauczyciela historii, naśmiewa się z jego wizji dziejów Polski, finalnie zaś nakłada mu na głowę kosz na śmieci, wszystko zaś jest dokumentowane przez jedną z uczennic, która przebieg wydarzeń rejestruje przy pomocy telefonu komórkowego. Historykowi, umęczonemu niczym Chrystus i jak on pojonemu wodą (to już artystyczna fikcja i wizualne nawiązanie ikonograficzne) z odsieczą niespodziewanie przybywa polonista Marian. Odstrasza napastników niewielkim nożem (nie sposób nie dostrzec ukłonu w kierunku Romana Polańskiego i jego fabularnego debiutu). W rezultacie brawurowej interwencji sytuacja zostaje opanowana, lecz obaj nauczyciele tracą pracę. Marian powie zresztą: „Lepiej za nóż niż za małość ducha”. Bohaterowie reprezentują dwie postawy wobec skrajnie nacjonalistycznych, konserwatywnych poglądów uczniów przyjmują odmienną strategię. Polonista jest bezkompromisowym buntownikiem, „płynie” pod prąd, chadza własnymi ścieżkami, oddaje się sztuce, którą traktuje jak odtrutkę na rzeczywistość oraz przestrzeń, gdzie może dać wyraz swojemu niezadowoleniu i frustracji. Historyk z kolei pozwala się zaszczuć, podąża za głosem większości, podporządkowuje się woli grupy ciemiężycieli, ulega presji ogółu i pozwala się zakrzyczeć. Ich odmienne zachowanie i wybory powinny stanowić asumpt do rozmowy o roli i znaczeniu heroizmu, który z jednej strony może być wyrazem patriotyzmu, z drugiej zaś objawem zwyczajnej, niepotrzebnej już nikomu brawury. Taka interpretacja to oczywiście poczynione na potrzeby recenzji uproszczenie, wymowa filmu jest o wiele bogatsza i bardziej zniuansowana. Wystarczy przywołać jedną ze scen, w której nauczyciel historii niczym bezwładny manekin kroczy pod prąd w tłumie uczestników ONR-owskiej manifestacji, na koszulce ma znak Polski Walczącej, a w ręku trzyma słynny i symboliczny już koktajl Mołotowa.
Ilość poczynionych aluzji już na poziomie pojedynczego kadru sprawia, że dyskusja o filmie może podążać w wielu różnych kierunkach. Co warte podkreślenia, u Żuławskiego istotny jest nie tylko dialog, ale i obraz. Symbole, niekiedy równocześnie, zostają zakodowane w warstwie werbalnej, audialnej oraz wizualnej. Często nakładają się na siebie niczym warstwy palimpsestu, którym jest polska kultura. W dialogu zaś wyraźnie pobrzmiewa nie tylko fraza Andrzeja Żuławskiego (autora scenariusza), ale i Witolda Gombrowicza, dla którego problem polskości, gęby i masek, jakie przyjmujemy (tak czynią zresztą bohaterowie filmu) stanowił jedną z najczęściej podejmowanych kwestii.
Warto w tym miejscu dodać, że Żuławski senior był nie tylko reżyserem i aktorem, ale także pisarzem. Ponadto wyreżyserował Gombrowiczowski Kosmos, powieść traktującą o problemie kreacji świata przez wyobraźnię i intelekt. Obecność ducha tego pisarza jest więc niejako naturalna. Ale w filmie pojawiają się także mniej lub bardziej wyraźnie odwołania do innych twórców polskiej literatury: Witkacego (Marian w jednej ze scen okrywa głowę płaszczem i przypomina pisarza z jednego z najbardziej znanych zdjęć przedstawiających go) czy Sławomira Mrożka. Wreszcie przywoływany jest wieszcz – Adam Mickiewicz. Szkoda, że misternej sieci aluzji tkanej przez Żuławskich nie rozszyfruje i nie zrozumie widz za granicą. Zapewne nie będzie wiedział, jaka ironia kryje się za grą słów „Dziady – dziadostwo”. Dyskurs ten powinien jednak zrozumieć i dekodować uczeń liceum.
Podsumowując, Mowa ptaków jest filmem o polskich chorobach i odwiecznych bolączkach: nacjonalizmie (przywołane zostaje nazwisko Dmowskiego), katolicyzmie, konserwatyzmie, antysemityzmie, kołtuństwie, z którymi zmaga się od wieków inteligencja. Oprócz dwóch wymienionych nauczycieli, trzecim bohaterem filmu jest chory na trąd kompozytor Józef. Postać ta odsyła do archetypu artysty, który cierpi na przewlekłą, śmiertelną chorobę (w romantyzmie najczęściej była nią gruźlica, co potwierdza przypadek Fryderyka Chopina). Ciało Józefa stopniowo się rozkłada, tak jak rozkłada się polskie społeczeństwo. W filmie inteligencja staje więc w obliczu katastrofy, zagrożona jest wyginięciem, bywa upokarzana i lekceważona, ponadto pozostaje nieodmienne zdesperowana, zdegradowana, w rezultacie zaś zdeprawowana. W finałowej scenie muzyk wstaje co prawda z grobu, ale tylko po to, by zostać dyrygentem grupy ponurych zombie. Żuławski buduje więc swój film na archetypach typowo polskich, ale i uniwersalnych, często romantycznych, jednocześnie stara się z nimi polemizować, przekształcać je, modyfikować, dekonstruować.
Drugim ważnym aspektem filmu jest jego autotematyzm i związany z nim autobiografizm. Xawery Żuławski, co często podkreśla w wywiadach, otrzymał scenariusz Mowy ptaków jako formę artystycznego spadku czy nietypowej ojcowizny. Umierający Andrzej Żuławski wręczył mu go, mówiąc, że może z nim zrobić, co uważa za stosowne. Początkowo reżyser nie był zainteresowany tekstem i jego realizacją, gdyż przechodził okres żałoby. Jednak za sprawą namowy producenta postanowił nakręcić film wraz z trzema innymi twórcami swojego pokolenia (między innymi Janem Komasą). Zamiar ten jednak nie został zrealizowany, gdyż młody twórca zdał sobie sprawę, że Marian jest przede wszystkim jego alter ego. Główny bohater (grany przez także pogrążonego w żałobie Sebastiana Fabijańskiego) po wyrzuceniu z posady zaczyna pisać scenariusz zatytułowany, nomen omen, Mowa ptaków. To, co oglądamy, jest więc – po części i w pewnych partiach – artystyczną kreacją, projektem mającego powstać filmu. W świecie przedstawionym jest jeszcze jedna postać, która tworzy swoje dzieło – to uczennica, która rejestruje otaczającą ją rzeczywistość za pomocą telefonu komórkowego.
W filmie różne poziomy fikcji i rzeczywistości swobodnie się przenikają, funkcjonują na takich samych prawach, a w warstwie wizualnej dzieła mamy do czynienia z motywem odbicia/odbić, które wzajemnie na siebie nachodzą. Trudno określić, co jest tu prawdą, co mistyfikacją, kto jest bohaterem, a kto twórcą. Dzieło Żuławskiego stanowi refleksję nad naturą i specyfiką samego medium. Jedna ze scen zostaje odegrana dwukrotnie, oglądamy ją w dwóch wariantach, jakby dwóch dublach czy wersjach montażowych. Ponadto w innej scenie na pytanie: „A reżyser to kto?” pada prowokująca odpowiedź: „Zły los”. Żuławski gra także z konwencjami narracyjnymi (część zatytułowana Koniec poprzedza Początek) oraz gatunkowymi (w ostatniej scenie elementy horroru o zombie zostają połączone z konwencją musicalu). Wreszcie w finale Marian staje za kamerą, gdzie spotyka swojego filmowego ojca Gustawa (!).
Autotematyczny i nieprzypadkowy charakter ma również dobór aktorów. W epizodycznej roli lekarzy zajmujących się trądem Józefa występują bracia Mroczkowie, których widzom polskich seriali nie trzeba przedstawiać. Daniel Olbrychski jako ojciec Mariana, „reżyser, do którego filmów mało kto wraca”, oczekujący na powrót syna marnotrawnego w typowym polskim dworku, też nie wydaje się wyborem przypadkowym. Kinomanom od razu na myśl przychodzą Panny z Wilka (1979) Andrzeja Wajdy, pod okiem którego Andrzej Żuławski zaczynał swą przygodę z kinem. Ponadto w filmie brat Mariana jest malarzem, przyrodni brat Xawerego, Ignacy, był zaś owocem związku autora Trzeciej części nocy (1971) i malarki Hanny Wolskiej. Odniesień, mniej lub bardziej oczywistych, jest zresztą w filmie więcej, trudno je wszystkie wymienić. Nie w tym jednak rzecz.
U Xawerego Żuławskiego kino jest życiem, a życie kinem, zaś „Filmy mają cieszyć i bawić, jeśli przerażać – to tylko na niby”, ale z seansu jego ostatniego dzieła nikt raczej nie wyjdzie rozbawiony, prędzej wstrząśnięty lub pogrążony w refleksji nad współczesnością, która zdaje się zataczać koło i wracać do przeszłości. Polityka miesza się tu z historią, konwencja z nowatorstwem, prawda z fikcją, a pytania o polską duszę powracają i znów wydają się tak samo istotne jak w romantyzmie.
tytuł: Mowa ptaków
rodzaj/gatunek: dramat
reżyseria: Xawery Żuławski
scenariusz: Andrzej Żuławski
zdjęcia: Andrzej J. Jaroszewicz, Marian Prokop
muzyka: Andrzej Korzyński
obsada: Sebastian Fabijański, Eryk Kulm jr, Jaśmina Polak, Katarzyna Chojnacka, Sebastian Pawlak, Andrzej Chyra, Żaneta Palica, Borys Szyc
produkcja: Polska
rok prod.: 2019
dystrybutor w Polsce: Velvet Spoon
czas trwania: 138 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 16/ponadpodstawowa, wyższa