Mary Poppins powraca (2018)
Reż. Rob Marshall
Data premiery: 19 grudnia 2018
Jadwiga Mostowska
Winds in the east, mist coming in,
Like somethin’ is brewin’ and bout to begin.
Can’t put me finger on what lies in store,
But I fear what’s to happen all happened before.
Tak, Szanowni Państwo, jak mówią w ojczystym języku Marry Poppins – it all happened before. Wydarzyło się, no, może nie dokładnie w ten sam sposób, bowiem mający swą premierę w okresie przedświątecznym film Mary Poppins powraca to nie remake, ale sequel (czy może raczej coś pomiędzy sequelem a rebootem) słynnego, obsypanego nagrodami i zaliczanego do klasyki kina disnejowskiego musicalu Mary Poppins z 1964 roku w reżyserii Roberta Stevensona z pamiętnymi kreacjami Julie Andrews (w roli tytułowej) i Dicka Van Dyke’a który, jak zapewne wielu kinomanów pamięta, wystąpił w tym filmie w dwóch rolach. Musical, który właśnie możemy oglądać w kinach, choć oparty na wątkach pochodzących z serii książek autorstwa P.L. Travers, w gruncie rzeczy stanowi swego rodzaju hołd i bezpośrednie odwołanie do obrazu sprzed ponad półwiecza, który w momencie swego wejścia na ekrany imponował realizacyjnym rozmachem, zastosowaniem efektów specjalnych i udanym połączeniem żywego planu z animacją, a przede wszystkim urzekał piosenkami, które na stałe weszły do kanonu muzyki rozrywkowej. To, że produkcja z 2018 roku, która fabularnie jest opowieścią możliwą do oglądania bez znajomości poprzedniego filmu, stanowi jednak na wielu płaszczyznach odwołanie do dzieła z 1964 roku, jest zarazem ogromną zaletą, jak i główną wadą filmu Mary Poppins powraca.
Twórcy tego obrazu nie podjęli oczywistego ryzyka realizowania remake’u słynnego klasyka, decydując się na rozwiązanie pośrednie. Wobec czego, wybierając się na Mary Poppins powraca, nie usłyszymy, jak Emily Blunt śpiewa A Spoonful of Sugar, albo jak dzisiejsza obsada radzi sobie z wymawianiem niezwykle długiego słowa supercalifragilisticexpialidocious (w polskiej wersji językowej brzmi ono superkalifradalistodekspialitycznie – tak, gorąco zachęcam do ćwiczeń językowych!).
Akcja filmu rozgrywa się w Londynie, w okresie Wielkiego Kryzysu, a dzieci Banksów są już dorosłe i mają swoje dzieci – to znaczy ma je Michael (Ben Whishaw), który niedawno owdowiał, zaś jego siostra Jane (Emily Mortimer) jest, jakbyśmy dziś powiedzieli – singielką i, podobnie jak kiedyś jej matka, swój czas poświęca na angażowanie się w sprawy społeczno-polityczne. Michael to artystyczna dusza, jest jednak zmuszony do porzucenia malarstwa na rzecz dającej utrzymanie pracy w banku, trudno mu pogodzić się ze śmiercią żony, niezbyt dobrze radzi sobie z codziennością, opieką nad trójką dzieci i finansowymi zobowiązaniami. Rodzina popadła w długi i grozi jej utrata domu. Na szczęście znów powiał wschodni wiatr i zjawiła się (a raczej jak zwykle zstąpiła z nieba) Ona – Superniania Mary Poppins! Teraz nie ma już wątpliwości, że Banksowie po raz kolejny zostaną uratowani i sprowadzeni na właściwą drogę przez dysponującą niezwykłymi mocami damę. Pozostaje jedynie śledzić kolejne, fantastyczne przygody, jakie za sprawą niezwykłej opiekunki przeżyją dzieci z domu przy Czereśniowej 17 i cieszyć się, że dorośli znów będą mogli liczyć na kogoś, kto pomoże im właściwie poustawiać priorytety i zrozumieć własne potomstwo (czyż nie jest bowiem tak, zarówno w życiu, jak i w fabularnej fikcji, że superniania jest potrzebna przede wszystkim dorosłym, a dzieciom tak tylko „przy okazji”).
Fabuła filmu jest zresztą, jak to w przypadku musicalu, raczej dość schematyczna i pretekstowa, a także niewolna od pewnych naiwności czy słabości. Trudno jednak czynić zarzuty filmowi z tego, że jest tym, czy jest w ramach gatunku, jaki reprezentuje. Widzowie, którzy lubią musicale, znają doskonale tę konwencję. To, na co czekają, to fantastyczne muzyczno-wokalne numery okraszone widowiskową choreografią i ciekawymi efektami. A tego, rzecz jasna, w filmie wyreżyserowanym przez Roba Marshalla, prawdziwego specjalistę od filmowego musicalu, nie brakuje. Czy piosenki z filmu Mary Poppins powraca, z których kilka jest już dziś typowanych do rozmaitych nagród z Oscarem na czele, staną się klasykami na miarę Chim Chim Cheree czy Feed the Birds (Tuppence a Bag), pokaże czas – osobiście mam tu pewne wątpliwości, bo choć są to umiejętnie skomponowane i dobrze zaśpiewane utwory, to jednak nie zapadają w pamięć tak jak te z filmu z 1964 roku, których autorami byli bracia Sherman.
To, co robi wrażenie, to sfera wizualna – wszystkie te barwne ekstrawagancje, które obficie serwuje nam Marschall wsparty przez swego stałego współpracownika, autora zdjęć Diona Beebe oraz specjalistów od efektów i animacji. W Mary Poppins powraca mamy więc, jak w poprzednim filmie, połączenie animacji z żywym planem (reżyser wymusił podobno na studiu zastosowanie klasycznej dwuwymiarowej animacji rysunkowej na wzór tej z produkcji sprzed 54 lat). Tym razem zamiast przenosić się do świata z namalowanego kredą rysunku, bohaterowie wkraczają w obrazek widniejący na stojącej na kominku wazie. Jest śpiew oraz taniec, powracają animowane pingwiny. Analogicznie do cudownej (dzięki efektom specjalnym) „zabawy w sprzątanie” z filmu Stevensona mamy sekwencję z fantastycznym światem kryjącym się w przygotowanej do kąpieli wannie. Zamiast wizyty u stale śmiejącego się wujka Alberta, dostajemy kolorową i ekstrawagancką kuzynkę Mary Poppins – epizod w wykonaniu Meryl Streep, która jako ekscentryczna Topsy szarżuje na całego. Zamiast sekwencji z udziałem kominiarzy (dziś, gdy wokół smog i wielu z nas poważnie martwi się zanieczyszczeniem środowiska, zabawa z kominkiem, londyńskimi kominami i sadzą nie wydaje się już taka cudowna) mamy grupę latarników na czele z Jackiem (znakomity Lin-Manuel Miranda, gwiazda Broadwayu), który w filmie spełnia funkcję analogiczną do tej, jaką w obrazie z 1964 roku pełnił grany przez Van Dyke’a Bert (warto dodać, że Van Dyke pojawia się w najnowszym filmie w ciekawym epizodzie, nawiązującym do drugiej z jego kreacji w poprzedniej produkcji). W finale oczywiście coś musi latać (tym razem nie latawce, ale balony). Zatem, choć otrzymujemy nowy film, to praktycznie każda scena czy sekwencja z obrazu Stevensona dostaje swój odpowiednik w filmie Marshalla, który zachowując przesłanie dawnego musicalu, nieco je dostosowuje do dzisiejszej widowni (uspokajam, bankierzy to nadal ci źli, ale cukier nie jest już uniwersalną osłodą wszystkich „niesmaczności” życia ?), a zarazem utrzymuje wszystko w klimacie retro i w duchu owej podszytej nostalgią, fantazją i mitem, zbudowanej na wizualnych kliszach „angielskości” serwowanej nam z powodzeniem przez kino (i kulturę popularną w ogóle) w wielu produkcjach (z disnejowskimi na czele). Kwintesencją tej „angielskości” jest w najnowszym filmie sama Mary Poppins w bardzo skądinąd udanej kreacji Emily Blunt. Jej Superniania jest bardziej dystyngowana i angielska, a na tle reszty postaci jawi się jako arystokratka zachwycająca swym stylem i wysmakowanym ubiorem. To upper-class lady, a nie osoba poszukująca zatrudnienia – jest czystą, apetyczną fantazją.
Dzięki temu wszystkiemu Mary Poppins powraca to produkcja, która ma szansę spodobać się przede wszystkim widzom lubiącym klasyczne filmowe musicale takie jak Amerykanin w Paryżu czy Deszczowa piosenka, a także dzieciom (szczególnie na etapie wczesnoszkolnym), które zachwyci jej ekstrawagancja oraz przesłanie o tym, że warto zajrzeć pod okładkę i nie oceniać po pozorach, nie zrażać się trudnościami i puszczać czasem wodze fantazji niczym latawce albo baloniki. Ci, którzy nie lubią tego gatunku albo, podobnie jak niżej podpisana, na liście swych ulubionych musicali zapisują najpierw takie tytuły jak choćby Kabaret i Hair (a także Chicago samego Roba Marshalla), nie będą aż tak zachwyceni. Zapewne sama P.L. Travers, której nie podobał się pierwszy film, również nie zaliczałaby się do grona fanów Mary Poppins powraca. No, ale to już materiał na zupełnie inną historię (która, nawiasem mówiąc, została już w pewnym sensie opowiedziana w filmie Disneya Ratując pana Banksa z 2013 roku, osnutym wokół okoliczności powstania pierwszego filmu i traktującym o „szorstkiej przyjaźni” pomiędzy Waltem Disneyem i autorką książek o Mary Poppins).
PS Tekst dedykuję Yondu ze Strażników Galaktyki – mojej (niech mi wybaczą znakomite Julie Andrews i Emily Blunt) ulubionej Mary Poppins. Czyż to nie najlepszy dowód na to, że kultura popularna to żywy i barwny organizm, a latająca Mary Poppins jest po prostu cool? ?
Strażnicy Galaktyki vol. 2: https://www.youtube.com/watch?v=os9J0QXo2AE
tytuł: Mary Poppins powraca
tytuł oryginalny: Mary Poppins Returns
rodzaj/gatunek: musical, fantasy, familijny
reżyseria: Rob Marshall
scenariusz: David Magee, na podstawie serii książek P.L. Travers Mary Poppins
zdjęcia: Dion Beebe
muzyka: Marc Shaiman, Scott Wittman
obsada: Emily Blunt, Lin-Manuel Miranda, Emily Mortimer, Ben Whishaw, Colin Firth, Meryl Streep, Dick Van Dyke
produkcja: USA
rok prod.: 2018
dystrybutor w Polsce: Disney
czas trwania: 130 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 7/ponadpodstawowa (1-3), podstawowa (4-6)