Marsjanin (2015)
Piotr Sitarski
Reż. Ridley Scott
Data premiery: 2 października 2015
„Marsjanin”: Opowieść o kosmicznym piracie
Fantastyka naukowa często przedstawia pesymistyczne wizje przyszłości, portretując katastrofalne skutki rozwoju naukowego i technicznego. Tak było też w przypadku dwóch najsłynniejszych filmów reżysera Ridleya Scotta. W „Obcym – ósmym pasażerze Nostromo” (1979) podróże kosmiczne to nudna rutyna wykonywana dla pieniędzy, a astronauci to nie heroiczni zdobywcy kosmosu, lecz źle opłacani pracownicy korporacji. Z kolei w „Łowcy androidów” (1982) Ziemia wyludnia się, a miejsce ludzi zajmują obdarzone emocjami maszyny.
Najnowszy film Scotta, „Marsjanin”, przedstawia diametralnie inny obraz podboju kosmosu: optymistyczny, bohaterski i pogodny. Pierwowzorem stała się słynna powieść Andy’ego Weira pod tym samym tytułem. Sława powieści wynika nie tylko z jej walorów artystycznych, ale także z perypetii wydawniczych. Ponieważ żadne wydawnictwo nie było zainteresowane opublikowaniem książki, po wielu bezskutecznych próbach Weir postanowił udostępnić ją za darmo na własnej stronie internetowej, a zaraz potem wydał ją własnym sumptem w wersji na czytniki książek elektronicznych. Choć za tę drugą wersję pobierana była symboliczna opłata (99 centów), ebooka kupiło kilkadziesiąt tysięcy osób. Wtedy dopiero domy wydawnicze zainteresowały się książką i ukazała się ona w druku. Ekranizacja Scotta jest kolejnym dowodem uznania dla powieści.
Akcja „Marsjanina” dzieje się w nieodległej przyszłości; bohaterem filmu jest astronauta, który, pozostawiony na Marsie w wyniku wypadku, musi przeżyć i doczekać ratunku, zdany na dostępny sprzęt i zaopatrzenie. Czas wydarzeń nie jest podany wprost, ale jest to na tyle nieodległa przyszłość, że żyją jeszcze konstruktorzy łazika „Sojourner” z sondy „Pathfinder”, wysłanej na Marsa w roku 1996. Co więcej, na podstawie przedstawionych faktów można samodzielnie wyliczyć czas akcji – wiemy bowiem, że astronauci mają spędzić na powierzchni Czerwonej Planety Dzień Dziękczynienia. Szczegół ten ukazuje najważniejszą cechę „Marsjanina” jako utworu fantastycznonaukowego (zarówno powieści, jak i filmu): zdecydowaną przewagę nauki nad fantazją. Autor nie ucieka się do żadnych ekstrapolacji czy futurologicznych przewidywań. W niedalekiej przyszłości nauka i technika są takie same jak dzisiaj, a zatem wszystkie przedstawione wydarzenia są najzupełniej realistyczne. Powieść – a w nieco tylko mniejszym stopniu film – jest właściwie zbiorem zadań z fizyki, chemii, botaniki i astronomii, przed którymi staje najpierw tytułowy bohater, a potem także inne postacie. Żeby je rozwiązać, muszą wykazać się pomysłowością, odwagą, ale przede wszystkim – umiejętnością liczenia. Trudno wyobrazić sobie ciekawszą zachętę do nauki przedmiotów ścisłych. Wiele z kluczowych dla filmu problemów (jak zagadnienie produkcji żywności czy wytwarzanie wody) można zresztą naprawdę przełożyć na szkolne zadanie z fizyki.
Precyzja i naukowa rzetelność połączona z optymistyczną wizją postępu sprawiają, że „Marsjanin” przypomina powieści fantastycznonaukowe sprzed pół wieku, z ich nieco naiwną wiarą, że rozwój nauki rozwiąże wszystkie problemy ludzkości. W latach sześćdziesiątych XX wieku sądzono bowiem powszechnie, że podbój kosmosu jest wyłącznie kwestią czasu i środków, a w niedalekiej przyszłości podróż na Księżyc będzie czymś równie zwyczajnym jak lot samolotem. Przestrzeń kosmiczna wydawała się nowym lądem czekającym na spenetrowanie: groźnym, ale obfitującym w bogactwa i pozwalającym przeżyć przygodę. Kosmiczny marsz postępował: od lotów bezzałogowych, przez załogowe, aż po lądowania na Księżycu w roku 1969. Mars i inne planety czekały w kolejce. Choć wyścig ten był zastępczym konfliktem dwóch ówczesnych mocarstw – USA i Związku Sowieckiego – żywe były nadzieje, że trudna na Ziemi współpraca rozwinie się lepiej poza orbitą.
„Marsjanin” przywraca te marzenia. Sam tytuł jest w tym kontekście znaczący: Marsjanin to nie obca istota, ale kolonizator (podobny motyw odnajdziemy w wydanym w roku 1950 zbiorze opowiadań „Kroniki marsjańskie” autorstwa amerykańskiego pisarza Raya Bradbury’ego). Nie jest też przypadkiem wykorzystanie w filmie muzyki disco, charakterystycznej dla lat siedemdziesiątych. Watney znajduje ją w komputerze dowódcy wyprawy i choć słucha jej namiętnie, choć z ciągłymi narzekaniami. Nie pasuje ona do przyszłości, ale przywraca – także widzom – pamięć o złotej epoce podboju kosmosu.
W niedalekiej przyszłości, którą przedstawia film, kosmos zaprząta uwagę znacznie bardziej niż dzisiaj. Kilka razy padają zdania o tym, że dramatycznym zmaganiom Watneya kibicuje cała ludzkość. Finał akcji ratunkowej obserwują na gigantycznych ekranach wielotysięczne tłumy. W tym właśnie tkwi najbardziej chyba fantastyczny element powieści i filmu. Jest nim przekonanie, że plany zdobycia kosmosu odżyją, a młodzi ludzie nadal będą marzyć o tym, by zostać astronautami. Nawet konkurujące mocarstwa (rolę Związku Sowieckiego przejęły teraz Chiny) zaczną działać wspólnie, gdy stawką będzie uratowanie życia astronauty.
Podobnie papierowa jest postać głównego bohatera. Mark Watney, którego gra Matt Damon, jest oczywiście sympatyczny, ale niezrównana pomysłowość i żelazny hart ducha zdecydowanie sytuują go wśród bohaterów dydaktyczno-przygodowych utworów dla młodzieży (wielokrotnie zresztą budzi się w nim nastolatek, jak na przykład wtedy, gdy z dziką radością odkrywa, że z punktu widzenia prawa jest kosmicznym piratem). Nieprzypadkowo film otrzymał klasyfikację PG-13, co oznacza, że jest – za zgodą rodziców – dozwolony także dla młodszych nastolatków (choć polskie napisy zawierają więcej wulgaryzmów niż oryginał). Naiwna jest polityczna poprawność filmu, za sprawą której załoga ekspedycji marsjańskiej jest międzynarodowa (co prawda internacjonalizm ten ograniczono do jednego Niemca), a do ostatecznego sukcesu przyczyniają się ludzie wszystkich wyznań i kolorów skóry.
Ridley Scott przykłada ogromną wagę do wizualnej konstrukcji swoich filmów. Tak też jest i w tym przypadku: powierzchnia Marsa została odtworzona w sposób porywający. Podróże, które Watney odbywa po powierzchni planety, urzekają pięknem autentycznego krajobrazu, a wiarygodność przedstawienia urządzeń i pojazdów dorównuje precyzji ich opisu w powieści.
„Marsjanin” to optymistyczna opowieść o tym, że siła woli i pomysłowość wsparte rzetelną wiedzą mogą pokonać wszelkie przeciwności. Jeśli nie zachęci do zostania astronautą, to przynajmniej przekona, że warto znać i rozumieć nauki przyrodnicze i że nigdy nie należy tracić hartu ducha.