Manchester by the Sea (2016)
Paweł Biliński
Reż. Kenneth Lonergan
Data premiery: 20 stycznia 2017
Tytułowa miejscowość z najnowszego filmu Kennetha Lonergana znajduje się w stanie Massachusetts, około 57 kilometrów od Bostonu. Mimo położenia nad morzem, nie ma w sobie nic z malowniczych kurortów opisywanych w katalogach biur podróży. Wręcz przeciwnie – w filmie oglądamy dość posępny krajobraz miasteczka, w którym trudno doszukać się lokalnych atrakcji mogących zainteresować potencjalnych turystów. Tym bardziej, że ukazane przez Lonergana miejsce nawet latem spowija mrożące zimno. Ten odczuwalny również dla widza chłód nie jest zresztą bez znaczenia. Nie sposób tej swoistej dominanty odczytywać inaczej niż przez pryzmat zachowań głównego bohatera filmu, rewelacyjnie odtworzonego przez Caseya Afflecka, słusznie wyróżnianego za tę kreację licznymi nagrodami.
Fabularnie Manchester by the Sea jest dziełem na wskroś niepozornym, powoli ujawniającym przed odbiorcą kolejne warstwy. Oto Lee Chandler (wspomniany Affleck), zdystansowany i niezbyt kontaktowy dozorca mieszkający samotnie w jednej z bostońskich dzielnic, ze względu na nagłą śmierć brata, Joe Chandlera (Kyle Chandler) wraca na stare śmieci, by zadbać o nastoletniego bratanka, Patricka (Lucas Hedges). Stroniący od rozmów i nawiązywania głębszych relacji z innymi ludźmi bohater zmuszony więc zostaje do przyjęcia roli opiekuna, którym niekoniecznie potrafi być i którym, jak sam podkreśla, nie ma zamiaru dłużej zostać.
Tak przedstawiony punkt wyjściowy filmu zapowiadałby dzieło o mężczyźnie dojrzewającym do obowiązku, odkrywającym nieznane mu dotychczasowo wartości – przede wszystkim rodzinne. Jednak przyjęcie podobnej perspektywy uniemożliwia już pierwsza scena filmu, w której z dystansu obserwujemy uśmiechniętego Lee, spędzającego wesoło czas z Patrickiem w trakcie ich wspólnej wycieczki łodzią. Kolejne sekwencje w jeszcze większym stopniu mnożą zagadkowe tropy, niepozwalające w sposób jednoznaczny odczytać zachowania bohatera i osób z jego otoczenia. Po przyjeździe Lee do Manchesteru wszyscy w rodzinnej miejscowości protagonisty rozmawiają z nim ostrożnie, raczej czekają, aż sam zainicjuje dyskusję. W kilku scenach widzimy, jak za plecami szepczą do siebie: „To ten Lee Chandler?”. Narracja jest więc tak poprowadzona, byśmy sami zadali pytania, kim rzeczywiście jest bohater i co doprowadziło do jego wyjazdu z miasta oraz unikania międzyludzkich kontaktów.
Tajemnice ujawniane są w filmie stopniowo, najczęściej w formie retrospekcji. Przedstawienie wydarzeń sprzed kilku lat jest też uzasadnione nie tylko fabularnie, ale też psychologicznie, jako że oglądamy je w momentach zadumy głównego bohatera. Nawet jeśli nie chce on rozmawiać z innymi o przeszłości, to ona i tak wraca. Nie sposób od pewnych myśli uciec.
Pod tym względem nominowany do Oscara w sześciu kategoriach Manchester by the Sea doskonale wpisuje się w dotychczasową filmografię mało znanego w Polsce amerykańskiego reżysera. Reżysera, który w każdym ze swoich dotychczasowych filmów portretował postaci usiłujące poradzić sobie z bolesną przeszłością i traumatycznym wydarzeniem. Nie sposób odczytywać relacji między dorosłymi Sammy i Terrym z Możesz na mnie liczyć (2000) inaczej jak przez pryzmat dawnego i niespodziewanego wypadku, w którym zginęli ich rodzice. Z kolei wybitna, acz niedoceniona Margaret (2011) portretowała młodą Lisę Cohen, niepotrafiącą pozbierać się po tym, jak na jej rękach umierała potrącona przez autobus przypadkowa kobieta. Kolejne zachowania i reakcje bohaterki mogły wydać się chaotyczne, ale doskonale odzwierciedlały stan psychiczny nastolatki próbującej uporać się z szokującym przeżyciem.
Psychologicznie pogłębione postacie widać również w Manchester by the Sea. Lonergan tym różni się od wielu współczesnych reżyserów, że unika nachalnych dopowiedzeń i naszkicowania jednoznacznie nacechowanych protagonistów. U autora Margaret bohaterowie są portretowani w taki sposób, by pozostawić widzowi sporo miejsca na domysły. Każdy jest tu równie intrygujący: Joe, który, mając świadomość stanu Lee i jego dotychczasowych doświadczeń, decyduje się powierzyć mu opiekę nad Patrickiem; tenże Patrick, usiłujący czerpać z życia pełnymi garściami, nawet tuż po śmierci ojca; wreszcie Randi (bezbłędna Michelle Williams) i Elise (Gretchen Mol), byłe żony braci, które spotykane po latach jawią się jako niemal zupełnie inne osoby.
Relacje między kolejnymi postaciami nakreślone zostały w sposób wyważony i niezwykle subtelny, dzięki czemu pełen świadomie zastosowanych fabularnych elips film staje się w pełni przekonującym, wyciszonym studium psychologicznym, stroniącym od formalnych czy narracyjnych atrakcji mogących odwracać uwagę od głównego problemu. Trzeba zaznaczyć, że scenariuszowe mistrzostwo idzie tu w parze z najwyższej próby reżyserią. Biorąc na warsztat wielokrotnie przez kino opisywany temat śmierci – tej zapowiedzianej, jak i tej, której nikt się spodziewać nie może – Lonergan unika wszelkich pułapek. Rezygnuje zarówno z patetycznego tonu, jak i z punktów kulminacyjnych czy podświadomie oczekiwanych przez odbiorcę gwałtownych przemian postaci. Jednocześnie jak mało kto potrafi wpleść humor do swojej historii. Nawet w jednym z bardziej dramatycznych momentów filmu reżyser znalazł miejsce na niewymuszony żart (vide zacinające się nosze przy wprowadzaniu do karetki). Umiejętność łączenia trudnej problematyki z wiarygodnie ukazaną banalnością codziennego życia świadczy o rzadko spotykanym w kinie wyczuciu.
Cierpliwie budowana narracja oraz usytuowanie fabuły trzeciego dzieła Lonergana w miejscu będącym daleko od hollywoodzkiego epicentrum sprawiają, że film zyskuje na uniwersalności, a wydarzenia z chłodnego nadmorskiego Manchesteru stają się widzom niesłychanie bliskie. To kino większe niż życie, które jednocześnie chce być tego życia możliwie najbliżej.
Nie mam żadnych wątpliwości – Manchester by the Sea, prawdziwy triumf współczesnego amerykańskiego kina, to jedno z najbardziej spełnionych filmowych osiągnięć ostatnich kilkunastu lat.
***
Manchester by the Sea wart jest pogłębionej analizy i dyskusji nie tylko dlatego, że to dzieło doceniane i wyróżniane licznymi nagrodami amerykańskiego przemysłu filmowego – Złotymi Globami (dla najlepszego aktora w dramacie), statuetkami BAFTA (dla najlepszego aktora pierwszoplanowego i za najlepszy scenariusz oryginalny) czy Satelitą (w kategorii najlepszy film) – ale też dlatego, że w sposób nietuzinkowy portretuje człowieka, który nie jest w stanie poradzić sobie z traumatycznym wydarzeniem i którego trapią wręcz niewyobrażalne wyrzuty sumienia. Film Lonergana w wyważony sposób przybliża nam tę postać, jednocześnie nie pozwalając wpisać historii w znany schemat. Rozmowa na temat Manchester by the Sea winna więc oscylować zarówno wokół wątków psychologicznych, jak i filmowych metod ich zaprezentowania.