Mad Max: Na drodze gniewu (2015)

Maciej Dowgiel, Centralny Gabinet Edukacji Filmowej

Reż. George Miller

Data premiery: 22 maja 2015

„Mad Max” — ewolucja kiczu, ewolucja zła

Po 36 latach od premiery pierwszej części „Mad Maxa” na ekranach kin zagościła trzecia odsłona kultowej opowieści o nieustraszonym Maksie Rockatanskym, renegacie o złotym sercu ze stali. Nie jest to jednak kolejne „odgrzewanie nieświeżego kotleta” w celu nabicia kiesy producentów. Tym razem jest to dobrze przemyślane dzieło. Wychodząc od postaci znanego i lubianego bohatera, autorzy filmu stworzyli rozrywkę wysokiej jakości – technicznej i intelektualnej.

Film sprawdzi się w edukacji szkolnej na etapie ponadgimnazjalnym. Wykorzystanie go w gimnazjum jest dość ryzykowne — przede wszystkim ze względu na obrazy przemocy, stanowiące trzon wizualnej atrakcji tego dzieła.

Za co kochamy „Szalonego Maxa”?

Mad Max stał się postacią kultową już na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. To policjant, który w efekcie zbrodni popełnionej na jego rodzinie i przyjacielu przez gang motocyklistów (co, jak wynikało z fabuły filmu, możliwe było m.in. z powodu niedoskonałego systemu prawa) staje się renegatem, walczącym z samym sobą o zachowanie godności. Wypowiada wojnę złu, którą ze względu na zbieg okoliczności, chęć odkupienia i zemsty oraz twardy kręgosłup moralny i dość miękkie serce, kontynuuje w drugiej części filmu z 1981 („Mad Max: Wojownik szos”) oraz w tej najnowszej z 2015 roku. Co sprawiło, że publiczność pokochała Mad Maxa? Prawdopodobnie potrzeba bohatera walczącego o ład i porządek w stopniowo degenerującym się świecie, ale ważna też była uroda i urok młodego herosa, którego rolę w pierwszych częściach filmu grał Mel Gibson.

Apokalipsy spełnione

Z filmu na film ewaluowała apokaliptyczna wizja świata. Punktem wyjścia stało się pragnienie ukazania kondycji ludzkiego gatunku, która już pod koniec lat 80. została zdiagnozowana jako „zdegradowana”. I przestępcy, i stróże prawa to w większości wykolejeńcy, szaleńcy, spragnieni udowodnienia swej przewagi dewianci. W „Wojowniku szos” walka toczyła się o ropę, a benzynowa oaza na środku pustyni stanowiła metaforę świata, w której jedni ludzie (dzięki ropie) mają wszystko, inni zaś gotowi są do największych zbrodni, aby to wszystko odebrać tym, którzy mają władzę. Apokaliptyczna wizja z pierwszej i drugiej części zdążyła się już wypełnić. Zdziczenie gatunku ludzkiego nie zwolniło tempa w spadku po równi pochyłej, a walka o ropę stała się dominującą przyczyną światowych konfliktów, w których to zdziczenie wciąż się realizuje. W „Na drodze gniewu” reżyser idzie o krok dalej. Towarem deficytowym nie jest już ropa, niezbędna dla uzależnionych od motoryzacji fanów „widlastych ósemek” (rodzaj silnika w samochodzie głównego bohatera), lecz woda — płyn niezbędny do przeżycia. O ile można, choć jest to trudne, wyobrazić sobie życie bez ropy, to życie bez wody jest to całkowicie niemożliwe. Zniewolenie ludzi przez możnych świata osiąga zatem kolejny, zdawać by się mogło, krańcowy etap. Co jednak ciekawe i niezwykle ważne w konstrukcji fabularnej, mało kto buntuje się przeciwko zniewoleniu poprzez reglamentację wody. Większość przyjmuje ten fakt z posłuszeństwem, graniczącym z uwielbieniem dla swego pana — Immortana Joe. Posłuszni zniewoleni są gotowi walczyć u boku swego tyrana. Dlaczego? Dzięki propagandzie — obietnicy wiecznego szczęścia w mitycznej krainie Walhalli. Obraz ten staje się tym bardziej przygnębiający, im więcej w mediach pojawia się informacji możliwych do przełożenia na postapokaliptyczną wizję George’a Millera.

Filmowe inspiracje

Najnowsza część „Mad Maxa” dla fanów i analityków kina jest źródłem, można powiedzieć, niewyczerpanych zabaw intertekstualnych, gier gatunkowych i żonglerki konwencjami. Western miesza się tu z kinem akcji i sztuk walki, a wszystko sprytnie uzupełniają elementy heavy metal opery (przez analogię do rock opery). Wizualne nawiązania przywołują na myśl zarówno „piekielne” malarstwo Hieronima Boscha jak i okładki płyt zespołu Iron Maiden, Black Sabbath, Judas Priest czy Motorhead. Zresztą także fetyszyzowane pojazdy, wizerunki bohaterów nawiązują do tej kultury muzycznej, dla podkreślenia której do filmu wprowadzony został specyficzny „dobosz”, zagrzewający na ziejącej ogniem gitarze hordy wojowników do walki.

W najnowszej części „Mad Maxa” reżyser zrezygnował z „queerowych” nawiązań na rzecz wojującego (sic!) feminizmu. Bohater walczy u boku jedynej osoby zdolnej do buntu przeciwko tyranowi — kobiety — imperatorki Furiosy. Wplecenie wątku feministycznego odbywa się tu jednak z pewnym przymrużeniem oka, podobnie zresztą jak działo się to we wcześniejszych filmach serii, sugerujących homoseksualne relacje pomiędzy członkami gangów. Kamp miesza się tu z kulturą popularną w sposób dyskretny — tak, aby każdy widz odczytał dzieło zgodnie z własnymi kompetencjami i światopoglądem. Dzięki temu mamy do czynienia z inteligentną, wielowymiarową konstrukcją, której odczytanie skalkulowane zostało na miarę superprodukcji — dzieła lubianego i cenionego przez wszystkich, bez względu na wiek, światopogląd czy płeć.

Film sprawdzi się na lekcjach języka polskiego i wiedzy o kulturze, na których można zwrócić uwagę na synkretyzm gatunkowy filmu. Warto też pokusić się o odszukanie wizualnych inspiracji twórców „Na drodze gniewu”. W końcu zaś ten, wbrew pozorom, nie tylko rozrywkowy film może być pretekstem do rozmów podczas godziny wychowawczej, wiedzy o społeczeństwie, etyce i… historii — podczas omawiania mechanizmów posłuszeństwa w systemach totalitarnych XX i XXI wieku.

Pani z Ukrainy (2002)
tytuł: „Mad Max: Na drodze gniewu”
gatunek: akcja, western
reżyseria: George Miller
scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
zdjęcia: John Seale
muzyka: Junkie XL
produkcja: Australia, USA
rok prod.: 2015
dystrybutor w Polsce: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.
czas trwania: 120 min
Wróć do wyszukiwania