Makbet z zagłębia
„Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy
Anna Kołodziejczak
„Nie sądźcie…”
„Jestem mordercą” — w tym przypadku to nie tytuł filmu, ale cytat. Słowa, które musi wypowiedzieć każdy widz, kupując bilet do kina na film Macieja Pieprzycy…
„Jestem mordercą” to głośny, nagrodzony Srebrnymi Lwami na ostatnim Festiwalu Filmowym w Gdyni i nagrodą specjalną Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych, film. Po kameralnym dramacie „Chce się żyć”, historii chorego na porażenie mózgowe Mateusza, reżyser wraca do elektryzującej społeczeństwo w latach 60. i 70. sprawy Wampira z Zagłębia. „Mierzę się z tym tematem po raz trzeci. Najpierw był dokument [pod tym samym tytułem, 1998 — przyp. A.K.], potem w ramach serialu „Kryminalni” tryptyk śląski [2006] inspirowany tą historią. Teraz wracam z filmem fabularnym. Ta historia to pretekst do przyjrzenia się ludziom, którzy znaleźli się w tamtej, specyficznej sytuacji” — mówi reżyser Maciej Pieprzyca [rozmowa Ryszarda Jaźwińskiego z reżyserem w PR 3 Polskiego Radia, 22.09.2016, (kliknij)].
I o ile dokument „Jestem mordercą” stanowi próbę obserwacji społeczeństwa w konkretnej rzeczywistości historycznej i dotyczy problemu winy Zdzisława Marchwickiego, domniemanego seryjnego mordercy kobiet ze Śląska, to film fabularny przenosi uwagę widza z osoby Wampira na postać tropiącego go policjanta i uniwersalizuje opowieść. Nie ma w fabule prawdziwych nazwisk bohaterów historii znanej z dokumentu. Szef grupy dochodzeniowej nazywa się Jasiński, ujęty przez niego człowiek — Kalicki. Wybrzmiewające z mocą w filmie dokumentalnym „Zdzisław Marchwicki” czy „Jerzy Gruba” tym razem nie obciążają świadomości widzów, ani też pamięci o bohaterach tamtych wydarzeń i ich rodzinach. Historia staczania się Jasińskiego, na którego po schwytaniu Wampira posypały się awanse zawodowe, koniunkturalne „przyjaźnie”, zainteresowanie pięknych kobiet, a nawet segment mieszkalny i kolorowy telewizor, przywołuje raczej postacie Szekspirowskie (z Makbetem na czele).
O ile w 1998 r. w polu zainteresowania Pieprzycy jako dokumentalisty znalazł się konkretny „morderca” i czynniki, które wpłynęły na skazanie właśnie tego człowieka (ustrój panujący w kraju, pewien typ moralności, partykularne interesy poszczególnych osób dramatu, czynniki losowe, bezradność i niepewność samego oskarżonego), to w filmie najnowszym — za pocztówką z lat 70. — kryje się poszukiwanie momentu stawania się mordercą. Dotyczy to nie tylko Kalickiego czy Jasińskiego, za sprawą którego ten pierwszy trafia na stryczek, ale każdego śledzącego tę kinową opowieść i wyrokującego o winie. Kiedy oglądamy historię kryminalną, dążymy do rozwikłania zagadki, chcemy dowiedzieć się, kto zabił lub kto zawinił. Jednak w tej opowieści odpowiedzialność rozmywa się, rozkłada na wiele osób (sam Kalicki, Kalicka, ich dzieci, Janicki, Major Stępski, grupa trzymająca władzę, skorumpowani sędzia i prokurator i.in.) i czynników (społecznych, politycznych, psychologicznych, losowych). Argumenty za i przeciw winie Kalickiego, których dostarcza fabuła filmu, nie są jednak w równowadze. Szala osądu przesuwa się w kierunku pomyłki wymiaru sprawiedliwości. Natomiast w przypadku postaci Jasińskiego — zdecydowanie w kierunku jego osobistej winy. Widz jest w stanie dość jednoznacznie ocenić sytuację, a wyartykułowany osąd to pierwszy krok do obarczenia winą „sprawcy”. To z kolei uruchamia lawinę, której finałem staje się jego zabicie. Czy Kalicki zawinił, czy zawiniła Kalicka, czy zawinił Janicki, czy zawinił Stępski, czy zamierzałem osądzić tę sprawę? Zważyć argumenty i wydać zapewne Salomonowy wyrok?
Wiemy, jaką rolę odegrał Marchwicki w sprawie wampira z Zagłębia, wiemy jaką jego filmowy sobowtór Wiesław Kalicki, którego nazwisko wyłonił komputer selekcjonujący informacje. Lękiem i przerażeniem napawają powtarzające się w fabule i dokumencie słowa wypowiadane przez bezradnych i niepewnych bohaterów:
„— Czy ja mordowałem te kobiety?” — mówi Kalicki, pytany o to, czy jest mordercą; podczas pokazowego procesu Marchwickiego sędzia zadaje mu pytanie: „— Czy oskarżony jest mordercą?”, na co mężczyzna odpowiada: „— No, z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak”.
Pamiętam z moich szkolnych czasów pokazowe procesy bohaterów literackich (np. Willi’ego Sonnenbrucha z „Niemców” Kruczkowskiego). Jest oskarżyciel, obrońca, sędziowie, ława przysięgłych. Metoda aktywizująca uczniów, którzy potrafią mocno wczuć się w role i z zapałem realizować przydzielone im zadania. Czego nas uczą te procesy? Pewnego sposobu myślenia o sprawiedliwości. Podsuwają narzędzie opisu rzeczywistości, gotowe do zastosowania w odpowiednim momencie własnego życia. Argument „za”, argument „przeciw”, osąd, wyrok, „pozamiatane”, dobrze spełniony obywatelski/ludzki obowiązek. Tak uczyli w szkole. Jeśli chodzi o naukę argumentowania i uzasadniania własnego stanowiska, zapewne debata jest formą bardziej neutralną. Chyba że nie o szkolną naukę chodzi — dla bardziej wprawionych doskonała wydaje się też autoreflekcja — „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7,1-3).
Perspektywa kina moralnego niepokoju
We wzmiankowanym już wywiadzie Maciej Pieprzyca wymienia jako źródło inspiracji do stworzenia swojego filmu kino moralnego niepokoju, czyli nurt w kinie polskim, do którego zaliczane były filmy powstające w latach 1976-81. Głównymi cechami tych kameralnych dramatów były: współczesny temat z łatwą do odczytania tezą, realistyczna metoda opisu świata, akcja tocząca się w konkretnym, silnie zdefiniowany środowisku, często we wnętrzach, i wreszcie bohater — zazwyczaj człowiek młody, u progu kariery zawodowej, przeżywający proces inicjacji. W toku fabuły, która skupiała się na opisie opresyjnej rzeczywistości i jej wpływie na bohatera, on sam z fazy buntu przechodził na ogół do dwuznacznego moralnie pogodzenia się z rzeczywistością. Te cechy możemy dostrzec także w „Jestem mordercą” oraz z wielką pieczołowitością oddane realia tamtych czasów. Wręcz namacalny (także dzięki świetnym zdjęciom) jest koloryt i duch lat 70. XX w. w Polsce. Pieprzyca wspomina o reprezentatywnym dla nurtu kina moralnego niepokoju, znakomitym „Wodzireju” Feliksa Falka. O tym, że tworząc postać swojego bohatera, Janusza Jasińskiego, próbował wykreować personę podobnie niejednoznaczną jak Lutek Danielak. „Jestem mordercą” obfituje także w cytaty i nawiązania do „Wodzireja”. (Mnie najbardziej przypadło do gustu umiłowanie salcesonu, które podzielam). Duże podobieństwo (także fizyczne) do duetu bohaterów Lutek–Roman wykazuje para Janusz–Marek. Obydwa duety przyjaciół poróżni amoralna postawa jednego z nich, świństwo zrobione koledze, złe potraktowanie kobiety; ostateczne rozejście się dróg bohaterów przypieczętuje nokautujący prawy sierpowy.
Człowiek w masce
„Jestem mordercą” (2016) rozpoczyna się od sceny, w której z twarzy nieboszczyka zdejmowana jest maska pośmiertna. Ten odlew widzimy także na końcu filmu, kiedy wpatruje się on namalowanymi oczami w jednego ze swoich oprawców. Także w dokumencie pojawił się ten wątek: w postaci rozmowy z osobą, która przygotowywała pośmiertny odlew twarzy Wampira z Zagłębia dla celów muzealnych. Powstało wtedy kilka kolejnych masek, bo trudno było uzyskać w sposób naturalny postulowany wampiryczny, złowrogi wygląd Marchwickiego.
Maska/persona jest bardzo często występującym w filmie „strojem zabójcy” (w rzeczywistości zresztą też). W podobnej funkcji jak w „Jestem mordercą” wystąpiła np. w „Milczeniu owiec” — założono ją osadzonemu w więzieniu Hannibalowi Lecterowi, jako natychmiast zauważalny znak ujarzmienia jego autentycznej osobowość, a zastąpienia jej maską postawy społecznie akceptowalnej. Persona jest pojęciem wprowadzonym przez C.G. Junga, które wskazuje na sposób adaptacji jednostki do obowiązującego modelu kulturowego. „Oznacza maskę, jaką człowiek przybiera na użytek społeczny, kompromis pomiędzy jednostką a społeczeństwem. Człowiek nakłada maskę, czyli przybiera taką postawę, jakiej się od niego oczekuje w relacjach społecznych, rolach społecznych lub zawodowych” (za wikipedia.pl). Ze swoją rolą i maską pogodził się bezwolny Marchwicki–Kalicki. Jego postawa zdumiewa, budzi niezrozumienie i bunt. Ale to już materiał na 4. film Macieja Pieprzycy na ten temat — w formule dramatu metafizycznego.