Kołysanka
Katarzyna Krzyściak
Gimnazjum nr 1 im. Olgi i Andrzeja Małkowskich w Zakopanem
Noc, księżyc w pełni i sowa pohukująca złowieszczo są zapowiedzią nie pełnego grozy filmu, lecz wybornej komedii o polskich wampirach. Tak, tak…, mowa o polskich wampirach, takich normalnych, zakładających rodziny, rodzących dzieci, starzejących się, no i oczywiście żywiących się 0Rh+, ARh+, BRh+ itd.
Tryskająca humorem opowieść łączy losy kilkunastu osób różnych profesji w pewnej chacie położonej w malowniczej, mazurskiej wsi. Kiedy śledziłam kolejne zdarzenia z ich udziałem, przybyło mi zmarszczek od ciągłego śmiania się. Przewidywalność kolejnych scen wywoływała u widza rozbawienie, podobnie jak komizm sytuacji, mimika co niektórych postaci (kamienna twarz Roberta Więckiewicza w roli Michała Makarewicza) i zabawne dialogi.
Każda z ofiar, gnana innymi powodami, sama wpada w ręce Makarewiczów – bohaterów „Kołysanki”. To, co towarzyszy większości występujących tu postaci, to dezorientacja. Zagubiony czuje się komendant miejscowej policji, nie mogąc pojąć tajemniczych zniknięć w jego rejonie. Kompletnie skołowane czują się same ofiary, które przeraża nierealność położenia, w jakim się nagle i bez własnej woli znalazły.
Z kolei trzypokoleniowa rodzina wampirów zdaje się być zadowolona z nowego miejsca – tyle świeżej krwi. Chociaż i im nie są obce ludzkie rozterki. Młoda Makarewiczówna pragnie wyjechać do dużego miasta, bo daje ono więcej możliwości. Senior rodu rozpacza po stracie ostatnich zębów, a jego wnuk szuka własnej tożsamości, niepewny, czy jest naprawdę synem swego ojca. To ich ludzkie oblicze przysparza im sympatię widza. Ofiary zaczynają nas intrygować w momencie, gdy będąc w tak trudnym położeniu, czy raczej „ułożeniu”, zaczynają okazywać sobie sympatię, wspierać się na duchu i nawzajem pomagać.
Makarewiczowie, uwalniając swoich „żywicieli”, podają im napój, po którym nic się nie pamięta. To jest dla tych ludzi dobrodziejstwem, mogą wrócić do swojego normalnego życia. Niektórzy z nich zmieniają nawet swoje życiowe priorytety, moim zdaniem na lepsze.
W ostatniej scenie Juliusz Machulski daje widzowi do myślenia, wprowadzając rodzinę Makarewiczów w świat wielkiej polityki – zamieszkują w Pałacu Prezydenckim w Warszawie. A jak to będzie wyglądało, proszę samemu zobaczyć.