Jaka jest wartość wartości?
Analiza Na rauszu Thomasa Winterberga

Tomasz Mazur

Ktoś mnie niedawno poprosił, żebym zinterpretował jakiś film, który jest o wartościach. Chwilę się zastanawiałem, jaki film wybrać. Przeglądałem w głowie listę tytułów. Trudno mi było znaleźć produkcję, która jakoś specjalnie o wartościach traktuje. Pierwszy trop, jaki się nasuwa, to rzecz jasna bardzo szeroka kategoria filmów ukazujących dylematy moralne, w których widzimy bohaterów postawionych w obliczu trudnych życiowo sytuacji, zmuszających ich do podjęcia doniosłej decyzji, do wybrania czegoś kosztem czegoś innego, jednej ważnej rzeczy kosztem innej. Tego typu konstrukcja fabuły wydobywa na jaw jakiś konflikt wartości czy norm, zmuszając widza do refleksji, co on by zrobił, jakiego on by dokonał wyboru oraz kiedy i dlaczego coś jest bardziej wartościowe niż coś innego. Przykładem tego rodzaju produkcji jest znakomita Irina Palm w reżyserii Sama Garbarskiego, gdzie widzimy główną bohaterkę, w tej roli Marianne Faithfull, która decyduje się na podjęcie upokarzającej w odbiorze społecznym pracy, żeby zdobyć pieniądze na niezbędną operację dla ciężko chorego wnuka. Jej decyzja testuje wartość poświęcenia w konfrontacji ze społeczną poprawnością. Jakie społeczne normy można złamać w imię pomocy najbliższym?

Irina Palm (2003), reż. Sam Garbarski, materiały prasowe.

Podobną produkcją jest (Oscar za najlepszy obraz obcojęzyczny) Pożegnania w reżyserii Yôjirô Takity. W tym przypadku oglądamy losy muzyka, przechodzącego trudny moment w karierze – stracił zatrudnienie w filharmonii – który, żeby utrzymać rodzinę, podejmuje się pracy w zakładzie pogrzebowym, co zarówno on sam, jak i jego otoczenie traktują zrazu jako coś upokarzającego. Film jednak nie stawia pytania o poświęcenie, ale raczej o wartości niejawne, ukryte za zasłoną społecznych uprzedzeń. Ile jest takich wartościowych i pięknych doświadczeń, do których nie mamy dostępu z powodu ograniczeń i schematów, które nierzadko sami na siebie nakładamy? Właśnie rolą sztuki, w tym kina, jest ujawnianie ich. Trzeba powiedzieć, że dzieło Takity bardzo dobrze spełnia tę wymogi.

Pożegnania (2008), reż. Yôjirô Takita, materiały prasowe.

Ale przejdźmy już do filmu Na rauszu. Czy to także jest film o wartościach? A jeśli tak, to o jakich? Co on nam o wartościach mówi? Już na wstępie chcę zdradzić, jaki był mój drugi trop, kiedy podjąłem się poszukiwania interesującego filmu o wartościach, o którym mógłbym napisać niebanalny esej. O ile pierwszy trop wskazywał na konflikty wartości, o tyle drugi trop był konsekwencją odkrycia, że kiedy przeglądałem w głowie różne zapamiętane mniej lub bardziej ważne filmy, zastanawiając się, czy one są o wartościach, to odpowiedź na to wstępne pytanie za każdym razem była pozytywna. Każdy film jest o wartościach. Mogą to być wartości niskie, konsumpcyjne, bardzo niszowe i nieoczywiste, ale ostatecznie każdy film okazuje się być filmem o wartościach. Każdy można analizować w kategoriach jakiejś gry wartości albo w kategorii jakiegoś aspektu bogatego świata wartości. Okazuje się, że szukając filmu, o którym chcę coś interesującego napisać, wychodziłem od niewłaściwego pytania wstępnego. Nie powinienem pytać o to, czy jakiś film jest o wartościach, ale raczej o to, czy jakiś film traktuje o wartościach we frapujący sposób, czy mówi o nich coś odkrywczego, świeżego lub mało znanego. Chcę tu wykazać, że pozytywna odpowiedź na to ostatnie pytanie pojawia się w przypadku filmu Na rauszu.

Pomysł na fabułę filmu wydaje się bardzo prosty. Widzimy grupkę mężczyzn w średnim wieku, którzy ugrzęźli w rodzinnej i zawodowej rutynie i nie potrafią odnaleźć radości i satysfakcji z życia. Jeden z nich donosi jednak, że pewien utytułowany psychiatra ma teorię, iż przyczyną tego stanu rzeczy jest za niski promil alkoholu we krwi. Zgodnie z teorią tego autorytetu człowiek powinien zachowywać stały poziom pół promila alkoholu we krwi, inaczej traci błyskotliwość, kreatywności i popada w przygnębienie. Naukowo teoria ta nie ma oczywiście żadnego umocowania – podany w filmie autorytet, czyli Finn Skårderud, zdementował jakoby zajmował takie stanowisko. Jednak nie o zgodność z twierdzeniami nauki chodzi w tym filmie. Sądzę, że reżyser od początku sygnalizuje nam, że pod pozorem dramatu psychologicznego w istocie realizowana jest tu raczej konwencja realizmu magicznego. Poza hipnotyczną pracą kamery, co i rusz zmuszającą widza do studiowania najdrobniejszych grymasów twarzy głównych bohaterów, w szczególności zaś elektryzującego Madsa Mikkelsena, wnoszę to nadto po całkowicie nierealistycznym braku krytycyzmu ze strony bohaterów, wykonujących zawód nauczyciela. Nie podejmują najmniejszego wysiłku, żeby zweryfikować rzetelność podanej przez przyjaciela informacji – po prostu przystąpili do realizacji postulatu, jaki zawierała. Postanowili więc pić za dnia, chodzić na rauszu do pracy i obserwować wyniki tego „eksperymentu”.

Na rauszu (2020), Thomas Winterberg, materiały prasowe.

Napisałem wcześniej, że pomysł na fabułę sprawia wrażenie prostego. Jasne wydaje się w nim zwłaszcza to, do czego taki eksperyment musi prowadzić. Typowe, a nawet oklepane wydają się zwłaszcza dwa scenariusze: mniej lub bardziej radykalny nonkonformizm, w efekcie którego, niczym na przykład w filmie If… Linsdaya Andersona bohaterowie burzą mury więzienia, w którym dotychczas żyli i odnajdują inną, lepszą rzeczywistość albo trywialny moralizm, ukazujący dramatyczne skutki stosowania używek i innych tak zwanych dróg na skróty. Reżyser sprawnie balansuje na granicy tych dwóch schematów, trzymając tym widza w cudownym napięciu. Ostatecznie nie wybiera żadnego z nich, bo bohaterowie ani nie odkrywają nowych nadzwyczajnych perspektyw i nie przemodelowują pod ich wpływem swojego życia, ani nie ponoszą spektakularnej i upokarzającej klęski każącej im w skruszeniu wyznać winy i zapisać się na terapię odwykową i psychologiczną. Jaki zatem jest morał tego filmu? Co odnajdują bohaterowie?

Na tym etapie czytelnik lub czytelniczka w naturalny sposób oczekuje, że odpowiedź na ostatnie dwa pytania polega na wskazaniu na jakąś trudną zrazu do zaobserwowania wartość, która sią w trakcie filmu stopniowo i chytrze wyłania. Niektórzy recenzenci wskazują nawet wprost, że mogłoby tu chodzić o wartość wolności. Ograniczeni schematami i rutyną, niczym więziennymi murami, bohaterowie wydostają się na wolność, wydaje się im, że znowu, jak za dawnych młodych lat, wszystko stoi przed nimi otworem, wszystkie możliwości. Może dla niektórych widzów to tylko iluzja, mylenie upojenia z wolnością, bo przecież bohaterowie każdego dnia od nowa wiodą takie samo życie, niczego w nim na trwałe nie zmieniając. Kto ma to jednak prawo osądzać? Czy wolność to nie to, jak się czujemy?

Po raz kolejny jednak chciałbym zaproponować zmianę pytania. Nie powinniśmy pytać o to, o jakich wartościach traktuje film. To, od samego początku akcji wydaje się oczywiste. Są tu trzy główne wartości: miłość partnerska lub szerzej rodzinna, przyjaźń i spełnienie zawodowe. Problemem bohaterów nie jest to, że brakuje tych wartości w ich życiu, ani że te wartości się „zużyły” i potrzebują innych, które trzeba odnaleźć. Ich problemem jest, że nie umieją z nich czerpać, nie umieją nimi żyć. Główne pytanie filmu moim zdaniem brzmi: jak utrzymywać cenne wartości w naszym życiu, jak je zachować i umiejętnie pielęgnować. Pytanie zatem nie jest o to, co robić w życiu – to wszyscy mniej więcej wiedzą – ale jak to robić, żeby tego nie utracić.

O znaczeniu tego pytania dobrze wiedzieli antyczni filozofowie. Sokrates i jego następcy, Platon, Arystoteles, a później zarówno stoicy, epikurejczycy, jak i sceptycy. Wszystkich tych myślicieli i szkoły filozoficzne zaliczamy do tradycji tak zwanej etyki cnoty. Pytanie o to, jakie wartości powinien człowiek w życiu realizować, jakie winien sobie stawiać cele, jest dla nich co najmniej drugorzędne w stosunku do bardziej podstawowego pytania o charakter człowieka, o jego duchową kondycję, czyli pytanie o to, jak człowiek robi rzeczy, a nie które dokładnie rzeczy robi. Z tego typu myślenia wyrasta też słynna zasada inspirującego się Platonem św. Augustyna, która brzmiała: „Kochaj i rób co chcesz”. W myśl tej zasady, jeśli tylko człowiek utrzyma w sobie miłość – dodajmy, że chodzi o właściwy rodzaj miłości – wszystko będzie się układać dobrze, to znaczy, że wszystkie wartości w jego życiu wejdą na swoje miejsce, a człowiek nie utraci kontaktu z nimi.

Na rauszu (2020), Thomas Winterberg, materiały prasowe.

Każda z antycznych szkół przedstawiała inną receptę na zachowanie właściwej duchowej kondycji, tego fundamentu wszelkich wartości. Dla Platona był to na przykład specyficznie rozumiany Eros, którego powinniśmy tłumaczyć jako szczególną kombinację zaangażowania i natchnienia, dla Arystotelesa był to właściwy środek między różnego typu skrajnościami, dla epikurejczyków zdolność cieszenia się samym faktem istnienia, życia z jego prostymi przyjemnościami, dla sceptyków receptą było zawieszenie wszelkich przekonań i kierowanie się instynktem, odczuciem, wreszcie dla stoików, był to stan radosnej duchowej mobilizacji w realizacji tego, co ważne. Wszyscy ci filozofowie nazywali ten stan cnotą – jeśli ją masz, wszystko inne jakoś musi się znośnie ułożyć. Jak pisze zatem Seneka:

„Zmierzający do uwolnienia się od niebezpieczeństw ma tylko jedną drogę:
gardzić wszystkim, co jest na zewnątrz, poprzestając na samej cnocie”.

Seneka, Listy moralne do Lucyliusza, przeł. W. Kornatowski, List 74.

Wróćmy do bohaterów filmu Winterberga. Najbardziej wyeksponowana rola przypadła granemu przez Madsa Mikkelsena Martinowi. Na początku filmu widzimy prowadzone przez niego nudne lekcje historii, stagnację w związku partnerskim, niezdolność cieszenia się ze spotkań z przyjaciółmi. Pod wpływem alkoholowego eksperymentu jego zajęcia, jak widzimy na załączonym obrazku, nabierają nadzwyczajnego polotu, uczniowie przyjmują je z entuzjazmem. Związek partnerski zrazu przeżywa rozkwit, by następnie pogrążyć się w bardzo poważnym, choć prawdopodobnie nieuchronnym kryzysie. Więź z przyjaciółmi staje się bardziej zażyła i intensywna niż kiedykolwiek wcześniej. Alkohol uruchamia w Martinie procesy, dzięki którym odzyskuje rzeczywistą relację z wartościami. Czego metaforą jest w tym przypadku alkohol? Jakie jego cechy nadają się, żeby przypomnieć nam o sposobie obcowania z wartościami?

Zanim odpowiem na te dwa pytania, chcę dodać, że film Na rauszu jest moim zdaniem filmem o współczesnym kryzysie duchowego zakorzenienia. W dobrze funkcjonujących fazach naszej kultury cnotę gwarantowały człowiekowi praktyki kulturowe. Stanowiły one unikalną kombinację obyczajów, podstawowych przekonań i wiary. Dzięki tej kombinacji człowiek zachowywał w miarę stabilną relację ze swoimi wartościami – podstawa z cnoty dawała mu energię i radość realizacji wartości. Przemiany globalizacyjne, tempo życia, a w szczególności szybkość zmian tego życia zaburzyły stabilne działanie tych praktyk – w efekcie czego mamy wartości, ale jakby nie umiemy ich mieć. Uważam, że alkohol jest w pierwszej kolejności metaforą spontanicznego i bezkrytycznego entuzjastycznego zaangażowania. To zaangażowanie jest właściwością ducha ludzkiego, jako pewna możliwość, której nie możemy wykoncypować, wymyśleć, ale przed wszystkim wyhodować, rozwinąć w sobie dzięki wierze i zaangażowaniu dla samego zaangażowania. Jesteśmy zaangażowani, bo jesteśmy zaangażowani. Prawda o wartościach jest taka, że, wbrew temu, co się często sądzi, one nie dają sensu, one jedynie pomagają nadać mu kierunek. Sens jest wpisany w nasze bycie, jako jego organiczna własność – tylko że my to kruche i niestabilne doświadczenie łatwo zatracamy.

Na rauszu (2020), Thomas Winterberg, materiały prasowe.

Jakie cechy spożywania alkoholu sprawiają, że stanowi ono dogodną metaforę tej esencji wartości? Po pierwsze jest to pewnego rodzaju bezmyślność – alkohol wyłącza część mentalnych obwodów odpowiedzialnych za myślenie, w efekcie czego, człowiek zapomina o wielu spośród swoich trosk i niepokojów. Uwolniony od nich może robić rzeczy, na które by się normalnie nie poważył. Zaangażowanie i entuzjazm wymagają umiejętności czasowego wyłączenia części myślenia oraz bycia tu i teraz. Druga cecha, ściśle powiązana z pierwszą, to ryzyko. Wartości bardzo często wymagają podjęcia ryzyka, realnego ryzyka. Żeby walczyć o związek, czasem trzeba przejść przez kryzys, żeby odzyskać przyjaciół, czasami trzeba zaryzykować ich utratę. Na „trzeźwo” zazwyczaj lękamy się podjąć takie kroki. Napisałem wyżej, że ryzyko jest realne, czego namacalnie doświadczamy w filmie – związek głównego bohatera prawie się rozpada, inny bohater ponosi jeszcze poważniejsze konsekwencje. To ostatnie wiąże się też z trzecią cechą alkoholu, z poważnym ryzykiem zatracenia się. Entuzjazm i radość, jeśli nie będą kontrolowane racjonalnie, mogą mieć właściwość podobną do alkoholu, możemy się w nich zatracić, możemy się dać przez jakąś wartość zaślepić, narażając inne wartości, raniąc przy okazji nie tylko siebie, ale także innych ludzi, w tym naszych bliskich. Ale może nie ma wyjścia i stale trzeba ryzykować? Sądzę, że to jest właśnie główne przesłanie Na rauszu – żeby mieć udane i wartościowe życie, trzeba w nieszablonowy sposób ryzykować. To się może źle skończyć, naprawdę źle, ale to jest cena. Czy się z tym przesłaniem jako widzowie zgodzimy, to już inna sprawa.