Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach (2017)
Reż. John Cameron Mitchell
Data premiery: 10 sierpnia 2018
Kamila Żyto
Krótkie opowiadanie Neila Gaimana jako punkt wyjścia dla scenariusza, jak zawsze perfekcyjna Nicole Kidman w jednej z ról oraz hipnotyzująca Elle Fanning jako nieziemska (także dosłownie) piękność, w której zakochuje się główny bohater – oto przepis na potencjalny kinowy przebój według Johna Camerona Mitchella, amerykańskiego aktora i reżysera. Niestety, reżyser do swojego czwartego już obrazu Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach (How to Talk to Girls at Parties, 2017) „dorzuca” wiele innych składników, które jednak niekoniecznie do siebie pasują. W rezultacie – kontynuując kulinarną metaforę – otrzymujemy zakalec albo – jak kto woli – oryginalną być może, lecz kompletnie bezsmakową berbeluchę, której wartości odżywcze są co najmniej wątpliwe. Brian Tallerico zauważa, że Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach ma w sobie coś z punkrockowej stylistyki debiutanckiego Cala do szczęścia (Hedwig and the Angry Inch, 2001), seksualnej swobody, która emanowała z Shortbus (2006), a nawet posiada elementy rodzinnego dramatu Między światami (Rabbit Hole, 2010), za który zresztą Kidman była nominowana do Oscara. Konkluzja recenzenta brzmi zaś następująco: „Ostatecznie, Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach to hiperaktywne dziecko na punkrockowym koncercie – buzujące energią i pełne ambicji, ale nie mające pojęcia, jak je wykorzystać”. Trudno nie zgodzić się z tak postawioną diagnozą, opinię Tellrico należy nawet wzmocnić – obraz Mitchella to nastolatek z ADHD, którego w dzieciństwie nie leczono. Niestety, na terapię jest za późno.
Widza od początku może niepokoić gatunkowy miszmasz. Mamy bowiem do czynienia ze splotem różnych wątków, konwencji i schematów, który wraz z rozwojem akcji zacieśnia się. Punktem wyjścia jest dość klasyczny pomysł fabularny: oto trójka nastoletnich przyjaciół z londyńskiej dzielnicy Croydon (kłania się konwencja buddy movie, czyli filmu kumplowskiego, ale też teen films) przez przypadek trafia na imprezę, gdzie główny bohater Enn z sukcesem flirtuje z uroczą blondynką Zan. Ta jednak, jak się szybko wyjaśnia, przybyła z kosmosu (pojawia się nadzieja na science fiction) i postanowiła rzucić się w wir „ziemskiego” życia, oczywiście wbrew woli swoich opiekunów i przełożonych. Ponieważ akcja filmu toczy się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, oglądamy miasto (a właściwie tylko jego jedną dzielnicę) ogarnięte punkową rewoltą, pełne rockowej energii, ale niekoniecznie dyszące nonkonformizmem, sprzeciwem młodych wobec społecznych norm i zasad. Film rozpoczyna informacja o rocznicy wstąpienia na tron królowej Elżbiety II, jest ona uosobieniem świata, który bohaterowie powinni kontestować, podążając za anarchistycznymi nastrojami dekady oraz przekonaniem o tym, że nie ma przyszłości. Tyle, że wolą po prostu dobrze się bawić. Oczywiście, Jak rozmawiać z dziewczynami… można potraktować jako punkt wyjścia do dyskusji o młodzieżowych subkulturach i proponowanych przez nie ideologiach, wartościach oraz ich społecznej funkcji. Dodatkowo w tle pojawia się wątek konfliktu pokoleń, ale… Bohater z matką rodzicielką dogaduje się w miarę dobrze, za to jego ukochana buntuje się przeciwko starszyźnie i narzucanym jej zasadom, choć o punku słyszy po raz pierwszy. Można też obraz Mitchella uznać za próbę naszkicowania portretu brytyjskiej stolicy i pewnej interesującej dekady jej historii, lecz znów pojawia się nieśmiertelne „ale”. Niestety portret ów jest nader ubogi, to zaledwie szkic. Londyn lat siedemdziesiątych był miastem wielu żywiołów, równie barwnie i kontrowersyjnie jak punk rock prezentował się glam rock oraz rock psychodeliczny, po ulicach krążyli wciąż hipisi, Modsi czy tak zwani Teddy Boys, na obyczajowość epoki składał się więc karnawał postaw i gustów u Mitchella nieobecny.
Nawet jeśli zaakceptować taki minimalistyczny obraz rzeczywistości i przyjąć, że reżyser skupia się tylko na wybranej subkulturze, to trudno pogodzić się z jej stereotypizacją. Punkowcy to w filmie zaledwie grupa śmiesznie ubranych, niekiedy przypominających posępne papugi nastolatków pochłoniętych przez wir zabawy, rozwydrzonych i roztańczonych, od czasu do czasu wykrzykujących jakieś buńczuczne hasła. Widzowi trudno uwierzyć w ich sprzeciw, taka rebelia nikomu nie szkodzi, nie zagraża żadnemu społecznemu porządkowi, w gruncie rzeczy chodzi o to, by podrywać dziewczyny na prywatkach oraz włóczyć się od klubu do klubu. Nic tu nie jest na serio, niczego bohaterowie nie traktują poważnie. Dodatkowo w dialogach padają nazwy kilku najbardziej reprezentatywnych grup punkrockowych… i właściwie tyle. Enn (tak naprawdę Henry) to nie rebeliant, a raczej zakompleksiony nastolatek, jak większość dzieciaków posiadający marzenia i z przytupem pragnący wejść w dorosłość. Postać grana (niestety w nieco mdły sposób) przez Alexa Sharpa, to dzieciak, którego największym problemem jest nieśmiałość i nie w głowie mu żadna ideowa niepokorność. Najbardziej obrazoburcze działanie, jakie podejmuje, to występ z ukochaną na undergroundowej scenie, który kończy się pełnym sukcesem, a w filmowej narracji funkcjonuje na zasadzie musicalowego numeru. Nawet jeśli bohaterowie wykrzykują do mikrofonów prowokacyjne „Pożryj mnie żywcem, mamusiu! Pożryj mnie żywcem, tatusiu”, to ów protest song brzmi fałszywie; jest parodią postulowanej przez punkrocka prostoty przekazu, zwłaszcza że mamusia Enna to w gruncie rzeczy „równa babka”, która szybko akceptuje jego nieco dziwną dziewczynę. Wszystko zaś kończy się zgodnie z melodramatycznym schematem: para musi się rozstać, a dzieli ich, cóż, cały wszechświat, lata świetlne i kosmiczna przestrzeń, bo kochankowie (może zresztą niepotrzebnie i nieco na siłę) pochodzą z odległych galaktyk oraz odmiennych kultur. W gruncie rzeczy nie dochodzi do żadnego bardziej fundamentalnego starcia ich światopoglądów. W filmie Mitchella obcy to nie Obcy, ale po prostu śmieszni ludzie w śmiesznych strojach o śmiesznych imionach. Przekazana zostaje za to prawda stara jak świat – kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, ale koniec końców potrzebują siebie nawzajem, dlatego dochodzi do międzyplanetarnego zbliżenia.
I tu wkraczamy na odmienny teren, do królestwa Neila Gaimana oraz jednego z jego ulubionych podgatunków, czyli urban fantasy, o którym Andrzej Sapkowski pisze, że to: „Utwory, w których magia wśród kwadrofonicznego łomotu rock and rolla i ryku Harleyów wkracza do betonowo-asfaltowo-neonowej dżungli naszych miast. Magia wkracza. Wraz z nią wkraczają mieszkańcy magicznych krain. Najczęściej po to, by cholernie narozrabiać”. Owi mieszkańcy to w wypadku Jak rozmawiać z dziewczynami…, pozaziemskie istoty, których sposób funkcjonowania i zasady budowania wspólnoty w zamyśle autora mają stać w opozycji do „wyluzowanych” form egzystencji Ziemian. Problem polega na tym, że Mitchell i tym razem próbuje upiec wiele pieczeni na jednym ogniu. Uroczy przybysze, to trudna do opisania nacja – przypominają nieco zwolenników ruchu New Age, tyle że w jego apokaliptycznej odmianie, bo nie wierzą w nadejście nowej ery, ale raczej przewidują nieuchronny koniec swojej rasy. Dla kolonii, z której wywodzi się Zan, ważny jest indywidualizm; inne kolonie hołdują zapewne innym wartościom. Wśród przybyszy panuje także przekonanie o niepodważalności mądrości starszych przedstawicieli grupy, żyją oni w komunach, ale ważna jest hierarchia. To społeczeństwo zorganizowane i funkcjonujące wedle dobrze znanych, wręcz zrytualizowanych reguł. Porządek biologiczny miesza się tu z praktykami religijnymi. Dodatkowo starsi zjadają młodszych w kanibalistycznym obrządku, który trwa od pokoleń i jest wynikiem kary za nieposkromiony konsumpcjonizm. Obcy więc to rodzaj sekty, której rytuały godowe są co najmniej oryginalne, nawet punkowcy wydają się nimi zaszokowani.
Nadzwyczaj trudno nadążyć za taką liczbą fabularnych wątków, tematów oraz poruszanych problemów. Niewątpliwie, pozaziemska cywilizacja cierpi na jakiś niedowład, propozycji i możliwości interpretacyjnych film podsuwa wiele, ale niekoniecznie dopełniają się one, niekoniecznie są spójne ideowo… Należy więc zadać pytanie: krytyką czego właściwie jest film Mitchella? Czy jak wiele obrazów science fiction to rodzaj przestrogi dla współczesnych? Jeśli tak, to czego się bać: konsumpcjonizmu, końca możliwości prokreacji, a może społecznej unifikacji? To problemy z pewnością ważne, warte dyskusji, ale w filmie zarysowane pobieżnie, pospiesznie i wprowadzane bez przemyślanego planu.
Ostatnim problemem, może nie najważniejszym, ale wpisującym się w ten sam schemat jest kwestia stylistycznej niespójności. Zostaje tu do pewnego stopnia zachowany realizm w przedstawianiu brytyjskiej rzeczywistości drugiej połowy lat siedemdziesiątych (Croydon wygląda autentycznie), lecz chwilę później obraz ten przeradza się w surrealistyczny film fikcji operujący elementami ikonografii science fiction inkrustowanymi baśniowymi wizjami rodem z magicznej przypowieści. W jednej ze scen Zan powie do ukochanego: „There are contradictions in your metaphor… but I am moved by it”. Niestety, nie można powiedzieć tego samego w odniesieniu do dzieła Mitchella.
tytuł: Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach
tytuł oryginalny: How to Talk to Girls at Parties
rodzaj/gatunek: komedia, science fiction
reżyseria: John Cameron Mitchell
scenariusz: Philippa Goslett,John Cameron Mitchell (na podstawie opowiadania Neila Gaimana)
zdjęcia: Frank G. DeMarco
muzyka: Nico Muhly, Jamie Stewart
obsada: Elle Fanning, Alex Sharp, Nicole Kidman
produkcja: USA
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Mayfly
czas trwania: 102 min
odbiorca: od lat 15 wzwyż