Ja, Daniel Blake (2016)
Robert Birkholc
Reż. Ken Loach
Data premiery: 21 października 2016
Ken Loach to reżyser, który od początku twórczości pozostaje wierny swoim zainteresowaniom i konsekwentnie podejmuje tematykę społeczną. Wielka Brytania w perspektywie twórcy „Kesa” to kraj słabo opłacanych robotników („Riff-Raff”), ubogich samotnych matek („Biedroneczko, biedroneczko”), bezrobotnych alkoholików („Jestem Joe”) i emigrantów ekonomicznych („Polak potrzebny od zaraz”). Loach skupia się na ludziach biednych i wykluczonych, którzy z różnych przyczyn nie dają sobie rady na rynku pracy, ale heroicznie walczą o godność. Nie inaczej dzieje się w najnowszym dziele osiemdziesięcioletniego już reżysera. Nagrodzony Złotą Palmą na tegorocznym festiwalu w Cannes „Ja, Daniel Blake” to typowo „Loachowskie” kino społeczne, przedstawiające walkę jednostki z machiną urzędniczą.
Na początku filmu, na tle czarnego ekranu słychać rozmowę petenta ze specjalistką ds. medycznych w Zakładzie Ubezpieczeń. Mężczyzną jest Daniel Blake (Dave Johns), około sześćdziesięcioletni stolarz, który z powodów zdrowotnych musi na pewien czas przerwać pracę i ubiega się o zasiłek. Urzędniczka automatycznie wypełnia formularz, pytając rozmówcę między innymi o kłopoty z wypróżnianiem, choć mężczyzna wyraźnie powiedział, że nie może pracować z powodu problemów z sercem. W scenie tej, niczym w pigułce, zawarty jest cały film: „Ja, Daniel Blake” to opowieść o zmaganiu się z urzędami i zderzeniu ze ścianą tępej biurokracji. Jak się okaże, wniosek Daniela zostanie odrzucony, a stolarz, który pracował przez 40 lat, pozostanie nagle bez środków do życia. Sytuacja jest absurdalna, bo lekarz zabrania Blake’owi pójścia do pracy, ale specjalistka ds. medycznych stwierdza, że mężczyzna jest zdolny do wykonywania zawodu. Daniel składa odwołanie od niepomyślnej decyzji, lecz rozpatrywanie takich wniosków przez „organ decyzyjny” trwa bardzo długo, a mężczyzna niezwłocznie potrzebuje pieniędzy. W międzyczasie bohater musi więc ubiegać się o zasiłek dla osób starających się o pracę. Blake znajduje się w schizofrenicznym położeniu, ponieważ musi szukać pracy, której i tak nie mógłby wykonywać…
Bohaterowie wielu filmów Loacha wychodzą z tarapatów dzięki pomocy innych prostych ludzi, którzy empatycznie jednoczą się w obliczu nieszczęścia. W „Ja, Daniel Blake” wątek zbawiennej wspólnoty się nie pojawia, ale także tu można mówić o swego rodzaju solidarności ludzi biednych. Blake czuje się wyalienowany w towarzystwie urzędników, bezdusznie wykonujących swą pracę, za to świetnie dogaduje się z robotnikami oraz z dwudziestoletnimi sąsiadami, którzy próbują nielegalnie uciułać trochę pieniędzy sprzedając sprowadzane z Chin buty. Szczególnie ważna okaże się przyjaźń Daniela z Katie (Hayley Squires), samotną matką dwojga dzieci — Daisy (Birana Shann) i Dylana (Dylan McKiernan). Co znamienne, przyjaźń pomiędzy bohaterami rodzi się wtedy, kiedy obydwoje zostają wyrzuceni z biura pośrednictwa pracy przez ochronę. Daniel, który jest samotnym wdowcem, będzie próbował w miarę możliwości pomóc młodej kobiecie, żyjącej na skraju nędzy. Czy jednak znajdujący się w trudnej sytuacji bohaterowie zdołają wywalczyć pomoc materialną od państwa?
Film Kena Loacha przypomina nieco „Umberta D.”, włoskie arcydzieło Vittoria De Siki z 1952 roku. Bohaterem obrazu De Siki był emeryt, który nie miał pieniędzy na czynsz i rozpaczliwie próbował zdobyć gotówkę, w czym przeszkadzała mu uczciwość oraz poczucie godności. Choć „Ja, Daniel Blake” rozgrywa się w zupełnie innym miejscu i czasie, to jednak brytyjski reżyser udowadnia, że sytuacja przedstawicieli pewnych grup społecznych wcale się współcześnie nie poprawiła. Podobnie jak twórca „Umberta D.”, Loach skupia się na jednostkach niedostosowanych, o których zazwyczaj zapomina się podczas wdrażania nowych cywilizacyjnych, społecznych czy ekonomicznych projektów. Właśnie takim bohaterem jest Daniel Blake, stolarz, który potrafi wykonywać cuda z drewna, ale nie jest w stanie złożyć wniosku do urzędu, ponieważ nie zna się na komputerach. Loach portretuje poniżenie biednych ludzi — np. w świetnej scenie, w której głodna Katie zaczyna łapczywie jeść w banku żywności konserwę prosto z puszki — ale jednocześnie pokazuje walkę o godność. Postawa Daniela, który nie zgadza się na to, aby być jedynie numerkiem w kolejce ani użytkownikiem na ekranie monitora, jest typowa dla kina reżysera, wierzącego w wielkość zwyczajnych, prostych ludzi z klasy robotniczej.
Świat Loacha to świat, w którym prostytutka jest kobietą o złotym sercu, świadectwem heroizmu jest wypisany sprayem na ścianie urzędu komunikat, a najbardziej sensowną diagnozę społeczną formułuje podchmielony kloszard. Brytyjskiemu reżyserowi można by zarzucić lewicowy kicz, gdyby nie fakt, że Loach nie tworzy mimo wszystko politycznego plakatu. Filmy Loacha to przede wszystkim opowieści o konkretnych ludziach — autentyczne, poruszające i zrobione z dużą wrażliwością. Wzorem włoskich neorealistów, twórca „Ja, Daniel Blake” stawia na realizm, obsadza w swoich dziełach mało znanych aktorów, a role pracowników urzędów powierza autentycznym urzędnikom, którzy często po prostu „grają” siebie. Problemy przedstawiane przez Loacha nie są wydumane: zdehumanizowana urzędnicza nowomowa, horrendalnie długi czas oczekiwania na połączenia telefoniczne z konsultantami infolinii (czas, za który trzeba oczywiście płacić), absurdalność pewnych procedur instytucjonalnych — to powszechne zjawiska, z którymi większość widzów na pewno spotkała się w swoim życiu.
Można się zastanawiać, czy obraz Loacha nie traci na tym, że reżyser ogranicza życie bohaterów do problemów socjologicznych. O życiu Daniela i Katie dowiadujemy się w gruncie rzeczy niewiele poza tym, że są ofiarami systemu. Jako film społeczny „Ja, Daniel Blake” sprawdza się jednak znakomicie i może zostać na różne sposoby wykorzystany w ramach edukacji filmowej. Projekcja dzieła Loacha może stać się punktem wyjścia do poruszenia wielu zagadnień, związanych z niesprawiedliwością społeczną i traktowaniem obywatela przez państwo. Kim jesteśmy dla państwa? Jakie procedury instytucjonalne pozbawiają człowieka godności? Czy państwo powinno pomagać najbiedniejszym, a jeśli tak, to w jaki sposób? Dodatkowym kontekstem, wzbogacającym dyskusję może być projekcja krótkiego filmu Krzysztofa Kieślowskiego „Urząd”.