Hop (2011)
Reż. Tim Hill
Hanka Arend, Maciej Dowgiel
Hanka: Zapewne niejednokrotnie słyszeli Państwo takie powiedzenie: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”. No, cóż…, tak jak wiele „życiowych mądrości” i ta ma swoje uzasadnienie. Ale co wtedy, kiedy jabłuszko zechce upaść trochę dalej albo potoczyć się zupełnie gdzie indziej? W takim przypadku już wszystko może się wydarzyć. Hop to opowieść o tym, jak człowiek stał się Zającem Wielkanocnym, zając – gwiazdą rocka, a David Hasselhoff, z dużym dystansem do siebie, zagrał w bajce dla dzieci. Ten film to także ciepła historia o determinacji w dążeniu do celu, o podstępnych knowaniach niesympatycznego kurczaka Carlosa, o brygadzie nieustraszonych „różowych beretów”, o tym, że praca nie zając – więc nie ucieknie, a także o ojcowskim wzroku wyrażającym kompletne rozczarowanie. Co prawda, przy tym wszystkim mało brakowało, aby czekoladowe jajka wielkanocne już na zawsze, zamiast cudownymi słodkościami, wypełnione były ziarnem dla ptaków albo robalami, ale dzięki przyjaźni i przy odrobinie szczęścia udało się zachować tysiącletnią tradycję.
Wszystko zaczyna się od marzenia młodego zająca Zeta, który – na swoje nieszczęście – już wkrótce ma przejąć rodzinny interes po ojcu. I nie o to chodzi, że jest to zwykłe, nudne miejsce pracy, a wręcz odwrotnie! Ojcem Zeta jest bowiem sam Zając Wielkanocny, a rodzinny biznes to pełna łakoci Fabryka Wielkanocna. Wielu młodym widzom zapewne zarządzanie takim słodkim interesem wydawałoby się cudowną perspektywą na kolejne lata życia, bo przecież „każdy chciałby być Zającem Wielkanocnym” (podobno). Jednak zbuntowany Zet – zamiast z pasją i zaangażowaniem doglądać produkcji mlecznych niespodzianek, czekoladowych jajeczek i kolorowych koszyczków, aby dzieciom na całym świecie nie zabrakło ich w święta – postanawia posłuchać swojej artystycznej duszy i nie mówiąc nic nikomu, wyruszyć do Hollywood, aby tam realizować swój plan na życie. A plan jest prosty – wbrew wszystkiemu (a przede wszystkim wbrew swemu ojcu) młody zajączek chce zostać muzykiem i zamiast przygotowywać przemówienie na okoliczność przejęcia schedy po tacie, ćwiczy grę na perkusji (trzeba przyznać, że walący w bębny Zet jest bezbłędny!!!). Przypadek albo szczęśliwe zrządzenie losu sprawia, że Zet wpada na Freda, który podobnie jak nasz bohater nie spełnia oczekiwań swego taty (ten z kolei nie może zagrzać dłużej miejsca w żadnej pracy…). I od tej pory marnotrawni synowie – człowiek i zając – już razem szukają swego miejsca na ziemi.
„Czasami ojcowie nic nie rozumieją…, ale zdarza się czasami, że mają rację” – mówi Fred i to zdanie może nam posłużyć jako jeden z głównych przekazów tego filmu. Bo jest to opowieść o tym, na ile dzieci (te dorastające i te całkiem dorosłe) mają iść na ustępstwa w stosunku do oczekiwań swoich rodziców, a na ile mają prawo do marzeń o własnej drodze życiowej. Teksty takie jak: „odpowiedzialny człowiek tak nie postępuje”, „ogarnij się” i „tysiące lat tradycji nie może odejść w niepamięć przez widzimisię” mogą tylko sprawić, że my, rodzice, usłyszymy po drugiej stronie – „przykro mi tatku…” i zostaniemy sami ze swoim rozczarowaniem w stosunku do syna czy córki. Niestety, refleksja często pojawia się dopiero po fakcie: „jak ja mogłem naśmiewać się z jego (jej) marzeń?”, może więc warto potraktować je poważnie. I kiedy dziecko, tak jak Zet, mówi do swego taty: „ty chciałbyś, abym był tym, ale równie dobrze mogę być dobry w innej dziedzinie” – spróbujmy zaufać tym słowom i obietnicy, którą ze sobą niosą. Bo jeśli się czegoś bardzo chce, można pokonać każdą barierę i dążyć wytrwale do obranego celu. W końcu przecież i tak trzeba będzie wyprowadzić się od rodziców i usamodzielnić, a dobre relacje w rodzinie pozostaną kapitałem procentującym już zawsze.
Podsumowując: Zet i Fred to zgrana i zabawna paczka luzaków szukających sposobu na własne życie, która na pewno wzbudzi Waszą sympatię i stanie się lustrem, w którym niejeden z Was się przejrzy; główny czarny charakter filmu, kurczak Carlos, z przerostem ambicji nie zostaje Zającem Wielkanocnym, bezbłędne „różowe berety” robią wrażenie, kurczaczki są zabawne, a muzyka fajna. Czas zatem na Wielkanoc, a warto ją zainaugurować, przypominając sobie rodzinnie Hop.
Maciek: Zawsze chciałem być pisarzem. Poniekąd mi się to udało. Piszę teksty dla EdukacjaFilmowa.pl. Sprawia mi to wiele radości i satysfakcji. Co prawda nie ma autorskich spotkań przy winie, nieprzespanych nocy spędzonych na dyskusjach z fanami, a szanse na Nagrodę Literacką Nike maleją z dnia na dzień. Miałem przez to nadzieję, że mój syn osiągnie wszystko to, na co mnie nie wystarczyło talentu, czasu, uporu… Będzie wielkim pisarzem na miarę Miłosza, Houellebecqa lub Tokarczuk. Hop uzmysłowił mi, że to moje marzenia, a nie jego. On być może postanowi zostać stolarzem, prawnikiem, rockmanem lub, co ostatnio nie za dobrze wróży, nauczycielem. Do takiej właśnie refleksji po świątecznym seansie powinni dojść wszyscy kochający rodzice. Zresztą nie nowy to wniosek, szczególnie jeśli spojrzymy na wielopokoleniowe rodziny lekarzy, prawników czy architektów. Oczywiście nie twierdzę tu, że pasja nie może być dziedziczna. Może, ale nie musi.
Wielkanocny Zając Zet z przezabawnej, familijnej hybrydy animacji i filmu aktorskiego jest dziedzicem wielowiekowej tradycji-biznesu. Jego ojciec jest szefem fabryki słodyczy z Wyspy Wielkanocnej. Łakocie są pakowane w kolorowe sreberka i wysyłane w świat, aby w święta mogły odnaleźć je grzeczne dzieci. Powodzenie wielopokoleniowego interesu staje jednak pod znakiem zapytania. Dziedzic Zet ma bowiem duszę artysty. Miast zawiadować wytwórnią czekolady, woli walić w bębny. Jego dusza artystyczna podpowiada mu, że swoje życie chce poświęcić na bycie rockowym perkusistą. I tu pojawia się konflikt! Zet opuszcza dom w poszukiwaniu spełnienia. Amerykański mit „od zera do bohatera”, „chcieć to móc”, a także łacińskie „per aspera ad astra” utwierdzają go w przekonaniu, że wybrana przez niego droga jest słuszna, choć usiana zakrętami i wybojami, aby nagroda na szczycie mogła smakować jeszcze lepiej. Zresztą każdy artysta musi pocierpieć, żeby był bardziej płodny i… wiarygodny. Zet jest w końcu szczęśliwy! Ojciec, sędziwy biznesman, musi zaś pogodzić się z wyborem syna.
Okres Wielkanocy to czas, kiedy wszystko rodzi się do życia. Przyroda, nadzieja, miłość, pomysły na życie… Może to dobry czas, aby z dzieciakami porozmawiać o ich planach na przyszłość? Zadbać, aby oni sami wybrali sobie pasję, którą będą później realizować. Pamiętajcie przy tym, a pokusa forsowania swojego zdania będzie dość silna, żeby był to ich wybór, a nie siłą wpojona Wasza sugestia. Oczywiście, kiedy dzieci mają lat kilka, pomysły na dorosłość mogą być szalone. I dobrze! Po czasie zostaną one zweryfikowane. Ważne, by pozwolić młodym marzyć, kreować własne pasje i potrzeby, w końcu zaś pozwolić je realizować. Nie ma bowiem nic piękniejszego niż wolność wyboru. Są też dodatkowe korzyści: Wasze dzieci w przyszłości nie zarzucą Wam, że zmarnowały życie, studiując lub wykonując coś, co nigdy ich nie pasjonowało.