High-Rise (2015)
Piotr Sitarski
Reż. Ben Wheatley
Data premiery: 15 kwietnia 2016
„Wieżowiec” („High-Rise”) jest adaptacją powieści pod tym samym tytułem, autorstwa Jamesa Grahama Ballarda, opublikowanej w roku 1975. Utwór brytyjskiego pisarza należy do fantastyki socjologicznej (social sicence fiction), która zajmuje się opisywaniem nie tyle przyszłego rozwoju nauki i techniki, ile raczej rozwoju społecznego i zmian mechanizmów rządzących społeczeństwem. Powieść Ballarda miała być ekranizowana już w latach siedemdziesiątych przez brytyjskiego reżysera i operatora Nicolasa Roega. Producentowi Jeremy’emu Thomasowi nie udało się jednak wtedy zebrać środków i musiał czekać ponad 30 lat, aż „Wieżowiec” zostanie zrealizowany. Film wyreżyserował Ben Wheatley, znany głównie z seriali telewizyjnych, reklam, ale także interesujący autor horroru „Lista płatnych zleceń” (2011) i czarnej komedii „Turyści” (2012).
Długi czas oczekiwania na ekranizację nie wyszedł chyba „Wieżowcowi” na dobre. Siłą dystopijnej powieści alegorycznej jest przede wszystkim analiza rzeczywistości. Mniej lub bardziej odległa przyszłość staje się kostiumem służącym do opisu społeczeństwa, które czytelnik czy widz może pod pewnymi względami rozpoznać jako własne. „Wieżowiec” nie jest więc wyprawą do odległych gwiazd, ale w przeciwną stronę – najpierw w głąb relacji społecznych, a potem do wnętrza psychiki bohaterów. O ile natura psychiki ludzkiej jest – jak dowodzi Ballard – niezmienna, o tyle rzeczywistość społeczna zmienia się prędko i trudno się dziwić, że pisarz nie mógł przewidzieć niektórych wyzwań współczesności. Twórcy filmu powinni chyba jednak uwzględnić te zmiany.
Najbardziej oczywisty poziom alegorii dotyczy obserwacji urbanistycznej. Ballard, a za nim twórcy filmu, osadzają swoich bohaterów w gigantycznym wieżowcu, który – zgodnie z ideą architekta Le Corbusiera ma być „maszyną do mieszkania”, zaspokajającą wszystkie potrzeby swoich lokatorów i zwierającą w sobie oprócz mieszkań także basen i salę gimnastyczną, szkołę i supermarket. Mieszkańcy wychodzą więc właściwie tylko do pracy, choć z czasem rezygnują nawet z tego, bowiem wieżowiec staje się całym ich światem. Pod tym względem analiza pisarza, przejęta przez twórców filmu, pozostaje nadal na czasie. W miastach buduje się coraz więcej ogrodzonych apartamentowców, które zastępują kamienice i domy jednorodzinne. Mieszkania w nich mają wysoką cenę i takiż prestiż, dając złudne poczucie izolacji w lepszym, bezpiecznym świecie.
Tę ucieczkę od zewnętrznego świata James G. Ballard kwituje jednak następująco: „ludzie nie przeprowadzają się do zamkniętych osiedli tylko po to, żeby uniknąć napadów i włamań – przeprowadzają się tam, żeby uciec od innych ludzi. Nawet takich jak oni sami”. Dlatego „Wieżowiec” analizuje też tworzenie się, a potem destrukcję, społeczności wieżowca. Wszyscy mieszkańcy są zamożni, ale prędko wytwarzają się między nimi różnice klasowe, które wiążą się z miejscem zamieszkania: najmniej zamożni zajmują najniższe piętra, wyżej sytuują się przedstawiciele wolnych zawodów i przedsiębiorcy, a na samej górze mieszkają najbogatsze elity. Hierarchie społeczne nie wynikają zatem z obiektywnych okoliczności, posiadania środków produkcji albo majątku, nie wynikają z tego, że jedni pławią się w luksusach, a inni muszę ciężko pracować. Ich źródłem jest natura ludzka: nawet wśród tych, których stać na drogie mieszkanie w wieżowcu, różnice majątkowe odgrywają ogromną rolę. Film zmienia tu zresztą nieco przesłanie powieści, od początku podkreślając dystans dzielący najwyższe piętra od tych niższych. Z jednej strony mamy więc londyński, proletariacki akcent Richarda Wildera (gra go Luke Evans), z drugiej – postać zblazowanego, arystokratycznego architekta wieżowca, Anthony’ego Royala (nazwisko oczywiście nie jest przypadkowe), granego przez Jeremy’ego Ironsa, nieodmiennie kojarzonego przez widzów z rolami wiktoriańskich dżentelmenów.
„Wieżowiec” dociera jednak do trzeciego, jeszcze głębszego poziomu analizy, który Ballard opisuje tak: „Pod wieloma względami ten wieżowiec był modelem wszystkiego, co technologia zrobiła, żeby umożliwić pełny wyraz nieskrępowanej psychopatologii”. W miarę harmonijna wspólnota mieszkańców najpierw zmienia się w rozrywaną rewolucyjnymi buntami zbiorowość, a w końcu stacza się zupełnie, gdy wieżowiec staje się terenem walk niewielkich grup łowców-zbieraczy, żywiących się znalezionymi resztkami i zabitymi psami, a być może też posuwającymi się do ludożerstwa. Widzimy więc ludzi odartych z cywilizacji, kierujących się pierwotnymi popędami i instynktami. Budynek staje się więc katalizatorem i zwierciadłem stanów psychicznych bohaterów. Dlatego też główny bohater, doktor Laing. obdarzony został nazwiskiem jednego z twórców nowoczesnej psychiatrii. Lainga gra Tom Hiddleston, popularny ostatnio aktor, znany przede wszystkim z filmów wytwórni Marvel Studios. Miłośnicy granej przez niego postaci Lokiego mogą być jednak zaszokowani, widząc, jak Laing już w pierwszej scenie przygotowuje posiłek, opiekając nad ogniem udziec psa.
Jako analiza ludzkiej psychiki film nie może jednak równać się z prozą Ballarda. Powieść alegoryczna opiera się na umowności świata przedstawionego. Czytając, nie zastanawiamy się więc, na ile prawdopodobny jest przebieg wydarzeń i motywacje poszczególnych postaci. Film natomiast jest sztuką znacznie bardziej konkretną i trudno jest tu odejść od realizmu w stronę groteski czy absurdu. Udało się to Stanisławowi Barei w – tematycznie w gruncie rzeczy podobnym serialu „Alternatywy 4″. W przypadku filmu Bena Wheatleya trudno mówić o podobnym sukcesie. Dlatego łatwiej jest czerpać przyjemność z oglądania „Wieżowca”, gdy zna się pierwowzór literacki, stąd zapewne zachwyty brytyjskich krytyków nad tym filmem; kiedy brakuje takiego odniesienia – absurdalność przedstawianych sytuacji może przeszkadzać.
Tam, gdzie twórcy filmu postanowili odejść od umowności w stronę konkretu społeczno-politycznego, robią to dość ciężką ręką. Komentarz do rozkładu społecznego wieżowca ma stanowić przemówienie Margaret Thatcher, nawiązujące do jej słynnego stwierdzenia „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo” oraz do rozmaitych projektów mieszkaniowych realizowanych za jej rządów (w szczególności londyńskiej dzielnicy portowej). Bez względu jednak na trafność tej aluzji, jej nagła konkretność nie odpowiada surrealistycznej atmosferze filmu.
Z drugiej strony dzisiejszemu widzowi, który chciałby odnaleźć w historii mieszkańców gigantycznego bloku nie tylko abstrakcyjne rozważania o ludzkiej naturze, ale też społeczny konkret, brakuje zapewne uwzględnienia takich zjawisk jak imigranci i ich integracja czy nadzór elektroniczny. Te tematy, znacznie ważniejsze niż sybarytyzm arystokracji, zostały pominięte, być może ze względu na to, że są dużo bardziej drażliwe niż oportunistyczna krytyka thatcheryzmu.
Film Bena Wheatleya może być znakomitą okazją do rozważań na temat realizmu kina i różnych form kwestionowania tego realizmu. Doborowa obsada pozwala na rozważania dotyczące wizerunku gwiazdy i sposobów wykorzystania tego wizerunku w różnych typach filmów. Przede wszystkim jednak „Wieżowiec” uświadamia, że bez względu na postęp techniczny ciągle jesteśmy zaledwie o krok od naszych przodków sprzed dziesiątków tysięcy lat, a choć mieszkamy w betonowych budynkach i jemy wymyślne potrawy, nasza natura pozostała taka sama.