Happy End (2017)
Reż. Michael Haneke
Data premiery: 16 marca 2018
Grzegorz Nadgrodkiewicz
W odniesieniu do najnowszego filmu Michaela Hanekego Happy End chciałoby się lekko sarkastycznie przywołać słowa obruszonego Gałkiewicza, któremu w Gombrowiczowskim Ferdydurke arbitralnie wpajano wielkość Słowackiego: „Jak zachwyca, jeśli nie zachwyca”. Happy End nie jest bowiem dziełem tak dojmującym i tak odkrywczym w swych diagnozach jak poprzednie filmy Hanekego, co więcej – w pewnym sensie zawodzi też nadzieje, które w nim pokładano po uderzającej w swej wymowie, doskonałej, nagrodzonej Złotą Palmą w Cannes Miłości. Wszelako jednak, choć nie zachwyca, jest to kino wysokiej klasy, zrobione przez twórcę, który nieustannie trzyma rękę na pulsie współczesności, potrafi ją bacznie obserwować, a swe spostrzeżenia przekuwa w świetnie zorkiestrowaną materię filmową. Jeśli chodzi o te właśnie kwestie, z pewnością należy oddać Hanekemu sprawiedliwość.
Film nie ma więc tej siły rażenia, jak choćby Funny Games czy Biała wstążka, ale fanom twórczości Hanekego raczej zwodu nie sprawi. Reżyser po raz kolejny drąży bowiem swoje ulubione tematy i problemy, a nawet powracając do kiedyś już podejmowanych wątków, czyni z tego pewną metodę. W niespiesznie opowiedzianej historii rodziny Laurent – zamożnych mieszczan prowadzących firmę budowlaną i doświadczanych serią wypadków losowych oraz dylematów egzystencjalnych – odnajdziemy bowiem swoiste nawiązania i do filmu Ukryte (jeśli chodzi o temat imigrancki), i do Pianistki (motyw nienormatywnych zachowań czy upodobań seksualnych), i do Miłości (przejmujące wyznanie nestora rodu Georges’a Laurent), a wreszcie do wspomnianych już Funny Games, gdy pod uwagę weźmiemy problem obecności mediów w codziennym życiu i wiążącej się z tym mediatyzacji przemocy. Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że rekapitulując wątki ze swych poprzednich filmów, Haneke dokonuje podsumowania swojego oeuvre – jest wszak w szczytowej formie twórczej i mimo wymownego tytułu swego najnowszego dzieła (jeśli potraktować by go metaforycznie) raczej nie planuje kończyć kariery reżyserskiej. Z jednej strony można zatem twierdzić, że Haneke eksploatuje raz już poruszone zagadnienia, być może narażając się na oskarżenia o wtórność, ale z drugiej strony należałoby to też widzieć jako formę wieloaspektowej analizy stanu, w jakim znalazła się stara, syta, prawdopodobnie chyląca się ku upadkowi Europa Zachodnia. Dostrzegając tę jej schyłkową formę, Haneke nie oszczędza ani starego pokolenia, które w swym zblazowaniu dąży do autodestrukcji, ani przedstawicieli młodszej generacji, na których mogłoby spocząć zadanie odbudowania Europy w nowym kształcie, gdyby tylko potrafili przezwyciężyć swą indolencję i odnaleźć sens życia.
Diagnoza Hanekego jest niemal druzgocąca, a dotyczy nie tylko najogólniej pojętego zachodnioeuropejskiego społeczeństwa mieszczańskiego, lecz także tego, co powinno (?) stanowić o jego trwałości – silnej, wspierającej się rodziny. Reżyser wprawdzie informuje nas, że państwo Laurent przyjmują pod swój dach nastoletnią Eve na czas choroby jej matki i po jej śmierci, że Thomas (syn Georges’a, a ojciec Eve) kocha swą nową żonę i nowo narodzone dziecko, że wreszcie Anne (córka Georges’a) usiłuje zmobilizować do pracy swego syna Pierre’a, ale w istocie są to tylko pozory więzi rodzinnych. Choć zamieszkują w jednym domu, na dobrą sprawę są sobie obcy, a każde z nich na swój sposób szuka ucieczki w świat – by tak to określić – medialno-komunikacyjnych protez. Nie jest to prawdopodobnie ostateczny zanik uczuć i poczucia wartości, ale z pewnością oznaka, że dom rodziny Laurent chyli się ku upadkowi, tym samym stając się – pars pro toto – metaforą starej Europy.
W tych konstatacjach Haneke nie wydaje się zatem odkrywczy w takim stopniu, jak można by oczekiwać po jego wcześniejszych filmach. Jeśli jednak chodzi o jakość realizacyjną filmu, jego specyfikę gatunkową i typowe dla reżysera rozwiązania formalne, trzyma najwyższy poziom. Happy End jest bowiem filmem, w którym w zaskakujących i doskonałych proporcjach mieszają się ironia, nawiązania gatunkowe do thrillera, a nawet czarny humor. Szczególną uwagę zwraca zaś metoda konstruowania fabuły niejako ze szczątków wydarzeń, które nie zawsze oglądamy na ekranie, za to jesteśmy epatowani ich konsekwencjami. Haneke unika bowiem pokazywania kluczowych scen (jak śmierć matki Eve, próba samobójcza dziewczynki czy wypadek Georges’a), o których dowiadujemy się jakby mimochodem z późniejszych rozmów. Do pewnego momentu może to być dla widza frustrujące, ale z czasem widać w tym wyraźną taktykę, która sprawia, że Happy End nabiera specyficznego, powolnego, jakby kontemplacyjnego rytmu. Charakterystyczne zrytmizowanie filmu – osiągane przez długie, wytrzymane ujęcia (jak choćby inicjalna scena rejestrowana telefonem komórkowym czy ujęcie z kamery technicznej na budowie), a w tym przypadku również przez brak muzyki ilustracyjnej – jest zresztą typowe dla Hanekego i z pewnością stanowi ważny element stylistyki jego dzieł. Utrzymaniu szczególnej temperatury filmu doskonale przysłużyli się także świetni w swoich rolach Isabelle Huppert jako Anne oraz Jean-Louis Trintignant jako Georges. Oboje budują zresztą pewien rodzaj intertekstualności, nawiązując swymi rolami do postaci ojca i córki z Miłości, które również kreowali w duecie. W towarzystwie takich aktorów bardzo dobrze poradziła sobie także Fantine Harduin jako Eve Laurent, skromnymi środkami wyrazu ukazująca szczególną więź, jaka połączyła ją z Georges’em.
Happy End jest z pewnością propozycją dla tych kinomanów młodszego pokolenia, którzy bardziej skłaniają się ku kinu artystycznemu i chętnie podejmą wysiłek interpretacyjny większy niż ten, którego wymaga masowa produkcja hollywoodzka. Nie jest to oczywiście kryterium wykluczające, bowiem najnowszy film Hanekego dostarcza świetnego materiału do dyskusji dla wszystkich młodych widzów, którzy na co dzień posługują się mediami społecznościowymi. Choćby z tego względu mogą być oni zainteresowani spostrzeżeniami reżysera, który miejscami dowcipnie, a miejscami całkiem serio zwraca uwagę na zagrożenia, jakie niesie poddanie wszystkich, nawet najintymniejszych aspektów naszego życia procesowi mediatyzacji. Snapchat, Facebook, kanały tematyczne na YouTubie to wirtualna rzeczywistość współczesnej młodzieży – ich sposób komunikacji, metoda na wyrażanie siebie, nawet rodzaj pamiętnika. Jednak czasem to także narzędzie, które w złowrogi sposób pozwala zapośredniczyć nasze realne życie. Również to zdaje się mówić w swym filmie Haneke, choć nie w trybie zniechęcającego dydaktyzmu. Finał filmu, ironicznie rymujący się z jego tytułem i wyobrażający gigantyczny wpływ nowoczesnych technologii na nasze życie, uzmysławia to zagrożenie w sposób dobitny.
tytuł: Happy End
rodzaj/gatunek: dramat, obyczajowy
reżyseria: Michael Haneke
scenariusz: Michael Haneke
zdjęcia: Christian Berger
dźwięk: Guillaume Sciama
obsada: Isabelle Huppert, Jean-Louis Trintignant, Mathieu Kassovitz, Fantine Harduin, Franz Rogowski, Toby Jones
produkcja: Francja, Austria, Niemcy
rok prod.: 2017
dystrybutor w Polsce: Gutek Film
czas trwania: 107 min
odbiorca: od szkoły ponadgimnazjalnej wzwyż