Gra wojenna (2017)

Reż. Goran Kapetanović

Miłosz Hrycek

Kto z nas nie chciał w dzieciństwie zostać wodzem Apaczów, Napoleonem, Juliuszem Cezarem, dowódcą armii, niezwyciężonym generałem? Może tylko część z nas, ale z pewnością takim chłopcem jest bohater Gry wojennej – jedenastoletni Malte.

„Si vis pacem, para bellum” – jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny – słowa wypowiedziane w starożytności przyświecają głównemu bohaterowi filmu. Chłopiec po przeprowadzce w nowe miejsce trafia w samo serce konfliktu toczącego się pomiędzy dwiema zwaśnionymi grupami dzieci mieszkających w tej samej okolicy. Niechętny zmianom, musi szybko odnaleźć się w nowej sytuacji i środowisku. Miłośnik Napoleona, niczym wytrawny wódz, przystępuje do bitwy. Z offu słyszymy bardzo dojrzałe przemyślenia chłopca. Każde jego posunięcie wydaje się być zaplanowane jak ruch szachowego arcymistrza, a zainteresowania taktyką wojenną dość szybko zostaną przez niego wykorzystane w praktyce. Jak wytrawny strateg wpierw rozpoznaje teren, przeprowadza wywiad, wyciąga wnioski i rozpoczyna grę –nieuchwytną czasem dla widza. Obserwując działania chłopca, zastanawiamy się nad zakończeniem filmu. Misternie utkana intryga doprowadzić ma nas do finału, który dorosłym widzom da wiele do myślenia i doprowadzi do konkluzji-życzenia, by wszystkie konflikty tak się kończyły. Ale to zasługa filmowego bohatera działającego niekiedy z premedytacją, prowokującego, dążącego do osiągnięcia nadrzędnego celu, jakim jest pokonanie wroga. Jednak kiedy wydarzenia wymykają się spod kontroli i leje się krew, chcąc uniknąć eskalacji konfliktu, chłopiec podejmuje próbę uniknięcia dalszej przemocy i zawarcia pokoju. I chyba w tym momencie filmu doceniamy jeszcze bardziej jego umiejętności planowania, otwartość umysłu i emocjonalną dojrzałość.

Ten film powinny pooglądać wspólnie dwa, a najlepiej trzy pokolenia. To film poważny, o problemie podziałów, rywalizacji, walce, ale przede wszystkim o pojednaniu i współpracy, budowaniu wspólnej przyszłości, opartej na poszanowaniu siebie i swoich poglądów. Pokazujący, że pomimo różnic nie tyle warto, ale należy ze sobą rozmawiać. Także rozmawiać z naszymi dziećmi po zakończonym seansie. Powinniśmy także zadać sobie pytanie: czy nasze dorastające dzieci biorą i zapożyczają od nas to, co mamy najlepszego? Mówimy im często, aby nie popełniały naszych błędów, ale czy zawsze jesteśmy dla nich wzorem? Taka też jest mama Maltego, która zapewnia syna o swojej lojalności, ale nie może pogodzić się, że już dawno utraciła autorytet i nie jest w stanie kontrolować syna. Wiemy, że rozstała się z ojcem dziecka i nie mogąc samodzielnie opłacić czynszu, przeprowadza się do nowego lokalu. Chłopiec szybko przystosowuje się do nowych warunków. Początkowo Malte wydaje się zamknięty, introwertyczny, niechętnie nawiązuje kontakty z rówieśnikami. Mama wymusza na synu, aby pojawił się w domu z nowym kolegą.

Moje przerażenie i zdziwienie wzbudziła scena, w której Malte bez większego problemu wszedł w posiadanie materiałów wybuchowych. Mam nadzieję, że to scenariuszowe uproszczenie, bo skoro jedenastolatek konstruuje bomby, to co może stać się, gdyby znalazł się ktoś dorosły chcący zrobić z tego użytek.
Dla Malte wojna jest bezsensowna, rozumie, że walką nie da się wypracować pokoju. I kiedy wydaje się, że sprawy wymykają się z rąk małego stratega, wszystko kończy się szczęśliwie, choć dochodzi do ostatecznej rozgrywki rodem z amerykańskich westernów – jednak nikt tu nie ginie. Wszystko kończy się jedynie rozbitym nosem i opamiętaniem adwersarzy. Rozlana krew nie poszła na marne, była potrzebna do wstrząsu, do zrozumienia niedorzeczności walki – wojna burzy, nic nie buduje. W finałowej scenie słyszymy – „koniec końców trzeba przejrzeć na oczy. Trzeba przestać wierzyć ślepo swoim bohaterom” – to słowa Malte, które można interpretować jako wejście w dorosłość, zerwanie z dzieciństwem, ale kolejne – „nie żyjemy, by niszczyć. Czasem jednak trzeba coś zniszczyć, by powstało coś nowego” – są przestrogą, ale i szansą. Nadzieję dają kolejne: „Niszczymy świat, ale też go kształtujemy. Nam pozostaje dać z siebie wszystko, aby nam się jakoś żyło”. Zdania te utkwiły we mnie głęboko, zwłaszcza, że zostały wypowiedziane przez dziecko, są niesamowicie dojrzałe i aktualne, a poprzez ich uniwersalny przekaz skierowane do nas wszystkich od tych najmłodszych do najstarszych.