Jeśli nie bunt, to co? – czyli „Frances Ha” (2012 r.) Noaha Baumbacha
Elwira Rewińska
Pierwszy młody filmowy bohater wjechał z impetem na czele gangu motocyklem Triumph Thunderbird. Drugi, kuląc ramiona, wszedł na ekran niepewnym krokiem. Pierwszy to Marlon Brando – Johnny z filmu „Dziki” (1953 r.) Laszlo Benedeka, drugi to James Dean – Jim Stark z filmu „Buntownik bez powodu” (1955 r.) Nicholasa Ray’a. Obaj stworzyli, w różny sposób, nowy typ bohatera–outsidera, niechętnego społecznym ograniczeniom i konwenansom.
W kolejnych sześciu dekadach film chętnie opowiadał o niewinnych czarodziejach („Niewinni czarodzieje” Andrzeja Wajdy z 1960 r.), absolwentach („Absolwent” Mike’a Nicholsa z 1967 r.) oraz buntownikach z wyboru („Buntownik z wyboru” Gusa van Santa z 1997 r.), samotnych („Samotni” Davida Ondricka z 2001 r.) czy złych („Zło” Mikaela Hafstroma z 2003 r.). Najczęściej bohaterowie ci buntują się przeciw mieszczańskim normom, instytucji rodziny i szkoły, czy, ogólniej, kontestują samym stylem życia, ba, swoim wyglądem, ubiorem, system społeczny, w którym przyszło im żyć.
Wspomniane filmy opowiadają też o dramatycznym nieraz wchodzeniu w dorosłość, o zagubieniu młodych we współczesnym świecie, o lęku przed wzięciem odpowiedzialności za życie swoje i drugiego człowieka. Jeszcze bardziej ten aspekt oświetlają filmy z końca XX i pierwszej dekady XXI wieku – „Wyśnione życie aniołów” (1998 r.) Erica Zonki, „Dziecko” (2005 r.) braci Dardenne, „Fish Tank” (2009 r.) Andrei Arnold, „Oh, boy” (2012 r.) Jana Ole Gerstera, „Obietnica” (2014 r.) Anny Kazejak czy interesujący nas film „Frances Ha”. Znamienne, że dopiero w ostatnich dwóch dekadach postacią pierwszoplanową – szukającą swej tożsamości – stała się dziewczyna. Wcześniej mogła ewentualnie towarzyszyć głównemu bohaterowi. Młody bohater jest dla kina niezwykle atrakcyjny, widz chętnie się z nim identyfikuje. Ponadto jest on tym medium, dzięki któremu problemy współczesnego świata stają się wyrazistsze, nieraz bardziej dotkliwe…
Frances, bohaterka filmu Baumbacha, zaprasza widza do świata nowojorskiej klasy średniej, bohemy in spe, znanej dobrze z filmów Woody Allena. Reżyser pokazuje bohaterów w typie allenowskim, jednak w filmie Baumbacha są oni młodsi o 10–15 lat od bohaterów najsłynniejszego nowojorskiego neurotyka. A od bohaterki „Manhattanu” (1979 r.), granej przez Mariel Hemingway, Frances jest starsza o lat kilka…
Tak więc bohaterowie filmu „Frances Ha” to już nie studenci, ale jeszcze nie dorośli. Wszelako studencki, beztroski styl życia jest ich nawykiem, a swoistym luzem bronią się przed wejściem w dorosłość. Frances i jej przyjaciele nie buntują się, bo tak naprawdę nie mają przeciwko czemu – z domu i ze szkół już wyszli, świat dookoła jest, jaki jest… Raczej więc w konfrontacji ze światem i środowiskiem, w którym żyją, kształtują swoją tożsamość, tworzą siebie. Mają towarzyszące temu procesowi problemy głównie z samymi sobą i o tym film w sposób niezwykle atrakcyjny opowiada. O dojrzewaniu przez poszukiwanie.
Ewa Kuryluk
„Dziwaczka”. Frances jako neurotyczna osobowość naszych czasów
Dzięki ekspozycji, w której Frances i Sophie, zgrany tandem, pokazują życie dwóch młodych dziewczyn, jesteśmy przeniesieni jak w środek czarno-białego, dwuosobowego „Smaku życia”. Radosna, półtoraminutowa ekspozycja to sceny z życia przyjaciółek – zabawne bicie się na niby, wspólny bieg przez miasto; dziewczyny w metrze, w mieszkaniu, w pralni. Rozmawiają, żartują, czytają niegłupie książki, palą papierosy, piją piwo z butelki na schodach przeciwpożarowych i jest im ze sobą dobrze. „Dogadują się”, więcej, jak powtarza Frances, są jak jedna osoba o różnych fryzurach.
Pierwsza scena po tytule wprowadza inną tonację. Zmieszana Frances, „przepraszająca, że żyje” („źle się z tym czuję”), „przerywa” związek z Danem, nie chce z nim zamieszkać. Pod pretekstem, że wiąże ją umowa z Sophie, z którą wynajmuje mieszkanie. W kolejnej scenie (po wieczorze z grupą przyjaciół w Chinatown), dowiaduje się od Sophie, że ta postanowiła wyprowadzić się pod lepszy adres. Frances jest w szoku, zdezorientowana, czuje się porzucona, odrzucona. Reaguje bardzo gwałtownie, wręcz histerycznie. Bez Sophie wydaje się być niezdolna do samodzielnej egzystencji. Robi wrażenie, że swoje istnienie uzależnia od innych, od ich sympatii. Właściwie prawie narzuca się swoim kumplom (z którymi w końcu zamieszka, bo zwolni się mały pokój); nie dostrzega zapracowania Colleen, szefowej zespołu tańca, zmuszając ją do zasadniczej rozmowy, na którą ta nie ma czasu ani ochoty. Zabiegając o innych, popełnia liczne gafy, na granicy nietaktu.
Kolacja z Rachel, koleżanką z zespołu, u jej znajomych (42:37–49:21), daje nam wyobrażenie o „nieformatowalnej” (przez analogię do „nierandkowalnej”) Frances. Od pierwszych sekund widzimy, że Frances jest organicznie niezdolna do prowadzenia konwencjonalnej rozmowy, nawet w banalnej, towarzyskiej sytuacji. Nie daje się wciągnąć w zachwyty nad dzidziusiem (pokazywanym, oczywiście, w smartfonie). Przeciwnie, „wygłasza” swoją teorię na temat egoizmu rodziców, rozciągniętego na potomka – „dziecko to dalej wy, to pół-wy, mini-wy”. Kolejne sytuacje przy stole dowodzą, że small talk nie jest jej żywiołem. Gospodarz Andy, prawnik i jego żona dziennikarka oraz pozostali goście, mimo konsternacji (speszona wymiana spojrzeń), nie reagują na dziwne zachowanie dziewczyny. Jednak, czując się trochę wytrąceni z bezpiecznego mówienia o niczym, próbują okiełznać, sformatować Frances: …znam twojego znajomego… czy opowiadając o Paryżu, w którym mają garsonierę. Ale Frances z uporem monologuje o tym, co jej w duszy gra. W opowieści o Abby i paczce przyjaciół ze studiów gna na oślep. Ta opowieść to swoista logorea Frances. Również nie bacząc na dobre wychowanie, źle wyraża się o Sophie i sama sobie głośno się dziwi: „Dlaczego obsmarowuję tyłek Sophie, przecież to najlepsza osoba, jaką znam”. Oczywiście, widz domyśla się dlaczego. Jeszcze nie wybaczyła przyjaciółce „zdrady”, a tu kolejna „zdrada” – wyjazd z chłopcem do Japonii. W końcu jednak to Frances narzuca ton bardziej serio temu spotkaniu. W salonie, ekspresyjnie i poetycko zarazem, opowiada o tym, czego oczekuje od związku, od życia w ogóle – a metaforą tego „czegoś” jest wymiana spojrzeń w tłumie, z tą „właściwą osobą w twoim życiu”. Goście słuchają jej w rozmarzeniu, jakby przypominali sobie, że może, kiedyś mieli podobne marzenia, oczekiwania. Nagle, w swoim stylu, Frances opuszcza zebranych – „Dzięki za obiad, pa”, wprawiając ich ponownie w osłupienie. W holu, wpada jej do głowy, że może rzeczywiście pojechałaby do Paryża (choć godzinę, dwie temu zapewniała: „Nie wybieram się do Paryża lada chwila”) i przyjmuje zaproszenie Andy’ego do skorzystania z ich paryskiego lokum. Koniec kolacji.
W wielu sytuacjach, ale w tej szczególnie, widać, że mimo iż Frances często jest z ludźmi, wśród ludzi, to zawsze jest trochę osobna. A jej potknięcia towarzyskie zwiększają istniejący dystans. W scenie tej stworzył reżyser filmowy portret neurotyczki, w potocznym rozumieniu tego słowa. Tak naprawdę Frances nie jest naturalnie swobodna, bo czuje się niepewnie – w swojej skórze (jej niezgrabne ruchy), wśród znajomych (niezręczności towarzyskie), w życiu zawodowym – nie umie zdecydować, tańczyć czy nie tańczyć.
Greta Gerwich daje Frances swoją szczerą, otwartą twarz, zdziwione spojrzenie, nieśmiały lub przeciwnie, szeroki, dziecięcy uśmiech, nadekspresję w sposobie bycia, wysoki wzrost – „Jestem za wysoka na małżeństwo”. Jest za wysoka na małżeństwo, do tańca, do życia, „Za wysoka” czyli nieprzystająca, jakoś „niedopasowana”. Jednak rozliczne gafy, wpadki bohaterki wynikają przecież również z jej szczerości, spontaniczności, autentyzmu. To właśnie za to lubią ją (mimo wszystko) jej znajomi. Dlatego Sophie zapewnia ją, że była zabawna, bardzo zabawna, a Benji ciepło się z nią pożegna: „Do zobaczenia, dziwaczko”.
Gdyby Frances nie przezwyciężała swojej nieśmiałości, braku zdecydowania, gdyby cały czas trzymała się kurczowo innych, zabiegając o ich uwagę, akceptację – byłaby dosłownie przykładem „neurotycznej osobowości naszych czasów”, opisanej w 1937 roku przez Karen Horney. Do cech neurotycznej osobowości można by jeszcze dodać bolesną dla Frances rozbieżność między możliwościami a jej osiągnięciami czy raczej ich brakiem (scena wygnania dublerów z sali prób – brutalne „Dublerzy, wynocha!” czy przejmujący obraz Frances na pustej scenie w świetle punktowego reflektora); jej reakcje na trudne sytuacje – scena „zazdrości”, zrobiona Sophie, a także nie do końca uświadamiane sobie przez Frances poczucie niższości czy raczej nieadekwatności, które próbuje ukryć pod ciągłą potrzebą umacniania własnej wartości. Na przykład zaproszenie kolegi na kolację, z powodu radości z przypływu gotówki, tyleż ma sprawić jej i jemu przyjemność, ile jest zachowaniem kompensacyjnym. Byłyby to zachowania neurotyczne, gdyby sama Karen Horney nie uznała, że tak naprawdę neurotyk, w potocznym rozumieniu, to po prostu człowiek wrażliwy, wymagający więcej od siebie i innych („Tego pragnę w związku, co może wyjaśnić, dlaczego jestem sama”). Jest więc raczej Frances jest ekscentryczką – „kto z tobą pogada, stojąc na głowie?” (nie będąc przy tym śmiesznym czy pretensjonalnym).
Znajomi Frances ścigają się niejako w niekonwencjonalnych zachowaniach – Lev, Enji, Sophie. Rzeźbiarz, scenarzysta i wydawczyni in spe. Ze słów Sophie – „podbijemy świat” i… z pieniędzy rodziców chłopców – czerpią, ci bardzo młodzi jeszcze ludzie, swoją pewność siebie i niejaką nonszalancję. To wszystko jednak jest sympatyczne, takie kreowanie się, zabawa formą, np. rozmowy Bena z Frances. Niektóre zachowania Leva byłyby obraźliwe, gdyby nie towarzyszył im cudzysłów. To gra podejmowana przez Frances, np. kiedy podaje przygotowane przez siebie jedzenie. Tu warto przypomnieć, że wydana w 1937 r. książka Karen Horney jest dokumentem swojej epoki, mentalności czasów wielkiego kryzysu (po 1929 roku), kiedy to bezpieczny dotąd świat (w USA…) ukazał groźne oblicze – teraźniejszość stała się wroga, a przyszłość niepewna. W sposób subtelny pokazuje się w filmie „Frances Ha” tę pokryzysową rzeczywistość pierwszej dekady XXI wieku, która sprawia, że pokolenie młodych ludzi ma prawo czuć się zagubione. (Albo „oburzone”, ale to nie w tym filmie).
W umocowaniu się w życiu pomaga bardzo, daje poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję, tożsamość zawodowa. Swoje „neurotyczne” właściwości i zachowania Frances próbuje przełamać, szukając spełnienia w zawodzie tancerki. Ale…
„Jestem tancerką. Chyba”. Dojrzewanie przez poszukiwanie
Ale okazuje się, że i w tej, zdawałoby się, dość oczywistej sferze życia, jaką jest wybór zawodu, pragnienia Frances, w konfrontacji z realiami, są nieziszczalne. Dlatego na pytanie Andy’ego: „Czym się zajmujesz?” odpowiada „Trudno wyjaśnić”. „Dlatego, że to co robisz, jest skomplikowane?” – dopytuje prawnik. „Dlatego że tak naprawdę tego nie robię”. W końcu formułuje odpowiedź najbliższą rzeczywistego stanu rzeczy: „Jestem tancerką. Chyba”. Frances bowiem związana jest z zespołem tańca nowoczesnego, ale nie jest jego stałym członkiem. Aspiruje raczej do bycia tancerką, jest „praktykantką”, „dublerką”. Kimś z drugiego planu. Kimś o niepewnym, chwiejnym statusie zawodowym. W kilku scenach widzimy Frances w czasie prób, na których, w porównaniu z innymi tancerzami, wypada gorzej. Porusza się ciężko, niezgrabnie, tańczy bez wdzięku i tego „czegoś”. Zarazem nie chce przyjąć tego faktu do wiadomości, liczy na udział w świątecznym przedstawieniu. Choć równocześnie w tańczeniu „dla siebie” (w Central Parku, bieg–taniec na pasach ulic…) widać potencjał dziewczyny, widać, że ten rodzaj ekspresji jest jej bliski.
Oczywiście wszystko, co spotyka i przydarza się Frances, ma na nią wpływ, ale wydaje się, że decydujący był pobyt w Paryżu, będący metaforą jej alienacji. Także rozmowa z Colleen, po powrocie z Paryża, która informuje Frances, że nie może przyjąć jej do zespołu i proponuje dziewczynie posadę sekretarki, której ta, oczywiście, nie przyjmuje. Trzecim ważnym doświadczeniem była wakacyjna praca zarobkowa w jej dawnym college’u. Wszystkie te momenty kazały (wreszcie?) zastanowić się Frances poważnie: tańczyć czy nie tańczyć? A jeśli nie tańczyć, to co robić? Jak pokierować swoim życiem, nie gubiąc siebie po drodze?
W swojej dawnej szkole mieszka w internacie, pracuje na stanowisku informacyjnym dla uczestników zjazdu, podczas bankietu ma „opiekować” się pewną kongresmenką. Zajęcie wystarczająco dobre dla dorabiającej sobie studentki, ale z pewnością niesatysfakcjonujące dla dwudziestosiedmioletniej kobiety. Również „noc” z pijaną Sophie, spotkaną przypadkiem, snującą znowu wizję ich wspólnego życia („Jak kobiet po rozwodzie, odzyskujących swoje życie”, ale tym razem w oddzielnych mieszkaniach na Brooklynie), kończy się kolejnym rozczarowaniem. Sophie wytrzeźwiała, wróciła do narzeczonego, a Frances została znowu z rozpaczą w sercu. Jednak tym razem następne ujęcie pokazuje spokojną, uśmiechnięta Frances, jadącą metrem do nowej pracy, organizującą wyjazd swojego zespołu, dla którego przygotowała choreografię. W czasie przerwy na lunch Frances, w ołówkowej spódnicy i białej bluzce, wykonuje szalony, pełen ekspresji taniec przy fontannie…
Występ jej podopiecznych jest udany, przyjaciele i Colleen gratulują sukcesu. Pogodzona z życiem, sobą i Sophie, Frances wymienia w tłumie spojrzenia ze swoją najlepszą przyjaciółką. Ostatnie fragmenty układanki pt. „Życie Frances” wskakują na swoje miejsca.
W kontekście podjęcia przez Frances właściwej decyzji, należy koniecznie wspomnieć o jej świątecznym pobycie w domu rodzinnym w Sacramento, kiedy artystyczny wyjazd bohaterki nie doszedł do skutku. Otóż jej dom rodzinny to dom ciepły, rodzice serdeczni (grani przez prawdziwych rodziców aktorki). Ważne, że mimo troski, niepokoju o przyszłość córki (dowodem rozmowa telefoniczna w lesie, w czasie pobytu w college’u), nie wywierają na nią presji – kiedy wreszcie zajmiesz się czymś poważnym, kiedy zaczniesz zarabiać itp. itd. Ufają swojej córce, są bardzo taktowni i samą swoją obecnością, miłością dają jej wsparcie. Dają jej czas i prawo do błądzenia.
Tak oto Frances weryfikuje swoje młodzieńcze „sny o potędze”, zrozumiała, że między „być albo Cezarem, albo niczym”. jest cała gama możliwości, rozwiązań pośrednich. Dojrzałość to też świadomość własnych ograniczeń i nawet jeśli nie „podbijemy świata”, to możemy robić coś sensownego i czerpać z życia radość i satysfakcję.
Delerue i inni. Nowa Fala – reaktywacja
Nowofalowa poetyka sprzyja bohaterce i opowiadanej historii. Jest tak doskonała, że nie wyobrażamy jej sobie opowiedzianej inaczej, poczynając od czarno-białej taśmy. Można powiedzieć, że Noah Baumbach odświeżył ten styl na potrzeby swojego filmu. Jakie elementy nowofalowego stylu rozpoznajemy od razu? Z pewnością będą to zdjęcia w autentycznych wnętrzach i plenerach – ulice i bary NY, ulice Paryża, mieszkania intelektualistów nowojorskich. Bohaterowie to zwykli ludzie, w swoim zwykłym życiu, sceny z ich udziałem robią wrażenie improwizowanych, dialogi także, „nie szeleszczą papierem”, co jest również zasługą Grety Gerwich, współautorki scenariusza. Kamera jest reportażowo ruchliwa, co „wymusza” bohaterka swoją nadekspresją, długimi, „męskimi” krokami i… biegiem. Było to zresztą założeniem francuskich autorów, żeby pokazać bohatera w ruchu i działaniu, wręcz mówiono o tzw. poetyce chodzonej. Struktura filmu robi wrażenie strumienia życia, takiego spontanicznego przechodzenia od sceny do sceny. Ale tak naprawdę kompozycja jest dość rygorystyczna, ujęta w swoiste ramy rozdziałów, które w nazwie mają kolejne adresy Frances. Od adresu mieszkania dzielonego z Sophie, poprzez „mieszkanie świadome siebie”, dzielone z chłopcami, wreszcie adres i numer skrzynki pocztowej (czyli bezdomność Frances), do ostatniego adresu – jej własnego, wynajmowanego przez nią samodzielnie, mieszkania.
Od „wspólnego pokoju” do „własnego pokoju” – ten zwrot Virginii Woolf z jej słynnego eseju pod tym samym tytułem stał się kluczowy dla świadomości feministycznej. Własny pokój to warunek indywidualnego rozwoju, samorealizacji. Frances ma własny pokój i siebie.
Wizytówka z urwanym nazwiskiem (zmieściło się tylko imię i pierwsza sylaba nazwiska – Ha) to dowód, że Frances cały czas się staje, „do utraty tchu”. Nic nie jest tak naprawdę skończone. Właśnie taka forma wizytówki jest ponadto wyrazem poczucia humoru Frances, jej dystansu do samej siebie. Frances nie traktuje siebie ze śmiertelną powagą, bo przecież zawsze będzie sympatycznym freakiem, Cortazarowskim kronopiem, który nawet z wystawienia zbędnego fotela zrobi performance.
W obrębie wspomnianych rozdziałów reżyser pozwalał sobie na większą swobodę, pewną eliptyczność w sposobie opowiadania, a tę lekkość potęguje muzyka. Przede wszystkim Georgesa Delerue, ulubionego kompozytora Truffauta i Godarda. W scenie biegu Frances do bankomatu (16:38) reżyser zacytował muzykę Delerue z „400 batów”, a rozpoznanie tego odwołania i innych jest źródłem satysfakcji i radości widza.
Taka niby-szkicowość stylu opowiadania oddaje stawanie się bohaterki, jej dochodzenie do jądra swojej tożsamości, jej prawo do błąkania się, zamyśleń i zatrzymań w biegu. Pokazuje jej dojrzewanie przez poszukiwanie.z
Nota biograficzna
Noah Baumbach (1969 r.)
Amerykański pisarz i reżyser. Jego twórczość filmowa ma charakter autobiograficzny. Otrzymał wiele nagród za swoje filmy, m.in. na Sundance Film Festival, nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz. Jego filmy nie są zbyt dobrze znane polskiej publiczności, wśród najważniejszych warto wymienić następujące tytuły: „Walka żywiołów” (2005 r.), „Margot jedzie na ślub”(2007 r.), „Greenberg” (2010 r.) oraz „Frances Ha” (2012 r.). Prowadzi również autorską kolumnę humorystyczną w „New Yorkerze”.
Pytania pomocne w dydaktyce
1. Obejrzyj filmy „Wyśnione życie aniołów” Erica Zonki oraz „Fish Tank” Andrei Arnold. Co łączy, co dzieli bohaterki tych filmów z Frances.
2. W jakim stopniu bohatera filmu „Oh, boy” Jana Ole Grestera (2012 r.) można nazwać męskim odpowiednikiem Frances? Spróbuj przedstawić pewną symetryczność obu opowiedzianych historii. Co ważnego, te oba filmy mówią o pokoleniu młodych drugiej dekady XXI wieku.
3. Dokonaj analizy i interpretacji sceny: Frances w Paryżu.
Bibliografia
1. Maria Sadowska, „Frances Ha”, „Kino” nr 7/8 (2013 r.), s. 88.
2. Karen Horney, „Neurotyczna osobowość naszych czasów”, Warszawa 1982.