Dyskretny urok kina francuskiego.
O współczesnych komediach znad Sekwany
Robert Birkholc
Śledząc historię komedii filmowych, trudno nie zauważyć ogromnego wkładu kina francuskiego. Właśnie we Francji, a konkretniej w Lyonie, zostało zrealizowane pierwsze dzieło gatunku, słynna krótkometrażówka Polewacz polany (1895) braci Lumière, opowiadająca o urwisie, który przydeptuje gumowy wąż ogrodnika. Później właściwie w każdej dekadzie powstawało co najmniej kilka francuskich komedii, które odnosiły spektakularny, światowy sukces. Przed wojną jednym z największych mistrzów gatunku był René Clair, który w filmach takich jak Pod dachami Paryża (1930) czy Milion (1931) z wdziękiem nawiązywał do tradycji rodzimych wodewilów, fars i operetek. Prawdziwy wysyp dzieł komediowych przyniosły jednak lata 50., 60., i 70., a wszystko za sprawą wybitnych komików, którzy do dziś są doskonale znani kinomanom. Bourvil grywał zwykle flegmatycznych i naiwnych poczciwców, Louis de Funès złośliwych choleryków, a Jacques Tati stworzył postać niezgrabnego, ale sympatycznego pana Hulot, który próbował przetrwać w szalonym, nowoczesnym świecie. Choć te klasyczne już dziś dzieła czerpały z różnych tradycji, miały wyraźne punkty wspólne. Łączyło je satyryczne spojrzenie na życie francuskich mieszczan, autoironia oraz – przede wszystkim – lekkość opowiadania.
Pomimo gruntownych przeobrażeń, jakie zaszły w kinie światowym, francuska komedia w dalszym ciągu ma się dobrze. Na początku nowego tysiąclecia świat pokochał Amelię (2001) Jean-Pierre’a Jeuneta, a jedną z najpopularniejszych produkcji ostatnich lat byli Nietykalni (2011) Oliviera Nakache i Erica Toledano. W Polsce w każdym roku do dystrybucji kinowej trafia co najmniej kilka francuskich filmów komediowych. Czy najnowsze dzieła znad Sekwany nawiązują do tradycji i co nowego wnoszą do gatunku? Czy mocno odbijają się w nich kulturowo-społeczne problemy, jakie od lat występują we Francji? Warto zastanowić się, z czego dziś śmieją się Francuzi i jakie napięcia próbują rozładować za pomocą śmiechu.
W kręgu tradycji
Tradycje francuskich utworów komediowych – sztuk, powieści, czy komiksów – są tak duże, że trudno byłoby z tego bogactwa nie skorzystać. Zwłaszcza klasyczne utwory dla dzieci, dobrze znane także polskim czytelnikom, wydają się w dalszym ciągu niezwykle świeże i zabawne, pewnie dlatego, że są jak najdalsze od moralizowania i nudnej dydaktyki. Nic dziwnego więc, że Francuzi obficie czerpią ze skarbca narodowej kultury. W 2009 roku, dokładnie pół wieku po ukazaniu się oryginału, wszedł na ekrany kin Mikołajek Laurenta Tirarda, oparty na motywach powieści René Goscinnego. Film przedstawia sytuację, z którą prędzej czy później musi zmierzyć się duża część dzieci – Mikołajek (Maxime Godart) przeżywa chwile grozy, ponieważ ma pewne powody, by przypuszczać, że wkrótce będzie miał rodzeństwo. Chłopiec boi się, że tata (Kad Merad) i mama (Valérie Lemercier) porzucą go, kiedy na świat przyjdzie nowe dziecko. Sytuacja egzystencjalna jest może banalna, ale opowieść zostaje ożywiona nieprzeciętną wyobraźnią głównego bohatera. Dość wspomnieć, że zaniepokojony chłopiec próbuje wynająć gangstera do uprowadzenia niechcianego rywala. Film Tirarda to nieco nostalgiczny powrót do Francji lat 50., do czasów, kiedy świat wydawał się mniej skomplikowany. Idealizacja przeszłości ma jednak lekko ironiczny charakter. Jeśli obraz Tirarda czegoś uczy, to przede wszystkim dystansu do rzeczywistości.
Sukcesem zakończyły się również adaptacje innego wielkiego dzieła Goscinnego – serii komiksów o przygodach dwóch Galów. Ostatnia jak dotychczas część cyklu, Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości (2012) Tirarda opowiada o podróży Asterixa (Edouard Baer) i Obelixa (Gérard Depardieu) do Brytanii, zaatakowanej przez rzymskie wojska. Źródłem humoru są tu odwieczne brytyjsko-francuskie antagonizmy. Brytowie są niewolnikami kindersztuby i nawet w najbardziej emocjonalnych momentach zachowują dystans i powściągliwość: np. szczytem erotycznej wylewności jest w Brytanii uściśnięcie ręki ukochanej. W Asterixie dostaje się głównie Anglikom, ale Francuzi pokpiwają też ze swoich cech narodowych. Głównym bohaterom towarzyszy w wyprawie Goudurix (Vincent Lacoste), romantyczny bawidamek z Lutecji (a zatem z obecnego Paryża), który myśli jedynie o amorach, a w sytuacji zagrożenia tchórzliwie chowa się za damy. Tirard, podobnie jak Goscinny, nie próbuje nikomu dopiec, ale inteligentnie i bezpretensjonalnie bawi się stereotypami. A wszystko w całkowicie postmodernistycznym świecie, w którym można zobaczyć zarówno wojska Juliusza Cezara (Fabrice Luchini), jak i… wielbicieli muzyki punkowej oraz piętrowe autobusy.
Pisząc o nawiązaniach do tradycji, trudno nie wspomnieć o animowanym Iluzjoniście (2010) Sylvaina Chometa. Film powstał na podstawie scenariusza Jacquesa Tatiego, którego legendarny komik nigdy nie zrealizował. Główny bohater, magik Tatischeff, przyjeżdża na występy do Londynu. W momencie, kiedy w stolicy Wielkiej Brytanii triumfy święcą zespoły młodzieżowe, publiczność nie chce jednak oglądać występów starszego pana. Co może zaskakiwać, Iluzjonistę trudno tak naprawdę nazwać komedią. Chomet nie próbuje naśladować gagów, jakimi wypełnione były dzieła Tatiego, za to akcentuje melancholijny rys głównego bohatera. Niepasujący do nowoczesnej rzeczywistości, zapomniany i opuszczony Tatischeff to wcielenie Pierrota, smutnego błazna z commedii dell’arte. Znajdujemy się tu na antypodach zwariowanego humoru Mikołajka i Asterixa i Obelixa.
Nie tylko Amelia
Jedna z najsłynniejszych komedii nowego tysiąclecia, Amelia, zauroczyła widzów całego świata przede wszystkim szczególną formą narracji. Konwencję filmu można określić mianem realizmu magicznego: Jeunet ukazywał banalne, codzienne wydarzenia w sposób pełen magii i niezwykłości. Rzeczywistość traciła swoje realne kontury, ponieważ była przefiltrowana przez wrażliwość głównej bohaterki, kobiety pełnej fantazji i bogatej wewnętrznie. Amelia nie jest jednak jedyną francuską komedią w tym stylu. Nad Sekwaną powstała cała seria onirycznych lub surrealistycznych filmów komediowych. Reżyserzy tacy jak Jeunet czy Michel Gondry puszczają wodze fantazji, tworzą własne, dziwaczne światy i beztrosko mieszają jawę z wyobrażeniami bohaterów.
Wyreżyserowany przez Jeuneta Bazyl. Człowiek z kulą głowie (2009) to opowieść o mężczyźnie (Dany Boon), który został raniony zabłąkaną kulą i poprzysięga zemstę handlarzom broni. W wykonaniu misji pomaga Bazylowi grupa nad wyraz osobliwych postaci, zamieszkujących na wysypisku śmieci. Jest wśród nich miedzy innymi człowiek-armata oraz kobieta-guma, która wypoczywa, siedząc powyginana w lodówce. Jak pisała po premierze krytyczka filmowa, powstało „dzieło oryginalne, odmienne od stylistyki klasycznej czy futurystycznej, od filmu autorskiego i od stylu SF. Jest to po prostu dzieło Jeuneta, rozpoznawalne tak, jak rozpoznawalne są filmy Tima Burtona”[1]. Niestety ta opowieść o sympatycznych dziwakach, którzy rzucają wyzwanie cynicznemu społeczeństwu nowoczesnemu, cierpi na przerost formy nad treścią. Niesamowita scenografia i surrealistyczne motywy robią wrażenie, ale po pewnym czasie widz może doznać przesytu z powodu nadmiaru wizualnych i fabularnych atrakcji.
Pełne nieposkromionej fantazji są również dzieła Michela Gondry’ego, twórcy słynnego Zakochanego bez pamięci. Polski tytuł jednego z najlepszych filmów reżysera, Jak we śnie (2006), świetnie podsumowuje poetykę całego nurtu komedii kreacyjnych. Główny bohater Stéphane (Gael García Bernal) przyjeżdża z Meksyku do Francji na zaproszenie matki. Mężczyzna liczył na to, że dostanie we Francji posadę rysownika, ale ostatecznie musi wykonywać nudne prace biurowe. Co gorsza, Stéphane cierpi na pewną przypadłość: jest dręczony przez dziwaczne sny, a czasem nie ma pewności, czy już się przebudził. Nie mogą być tego pewni również widzowie filmu, bo w komedii Gondry’ego nie zawsze da się odróżnić jawę od wyobrażeń. Tło za oknem nagle zaczyna się poruszać, elektryczna golarka ożywa i rzuca się na ludzi, a przepracowane ręce bohatera pęcznieją do monstrualnych rozmiarów. Jak we śnie można potraktować jako surrealistyczny żart o dehumanizacji i nudzie współczesnego życia. Wydaje się, że zwariowane sny niedoszłego artysty są swego rodzaju reakcją na koszmarną monotonię pracy biurowej. Może właśnie tutaj należy szukać także przyczyn popularności surrealistycznych komedii, które pozwalają widzom oderwać się od szarej codzienności i zatopić w świecie fantazji?
Humor politycznie (nie)poprawny
Problemy współczesności znajdują w kinie francuskim także bardziej bezpośrednie przełożenie. Na przykład twórcy kina społecznego stają się często orędownikami walki o prawa ludzi, którzy – chociażby ze względu na cechy fizyczne – są poniżani lub dyskryminowani. Jak jednak podejmować tego rodzaju zagadnienia w komediach? Jest to z pewnością duże wyzwanie, ponieważ łatwo można urazić czyjeś uczucia i zostać oskarżonym o niepoprawność polityczną. Francuzi nie zamiatają jednak problemu pod dywan, lecz, odwrotnie, czynią z niego jeden z najpopularniejszych tematów komediowych.
Tytułowy bohater Faceta na miarę (2016) Laurenta Tirarda jest zdrowym, bogatym, białym, heteroseksualnym mężczyzną, ale posiada jedną cechę, która naraża go na nieustanne kpiny: liczy sobie zaledwie 136 cm. Alexandre (Jean Dujardin) potrafi rozkochać w sobie piękne kobiety, jednak partnerki nie wytrzymują zazwyczaj presji społecznej i po pewnym czasie odchodzą. W towarzystwie mężczyzna traktowany jest bowiem często jako swego rodzaju kuriozum lub małe, rozkoszne dziecko. Niski wzrost jest w filmie źródłem wielu żartów (scenarzyści bawią się takimi zwrotami jak „mierzyć wysoko”), ale Tirard wyśmiewa przede wszystkim społeczne reakcje, oparte na uprzedzeniach i stereotypach. Sam Alexandre jest wyczulony na dowcipy i niestosowne uwagi, ale potrafi zdystansować się do samego siebie. Na przykład kiedy podwładni w pracy dyskretnie podśmiewają się z jego wzrostu, staje na krześle, a gdy żartownisie czują się zawstydzeni, oznajmia pojednawczo, że nie zejdzie, bo… ma lęk wysokości.
Twórcy francuskich komedii nie idealizują bohaterów dotkniętych rozmaitymi dolegliwościami, lecz przedstawiają ich jako ludzi z krwi i kości, którzy często są śmieszni w swojej oryginalności, ale jednocześnie wzbudzają sympatię. Dobrym przykładem jest film Rozumiemy się bez słów (2014) Erica Lartigau, opowiadający o rodzinie głuchoniemych. Bélierowie nie przejmują się zbytnio opinią innych, żyją tak, jak lubią i podejmują coraz to nowe wyzwania. Wspólną cechą prawie wszystkich członków rodziny jest wyjątkowa aktywność seksualna, którą można uznać za wyraz nieposkromionego apetytu na życie. Lartigau trochę sobie pokpiwa z ekscentrycznej familii, ale nigdy nie jest to prymitywne wyśmiewanie. Spójrzmy na bohaterów jak na zwyczajnych ludzi – zdaje się mówić reżyser – nie litujmy się nad nimi i nie zamykajmy ich w stereotypie nieszczęśliwych ofiar.
Wydaje się, że podobny sposób myślenia przyświecał także twórcom słynnych Nietykalnych. Philippe (François Cluzet) to sparaliżowany od szyi w dół mężczyzna, który skutecznie odstrasza od siebie wszystkich opiekunów. Czy jednak przyczyna leży w trudnym charakterze bohatera, czy też w irytującym zachowaniu pracowników? Opiekunowie robią zazwyczaj zbolałe miny i powtarzają frazesy o konieczności integracji i pomocy humanitarnej. Takie zachowanie nudzi i drażni Philippe’a, który ostatecznie zatrudnia najmniej, wydawałoby się, odpowiedniego kandydata. Jest nim Driss (Omar Sy), dowcipniś i lekkoduch, który ma na koncie odsiadkę w więzieniu. Driss traktuje Philippe’a bez taryfy ulgowej, czasem nawet otwarcie żartuje sobie z jego kalectwa. Ale właśnie tym mężczyzna zjednuje sobie wymagającego pracodawcę, który wcale nie chce od nikogo litości. Znane porzekadło mówi, że podobno z żartów o niepełnosprawnych, najgłośniej śmieją się sami niepełnosprawni. Komedie takie jak Rozumiemy się bez słów czy Nietykalni można oskarżać o zbytnią idealizację życia osób dotkniętych tragediami. Paradoksalnie jednak filmy te próbują oddać podmiotowość bohaterów. Niepełnosprawni są ukazywani jako autoironiczni, pełni humoru ludzie, którzy potrafią zdystansować się do trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Stara i nowa Francja
Nietykalni poruszają również inne bardzo aktualne zagadnienia społeczne. Kontrast pomiędzy głównymi bohaterami jest nie tylko czysto fizyczny. Podczas gdy Philippe wywodzi się z bogatego francuskiego rodu, Driss jest klepiącym biedę przybyszem z Senegalu. Można uznać, że wyluzowany opiekun stanowi wcielenie archetypu Trickstera. Mianem Trickstera określa się w antropologii błaznów-żartownisiów, którzy swoimi dowcipami kwestionują skostniałe zasady danej kultury. Tricksterzy niszczą zastany porządek, ale jednocześnie wnoszą nową energię i przyczyniają się do odrodzenia kultury. Wpuszczony na salony Driss bezlitośnie wyśmiewa snobizm Francuzów – np. udowadnia, że każdy bohomaz może być wzięty za wielkie dzieło sztuki współczesnej. Humor Nietykalnych bierze się stąd, że perspektywa paryskich snobów zostaje skonfrontowana z racjonalnym spojrzeniem przybysza „z zewnątrz”. To właśnie emigranci i ludzie z nizin społecznych – zdają się mówić twórcy – mogą ożywić kulturę francuską. Przesłanie o możliwości harmonijnej symbiozy klas i kultur wydaje się naiwne, ale nie zapominajmy, że Nietykalni to kino rozrywkowe, a nie dramat społeczny.
Przekonanie o tym, że emigranci wnoszą nową wartość do społeczeństwa francuskiego jest bardzo silne także w Kobietach z 6. piętra (2010) Philippe’a Le Guaya. Akcja filmu rozgrywa się w latach 60. XX wieku. Relacja klasowa zostaje tu zarysowana już w samym układzie przestrzennym: w tej samej paryskiej kamienicy, na dole mieszka we wspaniałym apartamencie makler giełdowy Joubert, a na górze, w fatalnych warunkach – hiszpańskie emigrantki. Odtwórca głównej roli Fabrice Luchini, jeden z najlepszych aktorów komicznych ostatnich lat, specjalizuje się w rolach zadufanych w sobie francuskich burżujów. Nie inaczej jest tym razem: Joubert z góry traktuje służącą i potrafi zrobić awanturę, kiedy jajko na miękko zostało niewłaściwie ugotowane. Wszystko zmienia się jednak, kiedy nową pomocą domową zostaje piękna Hiszpanka María (Natalia Verbeke). Po pewnym czasie wyniosły makler zamieszkuje obok emigrantek, ponieważ odkrywa świat, który jest znacznie ciekawszy i bardziej autentyczny od nudnej mieszczańskiej egzystencji…
Najciekawszą komedią o wielokulturowej Francji jest jednak Za jakie grzechy, dobry Boże? (2014) Philippe’a de Chauverona. Pomysł jest banalny, ale trafia w sedno problemów współczesnej Francji: starsze mieszczańskie małżeństwo przeżywa kryzysowe chwile, ponieważ jedna córka wyszła za Żyda, druga za Araba, trzecia za Chińczyka, a czwarta zamierza poślubić Afrykańczyka. Zarówno francuski ojciec panny młodej (Christian Clavier), jak i pochodzący z Wybrzeża Kości Słoniowej ojciec pana młodego (Pascal N’Zonzi) próbują uniemożliwić planowane małżeństwo. De Chauveron pokazuje, że uprzedzenia występują po obu stronach. Także afrykański teść, który notabene przyjeżdża do Francji w tradycyjnym stroju „boubou”, choć na co dzień chodzi w garniturze, od początku szuka zwady. Komedia kończy się totalnym pojednaniem, ale humor filmu w pewien sposób narusza zasady politycznej poprawności. Komizm oparty jest bowiem na kulturowych stereotypach. Żyd (Ary Abittan) wciąż myśli o interesach, Chińczyk (Frédéric Chau) nieustannie podlizuje się teściom, a Arab (Medi Sadoun) jest nerwowy i ponury. Reżyser do tego stopnia piętrzy stereotypy, że stają się one absurdalne i śmieszne same w sobie. Za pomocą humoru de Chauveron rozładowuje potężne kulturowo-społeczne napięcia. Jak widać, Francuzi czekali na taki właśnie film: Za jakie grzechy, dobry Boże? odniosło nad Sekwaną ogromny sukces komercyjny. Na żart zakrawa natomiast fakt, że komedia miała problemy z dystrybucją w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych, gdzie uznano, że jest zbyt niepoprawna politycznie.
Przegląd wybranych współczesnych komedii francuskich pozwala wyodrębnić co najmniej trzy różne nurty w obrębie gatunku. Komedie „post-klasyczne”, takie jak Asterix i Obelix czy Mikołajek, są uwspółcześnionymi adaptacjami uznanych francuskich dzieł sprzed lat. Twórcy z nostalgią odtwarzają atmosferę oryginałów, ale zazwyczaj próbują je uatrakcyjnić dynamiczną narracją i aluzjami do teraźniejszości. Komedie oniryczno-surrealistyczne, np. Bazyl, są dziełem rozbuchanej wyobraźni twórców, zabierają widza w nierealne światy, przytłaczają baśniową scenografią i nadmiarem groteskowych elementów. Warto zwrócić uwagę, że ten typ komedii szczególnie bujnie rozkwita właśnie nad Sekwaną. Komedie obyczajowo-społeczne w sposób bezpośredni odnoszą się natomiast do problemów, z jakimi zmaga się dziś cała zachodnia Europa. Twórcy nie boją się żartować na temat niepełnosprawności czy rasowych uprzedzeń, i odważnie naruszają zasady politycznej poprawności. Trzeba jednak pamiętać, że największym obiektem kpin są w nich francuscy mieszczanie, trochę zakochani w sobie i przekonani o swojej wyższości. Można powiedzieć, że humor i dystans są we francuskich komediach manifestacją pewnej ogólnej postawy wobec rzeczywistości. Filmy takie jak Nietykalni przypominają, że warto czasem spojrzeć na świat – a przede wszystkim na samego siebie – z ukosa i po prostu się zaśmiać. A że komedie te zachowują wdzięk i lekkość starego kina francuskiego, można powiedzieć, że godnie kontynuują świetną filmową tradycję.
[1] G. Arata, Bazyl. Człowiek z kulą w głowie, „Kino” 2010, nr 9, s. 68-69