Doktor Strange (2016)
Maciej Dowgiel, Centralny Gabinet Edukacji Filmowej
Reż. Scott Derrickson
Data premiery: 26 października 2016
Doktor, który uleczył się sam
„Doktor Strange” to taki film, jakiego mogli się spodziewać sympatycy wysokobudżetowych ekranizacji komiksów ze studia Marvel. Jest w nim standardowy superbohater, który musi stawić czoła zagrożeniu, jakiemu podlega świat. Są rewelacyjne, komputerowo generowane efekty specjalne. No i przede wszystkim zapierająca dech w piersiach szybka akcja.
A jednak jest coś, co się zmieniło. Różnicą jest źródło mocy napędzającej do działania doktora Strange’a. Nie jest on bohaterem fantastycznym, pochodzącym z odległej galaktyki (jak np. Superman), jego moc nie jest wynikiem ewolucji (jak np. u X-Menów czy Spider-Mana), nie jest także wynikiem korzystania z superkosztownego sprzętu umożliwiającego zdobycie przewagi nad wrogiem (jak np. u Iron Mana).
Bohaterowi chyba najbliżej do Batmana. Siła, która doprowadziła go do samouleczenia, a później do walki z nieczystymi siłami z szeroko pojętego Wszechświata, to wynik wytrwałej pracy nad sobą i nieprzeciętnej inteligencji oraz domieszki mocy pochodzących ze starożytnych ksiąg traktujących o magii. To właśnie dzięki nim zdobędzie zdolności magiczne, co w pewnym sensie uczyni go starszym bratem Harry’ego Poterra.
Doktor Strange jest w każdym sensie bohaterem wyjątkowym. Jego siła wynika z predyspozycji do umiejętności myślenia metafizycznego, co zdecydowanie odróżnia go od grona większości komiksowo-filmowych bohaterów. Ba! Jest swego rodzaju wyłomem, w którym moc wiary i samodoskonalenia zastępuje: spryt, przypadek, kondycję fizyczną, siłę mięśni itd. Jest przy tym tylko człowiekiem. Nieco zadufanym w sobie naukowcem, początkowo wierzącym jedynie w „mędrca szkiełko i oko”, co sprawia, że postrzegamy tę postać niejako w krzywym zwierciadle, co jest zresztą charakterystyczne dla marvelowskich herosów.
Metafizyka Strange’a skonfrontowana z człowieczeństwem czyni z niego bohatera pełnowymiarowego, czyli… w mniejszym lub większym stopniu podobnego do każdego z widzów, którzy także składają się (w dużym uproszczeniu) z duszy i ciała, nad którymi nie zawsze pracują wytrwale (i równolegle). Zresztą, każdy jest tylko człowiekiem i dlatego do celu podążamy tak wieloma drogami.
Doktor Strange, jak na superbohatera przystało, zapewne zgromadzi rzeszę wiernych, młodych fanów, którzy choćby w części zapragną podążyć jego śladem. A jest to zaskakująco dobry wzór do naśladowania, gdyż pokazuje złożoność każdego człowieka. Z tego powodu szczególnie warto porozmawiać o nim na lekcjach wychowawczych (także wychowania do życia w rodzinie) już w gimnazjach, a nawet w ostatniej klasie szkoły podstawowej.
Na podstawowym poziomie „Doktor Strange” jest przygodową opowieścią z nurtu fantasy. Jednak, jak wiadomo, fantasy rządzi się swoimi prawami, opartymi na mocnych filarach filozofii, logiki, historii i szeroko rozumianej religii, czego przykładem mogą być takie kultowe przecież sagi, jak: „Władca pierścieni” J.R.R. Tolkiena, „Gra o tron” George’a R.R. Martina, a nawet tak szczególny cykl, jakim jest niezwykły „Świat Dysku” Terrego Pratchetta. Podobnie jest też i w tym przypadku.
Twórcy expressis verbis weszli w złożoną (acz ironiczną) polemikę z popularną doktryną leżącą u źródeł marksizmu („byt określa świadomość”), próbując ją obalić od pierwszej do ostatniej minuty filmu. Z przymrużeniem oka potraktowali także i koncepcje kultury New Age oraz efemeryczne drogowskazy do szczęśliwego i świadomego życia, oferowane przez popularnych dziś trenerów rozwoju osobistego.
Bez wątpienia długim wykładem teoretycznym opatrzyłby „Doktora Strange’a” Sheldon Cooper z serialu tv „Teoria wielkiego podrywu”. Niestety, na taki wykład, ze względu na brak odpowiednich kompetencji, nie może pozwolić sobie autor niniejszego tekstu. Autorów filmu bez wątpienia zainspirowała teoria strun (superstrun), dzięki czemu udało im się zilustrować własną koncepcję wielowymiarowości czasoprzestrzeni oraz teorii względności. Choć całą filozoficzno-fizyczną strategię budowania rzeczywistości zaliczyć można raczej do (pop)nauki, bez wątpienia, dla nauczycieli, których pasjonują takie filozoficzno-fizyczne dywagacje i którzy mają odpowiednie kompetencje do snucia rozważań na ten temat, film może stać się ciekawym przyczynkiem do dyskusji na zajęciach tematycznego koła zainteresowań. A może co wnikliwsi studenci pokuszą się o opisanie koncepcji budowy wszechświata w filmie „Doktor Stange”?
Na analizę zasługują także inne elementy tego dzieła filmowego, które wykorzystać można w pracy z uczniami na zajęciach języka polskiego lub wiedzy o kulturze w szkole ponadgimnazjalnej. Intrygująca fabuła pozwala wyśledzić w filmie wszystkie z etapów Campbellowskiej przemiany bohatera (zob. Joseph Campbell, „Bohater o tysiącu twarzy”, Kraków 2014). Doktor Strange jest szanowanym neurochirurgiem, medycznym geniuszem, autorytetem dla kolegów lekarzy i naukowców. Podczas podróży luksusowym autem — Doktor jest też gadżeciarzem — ulega tragicznemu wypadkowi. Traci czucie w dłoniach. Pozbawiony zasadniczego narzędzia swej pracy, gdy osiągnięcia medycyny zawodzą, stawia wszystko na jedną kartę — wyjeżdża do Nepalu, aby na własnej skórze sprawdzić działanie medycyny niekonwencjonalnej. Wtedy rozpoczyna się droga głównego bohatera do osiągnięcia zdrowia, ale przede wszystkim samoświadomości i przekroczenia ograniczeń umysłu…
Zanim „Doktor Strange” pojawił się na ekranach, wśród fanów komiksów trwały dyskusje na temat zakorzeniania nowego bohatera w uniwersum Marvela. Wprawdzie Strange’a wspomniano w poprzednich produkcjach studia („Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz”, 2014), ale trudno było jednoznacznie umiejscowić go w czasie i przestrzeni wielowymiarowego przecież świata superbohterów.
Podczas projekcji filmu można się dowiedzieć, że równolegle z nim funkcjonują Avengersi, ale niewiele poza tym. Odpowiedź na to, gdzie jest miejsce Doktora w uniwersum Marvela, zaskoczy widza. Otóż dopiero w scenie po napisach, zupełnie nieoczekiwanie pojawi się boski bohater z innego świata. Doskonale się to wpisuje w logikę „Doktora Strange’a”, a ponadto pozostawia twórcom szerokie pole do popisu w projektowaniu kolejnych odsłon filmów ze Strangem jako supermagiem. A te zapewne powstaną, bo zostały wprost zapowiedziane w drugiej scenie po napisach.
Film zdecydowanie powinni obejrzeć wszyscy studenci i wiecznie zapracowani dorośli. Obcowanie z koncepcją czasu, który ulega przecież zakrzywieniu, sprawi, że wszystkie deadline’y wydadzą się w tym kontekście mało istotne. A to przecież świetnie wpłynie na psychikę i samopoczucie zapracowanego i uwikłanego w szarą rzeczywistość widza.