Doktor Dolittle (2019)
Reż. Stephen Gaghan
Data premiery: 17 stycznia 2020
Wojciech Świdziński
Mamy doskonały czas na ekranizację przygód Doktora Dolittle – bohatera słynnego cyklu powieści dla dzieci Hugh Loftinga. Współczesna wrażliwość, rosnące zainteresowanie przyrodą, troska o prawa zwierząt oraz dostrzeganie ich podmiotowości doskonale współgrają z nastrojem tej pogodnej prozy. W powstających przed stu laty książkach, Lofting sportretował człowieka niezwykle nam bliskiego, który nie jest „panem stworzenia”, lecz partnerem, opiekunem, a nawet uczniem zwierząt, odpłacających mu dozgonną przyjaźnią, przynoszącą spełnienie oraz szacunek. Do tego wykreowana przez pisarza sielankowa wizja Anglii u progu rewolucji przemysłowej przenosi czytelników w inaczej płynący czas, kojąc zszarpane współczesnym pośpiechem nerwy. Daje też podstawę do znakomitego, acz dyskretnego humoru, podszytego ciepłą ironią i odrobiną absurdu. Jest to również świetny materiał na tak dziś fetyszyzowane wielkie widowisko – z niebywałymi podróżami, fantastycznymi krainami oraz przedziwnymi stworzeniami, takimi jak ślimak wielkości wieloryba czy nieznany nauce dwugłowiec. Doskonałość efektów specjalnych i współczesna technika zdjęciowa pozwalają wreszcie nadać tej prozie satysfakcjonujący kształt ekranowy.
Szkoda tylko, że wyreżyserowany przez Stephena Gaghana, kosztujący 175 mln dolarów, Doktor Dolittle w żadnym punkcie nie sprostał tym wyzwaniom. W najnowszym filmie między ekscentrycznym weterynarzem a wygenerowanymi komputerowo zwierzętami nie ma „chemii”, jaką pamiętamy z uwspółcześnionych ekranizacji cyklu Loftinga z Eddie’m Murphym, czy nawet niezbyt rozgarniętych komedii o psim detektywie Ace Venturze. Menażeria doktora, która powinna być największą atrakcją filmu, dysponuje co prawda katalogiem antropomorficznych osobowości, ale jakoś nie chce zaprezentować się ciekawie, a sceny ich dialogów, przy których sala powinna wybuchać śmiechem, powodują przede wszystkim kłopotliwe milczenie. Do tego cyfrowe wizerunki zwierzaków nie osiągają doskonałości słynnego tygrysa z Życia Pi ani bezpretensjonalnego uroku Stuarta Malutkiego z filmu liczącego już przeszło dwie dekady. Historia niby toczy się w Anglii u zarania panowania królowej Wiktorii, ale wybrane lokacje nie mają większego znaczenia, realia nie zostały odmalowane w interesujący sposób, zaś charaktery postaci poddano homogenizacyjnej obróbce, odbierając im szansę na choćby cień angielskiego humoru.
Nie chodzi jednak o to, że film nie jest wierną adaptacją książek Loftinga, które zasługują na to, by podbić serca dzisiejszej widowni i odświeżyć zainteresowanie tą klasyczną pozycją. Pretekstowe potraktowanie literackiego pierwowzoru nie musi oznaczać złego filmu, na co mamy setki dowodów, z nasuwającym się tu siłą rzeczy Sherlockiem Holmesem Guya Ritchiego na czele. Problem w tym, że w filmie Gaghana zabrakło jakiegoś skutecznie działającego pomysłu, poza unikowym konceptem polegającym na pominięciu początków historii tytułowego bohatera i uczynieniu z niego „mężczyzny po przejściach”. Historia toczy się niezbyt spójnie i mało rytmicznie, potykając się o osobliwe cięcia montażowe, które sprawiają wrażenie przypadkowych skrótów. Brak tu także zwracającego uwagę, charyzmatycznego aktorstwa. Robert Downey Jr., pozbywszy się uciskającego tu i tam pancerza Iron Mana, bardzo stara się pozlepiać rozpadającą się konstrukcję filmową, ale w efekcie tworzy postać będącą zaledwie niemrawym cieniem Tony’ego Starka. Katastrofalnie wypadają młodzi wykonawcy, których twarze wyglądają jakby poddane zostały obróbce cyfrowej na równi z fantomowymi postaciami zwierząt. Najbardziej doświadczona z nich, niewątpliwie utalentowana Jessie Buckley, nie ma czego grać, gdyż przez niemal cały film przypadła jej rola spoczywającej na łożu nieprzytomnej królowej. Z tego zamieszania obronną ręką wychodzi bodaj tylko Michael Sheen jako stereotypowy, a jednak odnajdujący swój odcień podłości, czarny charakter.
Dlaczego więc w dziale „Polecane premiery” proponujemy w ogóle recenzję najnowszej ekranizacji Doktora Dolittle? Przede wszystkim dlatego, że film ten za sprawą pokaźnego budżetu oraz wynikającej z niego intensywnej reklamy i tak trafi do młodych widzów, do których jest przede wszystkim adresowany. Większych szkód nie narobi, dziecięcej wrażliwości raczej nie nadwyręży, co najwyżej można powątpiewać, czy zdoła zachęcić do sięgnięcia po powieści Hugh Loftinga. Ma też rzecz jasna swoje pozytywne strony. Kilka scen i postaci zwierzęcych wypadło autentycznie zabawnie. Moim faworytem jest niegrzesząca wyobraźnią ważka, w polskiej wersji językowej przemawiająca głosem Jakuba Wieczorka, co nasuwa intrygujące skojarzenia z postacią BoJacka Horsemana. W fabule ukryto też rozmaite aluzje, które powinny zaintrygować czytelników prozy Loftinga. Małpka Czi-Czi stała się tu na przykład olbrzymim gorylem, tyle że cierpiącym na fobię społeczną i chorobliwą nieśmiałość.
Film może też posłużyć jako temat do wartościowych rozmów z młodzieżą. Na jego przykładzie można zastanowić się, jakie są wady i zalety „wiernych” i „niewiernych” ekranizacji utworów literackich. Można także poruszyć bardzo ciekawy z punktu widzenia technicznego, ale też etycznego aspekt obecności bądź nieobecności żywych zwierząt na planie filmowym. Doktor Dolittle stanowi w tym względzie ciekawe ekstremum – poza pojawiającymi się na moment wierzchowcami i rybkami akwariowymi, wszystkie zwierzęta zostały wygenerowane komputerowo, mimo że nie ma wśród nich gatunków wymarłych ani takich, których nie dałoby się wprowadzić na plan zdjęciowy[1]. Ważnym tematem jest także kwestia antropomorfizacji świata przyrody, na którą można spojrzeć jako na środek ekspresji i element konwencji, ale także – jak współczesne animal studies – jako na szczególne narzędzie władzy i obłaskawienia tego, co wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Są to z pewnością ciekawe zagadnienia, które mogą zrekompensować nie do końca satysfakcjonujący seans.
[1] Ciekawego kontekstu dostarcza tu artykuł Marty Stańczyk Bestiariusz. Historia przemocy, „Ekrany”, 2019 nr 2.
tytuł: Doktor Dolittle
tytuł oryginalny: Dolittle
rodzaj/gatunek: familijny, fantasy, komedia
reżyseria: Stephen Gaghan
scenariusz: Stephen Gaghan, Doug Mand, Dan Gregor
zdjęcia: Guillermo Navarro
muzyka: Danny Elfman
obsada: Robert Downey Jr., Antonio Banderas, Michael Sheen, Jim Broadbent
produkcja: USA
rok prod.: 2019
dystrybutor w Polsce: United International Pictures Sp z o.o.
czas trwania: 106 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 7/wczesnoszkolna, podstawowa (1-3), podstawowa (4-6)