Disco Polo (2015)
Maciej Dowgiel, Centralny Gabinet Edukacji Filmowej
Reż. Maciej Bochniak
Data premiery: 27 lutego 2015
[DISCO-POLO nazwana tak na początku lat 90. XX wieku przez Sławomira Skręta, właściciela wytwórni płytowej Blue Star z Reguł koło Warszawy, „muzyka chodnikowa”, wywodząca się z muzyki ludowej, granej na weselach i zabawach przez specjalne zespoły, z repertuarem piosenek ludowych i weselnych; zmianie uległy instrumenty: zamiast akustycznych — elektroniczne, a w 80. latach także elektroniczne klawiszowe. W 2. połowie lat 80. muzyka ta stała się zjawiskiem masowym[podkreślenie własne], choć nieobecnym w mediach; mimo prymitywności tej muzyki, naiwności tekstów, nędzy wykonawstwa, kasety poza oficjalnym obiegiem osiągały ogromne nakłady. Wreszcie disco-polo weszło do stacji TV. W połowie lat 90. nastąpił przesyt i spadek sprzedaży kaset z disco-polo o połowę na korzyść polskiej muzyki pop i zagranicznej muzyki dance (Władysław Kopaliński, „Słownik wydarzeń, pojęć i legend XX wieku”, Warszawa 2008). Pisownia disco-polo zgodnie z oryginałem].
„Majteczki w kropeczki” grupy Bayer Full, „Bara bara” grupy Milano, „Jesteś szalona”, „Wolność i swoboda”, „Bawmy się” grupy Boys, „Miałaś, co chciałaś” grupy Diadem, „Bierz, co chcesz” i „Małe pieski dwa” piosenkarki Shazzy, „Pszczółka Maja sobie lata” grupy Akcent czy „Ole! Olek!” grupy Top One – to najbardziej znane tytuły. Bez względu na pochodzenie, wykształcenie, majętność czy gust każdy Polak w połowie lat 90. zetknął się z popularną wówczas muzyką disco polo. Była wszędzie. Jednych fascynowała, inni załamywali ręce nad jej… stricte rozrywkowym charakterem. Nic nie może jednak zmienić faktu, iż w owym czasie była najprężniej rozwijającą się dziedziną sztuki w naszym kraju, która wówczas odebrała wielu artystom publiczność. Ponadto przynosiła kolosalne zyski: i muzycznym producentom, i samym wykonawcom.
American dream
Po upadku socjalizmu, wraz z nastaniem nowej Polski, z jej szansami i możliwościami, wielu rodaków zaczęło śnić swój „amerykański sen”: o blichtrze, przepychu, pięknych ludziach w luksusowych samochodach, o okazałych willach, oczywiście z basenami. Jednak nie każdy miał świadomość, że ów sen spełni się tylko nielicznym. Raczkujący kapitalizm przyniósł nową nadzieję, że każdy może być panem własnego losu. Każdy ma szansę na sukces. Niestety, zarówno kapitalizm, jak i „sen” były tylko na miarę naszych polskich możliwości. Wskazują na to choćby iście westernowe wstawki, stanowiące oś konstrukcyjną filmu. Wszystko zaś przesycone jest ironią, w której legendarny Dziki Zachód dyskretnie miesza się z Dziką Polską. Mit polskiego kapitalizmu, poprzełomowej kultury muzycznej i tego błogiego „snu” o sukcesie z wysmakowanym dystansem, zachowaniem dobrego smaku, bez zbędnych złośliwości wobec nie dość, że niskiej, to dodatkowo zdegradowanej kultury przedstawia nam w swym filmie Maciej Bochniak. Mamy tu do czynienia z ironią, pastiszem, przerysowaniem – podanymi w ciekawej i przystępnej dla wszystkich formie. Może się podobać. Lub nie. O gustach przecież się nie dyskutuje. Jednak przed wizytą w kinie warto przypomnieć sobie „Rewizora” Mikołaja Gogola. Bynajmniej nie ze względu na podobieństwo treść, lecz na słowa: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie”.
Skąd ta popularność?
Popularność muzyki disco polo wynikała z prostoty treści, zawartych w tekstach podanych w nieskomplikowanej formie muzycznej. Mogłoby się wydawać, że muzykę tę może tworzyć każdy. Każdy może z dnia na dzień zostać wielką gwiazdą. Takiej pokusie ulegają więc bohaterowie filmu: Tomek i Rudy. Korzystając z własnego talentu i szczęśliwego splotu okoliczności, stają się najpopularniejszymi muzykami w kraju. Któż nie marzy o takim sukcesie. I właśnie na owym marzeniu zasadza się wzór kultury, którą powszechnie nazywa się niską. Gloryfikuje ona możliwość społecznego awansu, miłość gorącą jak w południowoamerykańskich telenowelach czy przyjaźń, stanowiącą fundament udanej współpracy. Wątek ten w filmie jest o tyle istotny, o ile aktualnie mamy do czynienia z analogiczną, niezwykle popularną wśród młodzieży tendencją. Kultura hip-hopowa, która do Polski, podobnie jak kultura disco, przybyła ze Stanów Zjednoczonych, swe firmamenty ustanowiła na podobnych fundamentach: możliwości ekonomicznego awansu, pożądaniu pięknych kobiet, luksusowych samochodów, wspaniałych domów. Warto przy tym pamiętać, że wywodzi się ona ze slumsów. Czy przyjmując rodzime nazewnictwo najbiedniejszych, wielkomiejskich blokowisk. Ów awans na drabinie stratyfikacyjnej poparty jest w kulturze hip-hopowej zazwyczaj takim nielegalnym procederem, jak handel narkotykami, kradzieże czy sutenerstwo. Zasada spełnienia snu-marzenia pozostaje jednak ta sama. Porównanie to jest także zasadne ze względu na sposób kreacji gwiazd – i disco polo, i hip-hopowców. Wspaniałe wizerunki muzyków powstają w profesjonalnych studiach, a garderoba podkreślająca sceniczne emploi przygotowana jest przez doświadczonych stylistów. I sama sztuka przemawia do odbiorców w podobny sposób: opowiada o tym, co widać za oknem, w szkole, w pracy, na podwórku. Lekko koloryzuje. A to, co dobrze znane, zaspokaja potrzeby odbiorcze amatorów różnych stylów muzycznych.
Nie ma się czego wstydzić
Disco polo, nie aspirując nigdy do sztuki wysokiej, dodatkowo zostało ośmieszone przez różnych krytyków kultury. Stąd społeczna niechęć do tego gatunku muzycznego. Trudno bowiem przyznać się do gustu, który zaspokoić mogą najprostsze rytmiczne utwory rodem z dyskoteki w strażackiej remizie, utwory mające przecież ludowe korzenie. Jednak disco polo było zjawiskiem społecznym, które znają wszyscy. Nawet posiadacze najbardziej wysublimowanych gustów słuchali tej muzyki dla gawiedzi na rodzinnych weselach, w klubach, restauracjach, w sklepach, na rynkach. Dziś wszyscy się tego wstydzą. Zapierają się, że oni nie słuchali.
Jednak nie ma się czego wstydzić. Jesteśmy częścią kultury, której poprzełomowe początki stanowi właśnie disco polo. Prosta muzyka odpowiadająca potrzebom rodzącego się wówczas kapitalizmu. Oglądając film „Disco polo” można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze skończonym dziełem Felliniego (mam na myśli dziewiąty film, ukończone „Ósme i pół”). Powstał film, który może zaspokoić wszystkich. I wymagających krytyków, których powinna rozbawić i powierzchowna, i zawoalowana satyra. I filmoznawców, którzy mogą śledzić sobie postmodernistyczne nawiązania do filmów lat 90. I przeciętnych, szarych widzów, dla których disco polo było częścią kultury, która prawdopodobnie minęła bezpowrotnie.
„Disco polo” doskonale sprawdzi się w edukacji ponadgimnazjalnej na zajęciach wiedzy o kulturze. Film można wykorzystać zarówno jako ilustrację pewnej, minionej kultury muzycznej, jak i uniwersalny schemat kreowania przebojów w ogóle. Bez wątpienia ułatwi także zrozumienie mechanizmów rynkowych panujących w poprzełomowej Polsce, co wykorzystane może zostać zarówno na lekcji historii najnowszej, jak i na lekcjach przedsiębiorczości, by wytłumaczyć podstawy ekonomii. A ponieważ w filmie naszkicowany został pewien portret pokolenia wchodzącego w dorosłość na początku lat 90., to w połączeniu z ukazaniem urozmaiconego krajobrazu Polski tamtych czasów, dobrym pomysłem będzie wykorzystanie go na wiedzy o społeczeństwie.