Czy osobowość jest niezmienna?
– problem psychicznej adaptacji
w ekstremalnych warunkach
Kinga Dyndowicz
Powszechnie uważa się, że czynnikiem kształtującym w głównej mierze naszą osobowość jest kultura. W pierwszej kolejności zależy ona przecież od kultury społeczności, w jakiej żyjemy. Oczywiście, ewoluuje ona z tak prozaicznej przyczyny, jak związany z upływem czasu okres dorastania. I już ten fakt niesie ze sobą istotną informację: oprócz tego, że osobowość jest nabyta, jest także zmienna. Istnieją jednak dwie różne przyczyny takiej metamorfozy. Ta pierwsza dotyczy każdego z nas i związana jest ze wspomnianym dojrzewaniem jednostki. Druga natomiast ujawnia się w sytuacjach ekstremalnych, dalekich od naszych codziennych doświadczeń. Może być spowodowana zdarzeniami losowymi, na które nie mamy żadnego wpływu. Może również manifestować się jako efekt presji instytucji totalitarnej.
Tego rodzaju wątki są bardzo często podejmowane przez twórców filmowych. Kino niemal od początku swego istnienia opowiada o ludzkich losach i często udowadnia, że kształtowanie osobowości nigdy nie jest procesem zakończonym. Wystarczy w tym miejscu przypomnieć obiegową opinię, według której uczymy się przez całe życie. I chyba właśnie dlatego ewentualną dezintegrację osobowości najlepiej przeanalizować na przykładzie filmów, których bohater stał się ofiarą wspomnianego już systemu totalitarnego. Albo w skali kraju z określonym ustrojem politycznym, albo w skali nieco mniejszej, instytucjonalnej.
Pobyt w instytucji totalitarnej oznacza porzucenie dotychczasowego życia. Tracimy wtedy możliwość kontaktu ze światem zewnętrznym. Życie we własnym domu i w rodzinie zostaje zastąpione jałowością egzystencji w zuniformizowanej gromadzie. Wszystko to prowadzi do przymusowego przekształcenia osobowości, co osobie osadzonej w nowej sytuacji wydaje się na początku niemożliwe. Każdy nowicjusz wchodzi przecież w nowe środowisko jako osoba w pełni ukształtowana przez swoje środowisko macierzyste. Niezależnie od tego jak trwała jest struktura osobowości nowicjusza, stanowi ona jedynie część większej całości osadzonej w środowisku społecznym. Więzi z tym środowiskiem zostają zerwane w momencie przybycia do wspomnianej instytucji, a osobowość zostaje poddana procesowi stopniowej degradacji. Oczywiście każdy próbuje przystosować się do nowej sytuacji bez uszczerbku dla psychiki. Techniki adaptacyjne to w gruncie rzeczy mechanizm obronny. Zarówno wtedy, gdy jednostka odcina się od współpracy z nowym środowiskiem, jak i wtedy, gdy dochodzi do jawnego buntu. Aktem ratowania własnego ja jest również odgrywanie roli idealnego podwładnego: np. poprzez udawanie, że zażywamy leki, które systematycznie aplikuje nam personel podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Podobną funkcję spełnia również próba zadomowienia się, stworzenia sobie w ramach instytucji wycinka świata utraconego. Oczywiście, największe szanse na opuszczenie takiego miejsca mają osoby stosujące kombinację różnych technik adaptacyjnych. Jest to, rzecz jasna, niezwykle trudne.
Weźmy pod uwagę sytuację całkowicie ekstremalną – pobyt w koszarach wojskowych, obozie koncentracyjnym czy szpitalu psychiatrycznym, gdzie codzienności uczymy się na nowo, a techniki adaptacyjne wypracowujemy od zera. To miejsca, w których nie da się uniknąć depersonalizacji. To tzw. instytucje totalitarne, gdzie zasada przymusowego przekształcenia osobowości jest celem nadrzędnym, a proces „wymóżdżania” rozpatrywany jest w oderwaniu od ludzkiego dramatu. Spójrzmy choćby na film Lot nad kukułczym gniazdem Milosa Formana, którego akcja rozgrywa się w miejscu odosobnienia dla psychicznie chorych. W szpitalu, którego reżim przypomina autentyczne więzienie. Pacjenci, upośledzeni bardziej lub mniej, a nawet niemal zdrowi, terroryzowani są przez straszliwą siostrę oddziałową. Jednak pewnego dnia pojawia się w tym miejscu ktoś całkowicie odmienny. Narwany, prawie stuknięty, ale wolny i energiczny, budzący całą społeczność do życia i działania. Aż do momentu, w którym władze szpitala decydują się na doprowadzenie bohatera granego przez Jacka Nicholsona do stanu, w którym nie będzie odstawał od większości.
Podobną tematykę porusza oparty na faktach dramat Frances będący historią życia i kariery zapomnianej już dzisiaj hollywoodzkiej aktorki. Można długo deliberować, dlaczego Frances Farmer nie chciała zaakceptować reżimu wielkiego studia. Setki wybitnych aktorów, reżyserów czy scenarzystów przecież go zaaprobowało. Zawsze miała inne zdanie. Od wczesnej młodości wyczuwano w niej inność, która z czasem przypominać zaczęła chorobę umysłową. W tym momencie film robi się najciekawszy, choć jak rzadko który przygnębiający i okrutny. Przeciwko Frances, przy akceptacji jej głupiej i ograniczonej matki, występuje zgodnie liga złożona z filmowego establishmentu, prasy na jego usługach, policji i wymiaru sprawiedliwości, a także (niestety) medycyny. Biograficzny dramat, który zrealizował Graeme Clifford staje się w tym miejscu wielkim oskarżeniem instytucji totalitarnych, a dokładniej represyjnej psychiatrii, widzącej w elektrowstrząsach i lobotomii remedium na wszystko, co odbiega od arbitralnie ustalonych norm. Trudno powiedzieć, że Frances zwyciężyła w tej nierównej walce po spędzeniu 18 lat w zamkniętych zakładach psychiatrycznych. Pod koniec życia, jeszcze jako stosunkowo młoda, bo 57-letnia kobieta, udzieliła wywiadu telewizyjnego, w którym stanowczo zaprzeczyła jakoby przechodziła jakiekolwiek problemy osobiste i przebywała na leczeniu psychiatrycznym. Sprawiała wrażenie spokojnej i szczęśliwej, a jej zachowanie w żadnym wypadku nie przypominało sposobu bycia znanej wszystkim Frances Farmer. Kilka miesięcy później zmarła.
Instytucje totalitarne utrzymują, że celem ich działania jest resocjalizacja. Przygotowanie jednostki do tego, by po wyjściu z zakładu postępowała zgodnie z obowiązującymi normami życia społecznego. Resocjalizacja nie jest jednak możliwa, gdy środkiem do celu ma być przemoc, napiętnowanie i wspomniana już depersonalizacja, najsilniej odczuwana przez osoby nieprzeciętne. Sprowadzenie do roli numeru statystycznego jest na tyle bolesne i upokarzające, iż konieczne staje się odreagowanie, adaptacja wtórna umożliwiająca człowiekowi korzystanie z zakazanych oficjalnie przywilejów. W systemie tym powstaje hierarchia typu „kapusie” kontra „swoje chłopaki”. Czynnikiem umożliwiającym ponowną integrację osobowości jest bez wątpienia wspólnota ludzi, którzy razem przeciwstawiają się systemowi. Nie zmienia to jednak faktu, iż poczucie powszechnej niesprawiedliwości pozostawia trwały ślad w moralności każdej jednostki. Nie ma więc systemu bez ofiar. Szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę, że człowiek uwięziony w instytucji totalitarnej stopniowo odkrywa u siebie cechy, o które nigdy siebie nie podejrzewał. Tak twierdzą wszyscy, których pobyt w takim miejscu nie ominął, między innymi Gustaw Herling-Grudziński. Do dziś pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobił na mnie jego Inny świat. Zapiski sowieckie, którego fragment pozwalam sobie przypomnieć.
„Czy można żyć bez litości? Obóz nauczy go, że można. Będzie z początku dzielił się ostatnią kromką chleba z więźniami bliskimi obłędu głodowego, będzie prowadził z pracy pod rękę chorych na kurzą ślepotę. Po paru tygodniach spostrzeże się jednak, że robi to wszystko z egoistycznego nakazu rozumu. Czy mógł przypuszczać, że można poniżyć człowieka do tego stopnia, aby budzić do niego nie litość, ale wstręt? Jakże litować się nad kurzymi ślepcami, gdy się ich widzi codziennie potrącanych kolbami karabinów i opóźniających powrót, jak dzielić się chlebem z głodnym, który już nazajutrz przywita Cię w baraku obłąkanym i natarczywym spojrzeniem. Więzień usiłujący po Wielkiej Przemianie przerzucić ostatnim wysiłkiem woli linkę ratowniczą w unicestwioną na śledztwie przeszłość, poddaje się i po raz pierwszy słucha bez sprzeciwu utyskiwań, że barachło w trupiarni żre cudzy chleb, nie pracując (…). Miał więc rację sędzia śledczy mówiąc, że żelazna miotła sprawiedliwości sowieckiej zmiata do obozów jedynie śmiecie…”.
Oczywiście, wiele przykładów podobnych znajdziemy w światowej kinematografii. Mam tu na myśli nie tylko historie oparte na faktach. Jednym z najbardziej poruszających obrazów o tym, jak traumatyczne doświadczenia wpływają na osobowość, są Granice bólu Juana Carlosa Mediny z 2012 roku. Ten przejmujący dramat przenosi nas do czasów hiszpańskiej wojny domowej na samym początku lat 30. XX wieku. W małej górskiej wiosce naukowcy odnajdują grupę dzieci, które cierpią na niesłychanie rzadką przypadłość. We współczesnej medycynie ta choroba genetyczna nosi nazwę analgezji wrodzonej i polega na całkowitym braku odczuwania bólu fizycznego. Wbrew woli rodziców dzieci zostają odebrane najbliższym, a akcja filmu przenosi się do koszmarnego katalońskiego azylu, gdzie grupa lekarzy i pielęgniarek próbuje zgłębić tajemnice choroby i nauczyć dzieci rozumienia bodźców i odczuć, których nie znają. Centralną postacią tej opowieści jest kilkuletni, a następnie nastoletni Benigno. Obserwujemy, jak wyjątkowo wrażliwe i pełne empatii dziecko, mające wszelkie atuty ku temu, by być w przyszłości człowiekiem otwartym na potrzeby innych, stopniowo traci kontakt z rzeczywistością, a następnie zamienia się w potwora. Rozdzielenie z matką, tragiczna śmierć ukochanej przyjaciółki, wieloletnie odosobnienie w pomieszczeniu przypominającym więzienną celę. Po wielu latach mieszkania w takich warunkach już nie pamięta, że ma na imię Benigno i jako Berkano asystuje w przesłuchaniach i torturach więźniów politycznych. Tylko jeden jedyny raz okaże litość – gdy w jego celi po raz pierwszy pojawi się kobieta. Dziewczyna, która przypomni ukochaną Ines. Utraconą przyjaciółkę lat dziecinnych. Ostatnie ogniwo łączące go z czasami, gdy wzruszał go los chorego szczeniaka, którym pragnął się zaopiekować.
Jednak najbardziej miarodajnym efektem pobytu w instytucji totalitarnej okazuje się moment, gdy jednostka dostaje możliwość powrotu do społeczeństwa. W filmie Skazani na Shawshank Franka Darabonta Brooks, który przez 60 lat był więziennym bibliotekarzem, zostaje warunkowo zwolniony, a następnie popełnia samobójstwo, ponieważ nie jest w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości w latach 40. XX wieku. Po tak długim okresie odosobnienia to więzienie stało się dla niego normalnością. Miejscem, w którym czuł się ważny, potrzebny. Doceniany przez kolegów, którzy stali się jego rodziną. Tymczasem poza murami więzienia jest nikim. Starym, samotnym człowiekiem bez przyjaciół i bliskich, pozbawionym perspektyw i życiowego celu.
Odmiennie sytuacja wygląda w przypadku innego bohatera wspomnianego dramatu. Młody i ambitny bankier Andy Dufresne trafia do Shawshank po tym, jak zostaje niesłusznie skazany na dożywocie za zamordowanie swojej żony i jej kochanka. W miarę upływu lat zdobywa szacunek ze strony więźniów i niektórych strażników, wykorzystując swoje umiejętności i wykształcenie. Zyskuje również przychylność samego naczelnika, któremu pomaga w oszustwach podatkowych, zdając sobie jednocześnie sprawę, że zmniejsza to jego szansom na opuszczenie więzienia. Desperacja popycha go w końcu do ucieczki, którą planował od lat. Pewnego ranka jego cela jest pusta, a naczelnik znajduje drogę wyjścia, którą Andy kopał przez 20 lat, wykorzystując młotek skalny ukryty w Biblii. Więzień cieka do Meksyku, gdzie po jakimś czasie dołączy do niego zwolniony warunkowo przyjaciel Red. To nadzieja i wiara w marzenia popychają Andy’ego do działania. Niezłomność w dążeniu do celu sprawia, że odzyskuje życie jako wolny człowiek.
Historia opowiedziana w Shawshank Redemption stanowi moim zdaniem świetną ilustrację starej mądrości zamkniętej w słowach: „co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”. Ludzkie dramaty i traumatyczne doświadczenia są czasem motorem napędzającym do działania. Nieoczekiwanie informują nas o cechach, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Osobowość nie jest zatem niezmienna, ale w skrajnych sytuacjach pozwala nam przekuć niezwykle trudne przeżycia w coś ważnego. W świadomość, że tylko od nas zależy, jak przyjmiemy to, co przynosi los.