Boska Florence (2016)
Anna Kołodziejczak
Reż. Stephen Frears
Data premiery: 19 sierpnia 2016
„Boska Florence” rzeczywiście jest boska! Dojrzała, niedopowiedziana, nieprzewidywalna, świetnie zrealizowana, grająca na skrajnych emocjach odbiorców. Nie pamiętam drugiego filmu, na którym śmiałam się tak autentycznie, całą sobą, do łez. Może powód do śmiechu nie przynosi mi zaszczytu jako widzowi, ale świadczy o maestrii aktorskiej (przede wszystkim Meryl Streep, zdobywczyni dwóch Oscarów za pierwszoplanowe role żeńskie w filmach „Żelazna dama” w reż. Phyllida Lloyd i „Wybór Zofii” Alana J. Pakuli oraz za drugoplanową rolę w „Sprawie Kramerów” Roberta Bentona) oraz wyczuciu dramaturgicznym reżysera filmu Stephena Frearsa. Świetny nastrój kinomanów wywoływał bowiem powtarzany żart sytuacyjny — mieszanka komizmu, patosu, napięcia i rzeczywistej grozy, kiedy na scenę w wypełnionej po brzegi sali koncertowej wkraczała nieświadoma swoich wokalnych braków „najgorsza śpiewaczka świata”.
Filmowa opowieść została oparta na biografii Amerykanki Florence Foster Jenkins. Jest rok 1944, w Europie trwa wojna. Nowemu Jorkowi o jej istnieniu przypominają tylko widoczni na ulicach młodzi, przystojni mężczyźni w mundurach. Wojna za oceanem nie ma charakteru piekła, ale raczej kaprysu losu, z powodu którego starsza pani z socjety czuje się zobowiązana do wspomożenia chłopaków darmowymi wejściówkami na swój koncert. To Boska Florence — patriotka, mecenaska sztuki, dama z towarzystwa — cała w piórach, brylantach i koronkach. Otrzymany już w dojrzałym wieku spadek po ojcu bogaczu umożliwia Florence rozwinięcie długo odkładanej kariery śpiewaczki operowej. Dowiadujemy się, że życie nie rozpieszczało Florence. Kiedy ojciec odmówił finansowania jej muzycznej edukacji, powodowana miłością do opery, uciekła z domu, utrzymując się dzięki lekcjom gry na fortepianie. Jej związki osobiste także nie należały do udanych; od dziesięcioleci toczy ją nieuleczalna choroba. Mimo to pani Jenkins tylko momentami pozwala sobie na okazanie zwątpienia, lęku czy zniechęcenia w stosunku do swojego życia. Z wielką determinacją i… naiwnością realizuje swoje marzenia. A werbalizuje to już na łożu śmierci: „Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam”. Wielkość czy absurd?
Znakomicie charakteryzuje ambiwalentną postać głównej bohaterki jedna z początkowych scen filmu. Elitarny Klub Verdiego popularyzujący muzykę poważną, którego założycielką i wieloletnią animatorką jest sama Florence. Przy stolikach szacowne matrony i nobliwi panowie. Na scenie, bez poczucia śmieszności, raczej z całą powagą, która zwyczajowo przystoi przedstawieniom operowym, w zsuwającej się z głowy peruce, przy deklamacji swojego męża aktora — zubożałego arystokraty i entrepreneura — boska Florence bezpretensjonalnie szybuje wysoko nad ziemią.
Na zdjęciu pochodzącym z filmweb.pl: David Haig, Hugh Grant, Meryl Streep
Florence zaczyna koncertować w wieku 44 lat. Pobiera wtedy lekcje śpiewu od najznamienitszych artystów, przyjaźni się z całym nowojorskim muzycznym światkiem, dzięki jej hojności mogą być wystawiane kolejne premiery. Mimo ewidentnych braków warsztatowych śpiewa, zyskuje słuchaczy, śmieszy i szokuje swoją autentycznością. Ma niejednoznaczne recenzje prasowe. Sekunduje jej St. Clair Bayfield, jej mąż, którego całodobowym zajęciem jest neutralizacja następstw decyzji Florence, mogących mieć negatywne konsekwencje dla niej samej. Bayfield kupuje przychylność prasy, zapewnia sympatię publiczności, wskazuje drugie dno kabotyńskich popisów pani Jenkins młodemu akompaniatorowi Cosme McMoonowi. Wreszcie, rezygnuje dla Florence i jej marzeń ze wszystkiego, co pragnął zachować tylko dla siebie. I to wszystko po to, aby „nikt nie mógł powiedzieć, że Florence nie śpiewała”. Tak, śpiewała w Carnegie Hall, wydawała płyty, tworzyła piosenki; w historii muzyki zapisała się jako najgorsza śpiewaczka świata. Czy w ogóle miała konkurencję w tej dziedzinie? Czy komuś o takim warsztacie udało się zapełnić renomowane sale koncertowe? Czy, jak napisał z wielką przenikliwością Jonasz Kofta w tekście piosenki wykonywanej brawurowo przez Jerzego Stuhra, „jak człowiek wierzy w siebie, to cała reszta to betka — nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać”?
Polska publiczność miała okazję zapoznać się z postacią Florence poprzez teatralną inscenizację sztuki Petera Quiltera pt. „Glorious!”. Przedstawienie „Boska” (w reżyserii Andrzeja Domalika, z Krystyną Jandą w roli głównej) „chodzi” przy pełnej widowni od wielu sezonów w Teatrze Polonia. Było także prezentowane w Teatrze Telewizji. Warto obejrzeć je razem z uczniami chociażby po to, aby porównać wybitne kreacje aktorskie na deskach polskiego teatru i w hitowym filmie.
„Boską Florence” polecam do wykorzystania w edukacji na III i IV etapie nauczania oraz na zajęciach ze studentami. Młodszej młodzieży spodoba się zapewne humor obecny w tym filmie (o jego odmianach i źródłach można pomówić na zajęciach). Można zestawić omawianą komedię z baśnią Andersena „Nowe szaty cesarza” i zastanowić się wraz z uczniami nad podobieństwem i różnicami obu historii, wartością prawdy podanej wprost oraz jej konsekwencjami, sensem zdania wypowiedzianego w baśni przez dziecko — „cesarz jest nagi”, a w filmie, w wersji przetworzonej, przez jednego z dziennikarzy.
Wartościowe dla edukatora na IV etapie edukacji mogą okazać się treści związane z relacjami pomiędzy bohaterami filmu: Florence, St. Clairem i Cosme, na podstawie których można mówić o miłości, przyjaźni, oddaniu, lojalności. Warto zestawić wzmiankowany już utwór „Śpiewać każdy może” z fragmentem występu Florence w Carnegie Hall i porozmawiać o profesjonalizmie, odpowiedzialności zawodowej, realnej ocenie własnych zdolności. Z wykorzystaniem filmu „Marzyciel” Marca Forstera i „Boskiej Florence” proponuję podjęcie rozmowy na temat wartości marzeń w życiu człowieka oraz o niebezpieczeństwach z tym związanych (np. dla życia rodzinnego). Ciekawy materiał poglądowy mogą stanowić także filmy takie, jak „Ed Wood” Tima Burtona, „Reggae na lodzie” Jona Turteltauba czy „Eddie zwany Orłem” Dextera Fletchera, na podstawie których można dyskutować na temat trafienia z talentem/jego brakiem w swój czas. Bowiem bohaterowie tych filmów, konsekwentnie — mimo powszechnej krytyki — próbowali realizować swoje pasje; uznanie (a nawet kult) przyszło o wiele później i miało związek z ich konsekwentnym dążeniem do realizacji swoich wizji czy marzeń. Byli tak źli w tym, co robili, że aż wspaniali, niezwykli…
Studentów (lub dojrzałych licealistów) natomiast może zainteresować temat: Czy ludzie wierzą tylko w to, w co chcą uwierzyć? Można spróbować zanalizować różne definicje terminu „rzeczywistość”, w tym rzeczywistości fenomenologicznej (związanej z osobistym doświadczeniem określonej osoby; rzeczywistością jest to, co dana osoba uważa za rzeczywistość) albo wprowadzić pojęcie społecznego tworzenia rzeczywistości (społeczny konstrukcjonizm), gdzie rzeczywistość dla danej grupy tworzy się poprzez pryzmat konkretnej kultury, doświadczeń, historii, zwyczajów, ról społecznych etc. i w związku z tym żaden uczestnik danej społeczności nie może zaobserwować rzeczywistości obiektywnej.