Babyteeth (2019)

Reż. Shannon Murphy

Data premiery: 7 sierpnia 2020

Grzegorz Nadgrodkiewicz

Debiut reżyserski Australijki Shannon Murphy to produkcja, która z co najmniej trzech powodów może przypominać wybitny film telewizyjny Mike’a Nicholsa Dowcip (Wit) z 2001 roku. Po pierwsze, jest adaptacją sztuki teatralnej o tym samym tytule (wystawionej w Belvoir St Theatre w Sydney w 2012 roku), której autorka, Rita Kalnejais, debiutowała również w roli scenarzystki. Po drugie, porusza temat choroby nowotworowej i zmagania z nią głównej bohaterki. Po trzecie wreszcie, poziomem artystycznym, klasą wykonawstwa aktorskiego i rangą poruszanej w fabule problematyki ze wszech miar dorównuje filmowi Nicholsa. Wskazanie tych podobieństw ma w moim zamierzeniu walor jedynie retoryczny, bowiem film Murphy – warto to zaakcentować już na wstępie – to niezwykle dojrzała propozycja spojrzenia na świat nastolatki (jej uczuć, wątpliwości i trwóg), który chwieje się w posadach w obliczu walki z chorobą. Porównanie z Dowcipem jest zatem jedynie sygnałem tego, że Babyteeth to kino najwyższej próby.

W świat głównej bohaterki, piętnastoletniej Milli Finlay, reżyserka wprowadza nas w sposób szokowy. W inicjalnych ujęciach dziewczyna oczekuje na peronie na pociąg, którym dojeżdża do szkoły. Z dziwnego odrętwienia czy nawet stuporu wyrywa ją sztubackie zachowanie pewnego chłopaka, który niemal wpada pod nadjeżdżający pociąg. W ten sposób poznaje starszego od niej o kilka lat Mosesa. Dla dziewczyny to moment coup de foudre, dla chłopaka szansa na wyciągnięcie od nieznajomej kilku groszy. Jak się jednak okaże, dla obojga to również chwila, która przerwie passę stagnacji w ich życiu (choć różnie motywowanej u Milli i Mosesa), a w zasadzie zmierzania po równi pochyłej. Milla jest bowiem świadoma terminalnego charakteru swej choroby, zaś Moses pędzi ku zatraceniu, porzuciwszy szkołę, uciekłszy z domu i wdawszy się w biznes narkotykowy.

Zaraz po tak naszkicowanym zawiązaniu akcji poznajemy rodziców dziewczyny – byłą pianistkę Annę i praktykującego psychiatrę Henry’ego, dobrze sytuowanych członków klasy średniej, którzy nie potrafią sobie poradzić z widmem rychłego odejścia ich ukochanej córki. Anna uczęszcza na sesje terapeutyczne prowadzone przez jej męża, zaś sam Henry, jakby niechcący, zacieśnia relację z ciężarną Toby, która dopiero co zamieszkała w domu naprzeciwko. Ta opresyjna sytuacja, zainicjowana chorobą Milli, coraz bardziej infekuje relacje rodzinne – Henry przestaje rozumieć bezsilność Anny, jednocześnie zwiększając jej dawki leków psychotropowych; Anna usiłuje nadmierną troską zrekompensować córce czas dawnych zaniedbań, gdy poświęcała się głównie karierze muzycznej, a zarazem stworzyć iluzję normalnego życia, posyłając ją na lekcje gry na skrzypcach; natomiast sama Milla, wycieńczona postępującą chorobą i dostrzegająca nadwyrężenie więzi rodzinnych, nie potrafi wyswobodzić się z nastrojów depresyjnych i poczucia nieodwracalnego impasu. Niespodziewanie lekarstwem – choć gorzkim – na te wszystkie bolączki okazuje się Moses. Rodzice początkowo widzą w nim tylko dilera narkotyków i zdeprawowanego łobuza, który usiłuje wykorzystać naiwność Milli, jednak z czasem dostrzegają, że rodzące się między młodymi uczucie wzmacnia dziewczynę i daje jej być może ostatnie chwile szczęścia. Ku zaskoczeniu ich samych – gdy na prośbę Henry’ego Moses wprowadza się do Finlayów – poprawa nastrojów Milli zaczyna polepszać także relacje między nimi, natomiast w konstrukcji fabuły bezkompromisowa walka dziewczyny o Mosesa i jego uczucia powoli zaczyna się rymować z jej walką o wyzdrowienie. Tchnieniem nadziei, mimo nasilenia objawów choroby, jest dla Milli dzień jej urodzin, który świętuje w gronie najbliższych. Co przyniosą kolejne godziny? Reżyserka udziela odpowiedzi na to pytanie. Czyni to jednak bez egzaltacji, pozwalając spokojnie wybrzmieć dramatyzmowi historii, który narastał w rytm rozwoju fabuły.

Shannon Murphy posłużyła się w swym debiucie schematem opowieści o dojrzewaniu czy dorastaniu, jednak w jej ujęciu nie jest to w żadnym stopniu film spod znaku sztampowych teen movies, w których nastoletni bohaterowie zbliżają się do progu dorosłości w oparach banalnych haseł o sile przyjaźnie i miłości. Reżyserka, w ślad za oryginalnym pomysłem ze sztuki teatralnej Kalnejais, odważyła się zaadresować także do młodego widza wielkie pytania o to, jak może wyglądać świat nastoletniej osoby chorej na raka, jakie wartości są dla niej istotne wobec spraw ostatecznych, co przestaje mieć znaczenie wobec przybliżającego się horyzontu śmierci. W tle tych na wskroś egzystencjalnych kwestii Murphy ukryła także ślad wyobrażenia o tym, jak dorośli odnajdują się w podobnych sytuacjach, do jakiego stopnia muszą wyjść poza typowy model troskliwego rodzicielstwa i w jakich okolicznościach pozostaną „rozgrzeszeni” wobec zachowań wątpliwych z prawnego czy etycznego punktu widzenia.

Wszystkie te kwestie reżyserka rozpisała na dwa kapitalne duety aktorskie. Choć pierwszoplanowe role grają w Babyteeth Eliza Scanlen jako Milla oraz Toby Wallace jako Moses, to jednak w pierwszej kolejności trzeba tu wskazać na autentycznie poruszające, nieprzeszarżowane kreacje Bena Mendelsohna i Essie Davis jako rodziców. W wykonaniu tych aktorów Henry i Anna jawią się jako postaci absolutnie wiarygodne, pozwalające widzowi w pełni zrozumieć motywacje matki, która odstawia leki, by bez otępienia towarzyszyć córce w chorobie, czy usprawiedliwić ojca, który z bezsilności czyni rzecz wręcz przeciwną, choć za podobne zachowania piętnuje Mosesa. Zasadniczy dramatyzm opowiadanej historii rodzi się jednak dzięki roli Scanlen, która jako Milla potrafiła połączyć tragizm bohaterki z zaskakującą w tej sytuacji lekkością (warto zwrócić uwagę na drobne akcenty humorystyczne wpisane w jej postać choćby podczas lekcji gry na skrzypcach). W osiągnięciu tego efektu znacząco wspomógł ją zresztą Wallace, który kapitalnie oddał szelmostwo Mosesa, ale i jego z rzadka okazywaną czułość względem Milli (za tę rolę wyróżniono go Nagrodą Marcella Mastroianniego za najlepszy debiut aktorski na zeszłorocznym MFF w Wenecji). Konstruując te postaci, Murphy zadbała również o to, bo opowiadana historia nie ciążyła ku taniemu melodramatyzmowi czy patosowi, o co przecież nietrudno w obliczu tematu dominującego w Babyteeth. Wspomniane już delikatne elementy humorystyczne w psychologicznym rysie Milli to tylko niektóre z takich chwytów. Chociaż reżyserka stosuje je z umiarem, jest ich w filmie więcej: migawkowe spojrzenia dziewczyny w obiektyw kamery, jakby porozumiewawczo rzucane w stronę widza, lekko ironiczne dowcipy rodziców na temat najgorszego modelu rodzicielstwa, gdy pozwalają Mosesowi zamieszkać w ich domu, ale też ujęcia przełamujące schemat „dokumentacyjnego” relacjonowania rodzinnej tragedii, gdy nagle oglądamy nieposuwające fabuły naprzód ujęcia Anny grającej na fortepianie, chwytane jakby ukradkiem kamerą zza okna, czy Milli oddającej się transowemu tańcowi w jednym ze śródmiejskich klubów.

Takie rozwiązania przydają filmowi Murphy aury nie tyle tajemniczości, ile swego rodzaju „osobności”. Można odnieść wrażenie, że reżyserka w ten właśnie sposób starała się zasygnalizować inność samej Milli – dziewczyny, która dopiero jako nastolatka zaczęła tracić zęby mleczne, jako dziecko lubiła sypiać pod fortepianem, by czuć wibracje instrumentu, na którym ćwiczyła jej matka, a jako osoba przedwcześnie dorosła potrafiła swym nietypowym podejściem do życia zaszczepić coś pozytywnego w relacjach innych osób (przypuszczalnie to właśnie dzięki niej doszło do pogodzenia się Mosesa z matką, która pozwoliła, by jego młodszy brat Isaac pojawił się na przyjęciu urodzinowym Milli).

Zbliżanie się bohaterki do chwili, w której straci swój ostatni mleczny ząb, a która będzie także tożsama z dwoma aktami jej inicjacji w dojrzałość – by tak to określić dla uniknięcia spoilerów – reżyserka rozpisała konstrukcyjnie na kilka rozdziałów. To one, znaczone napisami na ekranie (na przykład „Nudności” czy „Romans, cz. I”), odmierzają czas, który Milli pozostał – czas małych buntów (choćby przeciw zawstydzającemu ją wobec Mosesa zachowaniu matki, która przedawkowała leki), kolejnych przełomów w chorobie (gdy czuje się lepiej, nosi wymyślne peruki) czy nielicznych momentów spełnienia i szczęścia z chłopakiem. Ostatni rozdział filmu, zatytułowany „Plaża”, w retrospekcyjnej sekwencji ukazuje niejako plon życia Milli. W tej przejmującej kodzie widzimy rodzinę Finlayów, Mosesa z bratem, ale też ciężarną Toby. Anna się uśmiecha. Henry robi córce zdjęcia, a ta prosi go, by kiedyś, potem, zaopiekował się Mosesem. Dzień jest pochmurny, może lekko sztormowy, jednak bohaterowie wydają się dziwnie spokojni, jakby wbrew wszystkiemu szczęśliwi. Jeśli to pojednanie, to czy zawdzięczają je Milli?

Być może właśnie to pytanie będzie dla młodych widzów kluczowe w dyskusji po seansie. Z pewnością jednak wywoła ono szereg innych – również tych dotyczących niechcianej czy przedwczesnej dojrzałości, niestereotypowych zachowań bądź reakcji społecznych, wreszcie śmierci bliskich czy jej widma. Te ostatnie kwestie są we współczesnej kulturze coraz częściej tabuizowane, zazwyczaj „znieczulane” schematami fabularnymi typu „żyli długo i szczęśliwie” albo „wulgaryzowane” chwytami melodramatycznymi, więc tym bardziej warto je podjąć w rozmowie inspirowanej Babyteeth. Film Murphy stawia je bowiem mądrze i w bezkompromisowy sposób, a co równie ważne – w niebanalnej formie narracyjnej, ze świetną muzyką i równie dobrymi zdjęciami.

tytuł: Babyteeth
rodzaj/gatunek: dramat
reżyseria: Shannon Murphy
scenariusz: Rita Kalnejais
zdjęcia: Andrew Commis
muzyka: Amanda Brown
obsada: Eliza Scanlen, Toby Wallace, Ben Mendelsohn, Essie Davis, Emily Barclay
produkcja: Australia
rok prod.: 2019
dystrybutor w Polsce: Best Film
czas trwania: 120 min
odbiorca/etap edukacji: od lat 15-16/ponadpodstawowa, wyższa

Wróć do wyszukiwania