Ana, mon amour (2017)
Reż. Cãlin Peter Netzer
Data premiery: 20 października 2017
Maciej Dowgiel
Mimo że kozetka u psychoterapeuty kojarzy się z szeregiem stereotypów (notabene częstokroć wykreowanych przez kino), to jest miejscem, w którym możliwy jest wgląd w samego siebie. Tam motywy własnych zachowań układają się w logiczną całość, oswaja się lęki i frustracje, a niezrozumiałe dotychczas emocje pozwalają uszeregować się w ciągi przyczyn i skutków. Tam odkrywamy wielopoziomowe budowle znaczeń (składające się z dotychczasowych doświadczeń, fantazji, marzeń, traum i rozczarowań), opierające się na solidnych fundamentach zrozumienia – siebie i innych. Aby znajdujące się głęboko (a więc niewidoczne na pierwszy rzut oka) podstawy logicznie połączyć z piętrami tych budowli, potrzeba niekiedy zadać sobie wiele pytań i udzielić mnóstwa odpowiedzi. Żeby jednak zaistniały, potrzebny jest właściwy przewodnik. Tym przewodnikiem – lekarzem duszy, współczesnym magiem jest psychoterapeuta. Dzięki niemu ze strzępów wspomnień tworzymy własną historię. Pojawiające się w niej wydarzenia mieszają się ze sobą jak we śnie, przeszłość łączy się z teraźniejszością, a ta splata się z przyszłością, bo przecież gdyby nie wydarzyło się „minione”, „teraz” i „potem” nie byłoby takie jakie właśnie jest czy będzie. Podczas sesji terapeutycznej pojawiają się, niczym we śnie, bohaterowie/postacie z naszego życia, które goszczą w nim na dłużej (czasami na zawsze) lub znikają bez śladu, pozostawiając po sobie jedynie… wpływ na nasze decyzje i czyny. Sesja to sen pełen emocji, przyjemnych, trudnych, traumatycznych, zamykający się zazwyczaj słowami terapeuty: „na dziś kończymy”.
I właśnie podobny do struktury snu jest najnowszy film Calina Petera Netzera, twórcy znanemu polskiemu widzowi z Pozycji dziecka (2013). Z jednej strony Ana, mon amour to swoisty strumień świadomości głównego bohatera (Tomy). Z drugiej zaś narracja klarownie uporządkowana przez proces psychoterapii i pytania psychoterapeuty. Nic nie jest w nim zbędne. Niczego w nim nie brakuje. Mimo pozornej wewnętrznej chaotyczności jest doskonale spójny. To prawdopodobnie wynik współpracy reżysera z montażystką Daną Bunescu, nagrodzoną Srebrnym Niedźwiedziem za ten właśnie film. Montażystka poszatkowała życie pary bohaterów na fragmenty i ułożyła ponownie zgodnie z logiką przyczyny i skutku, wzajemnego wynikania i wpływu, a nie chronologii znanej z większości narracji filmowych i literackich. Retrospekcje nie są w Anie… motywowane wydarzeniami, lecz trudnym do opisania procesem dochodzenia do zrozumienia. I choć z pozoru sam koncept wydaje się karkołomny (ze względu na indywidualne predyspozycje psychiczne każdego odbiorcy), to okazuje się, że jest on uniwersalny i zrozumiały dla widzów.
Aby psychoterapia mogła przynieść efekty, wymagana jest szczerość względem siebie i psychoterapeuty. To ona pozwala przyjrzeć się minionym i współczesnym wydarzeniom, a przy tym okiełznać emocje, które zazwyczaj w znacznym stopniu kształtują ogląd danej sytuacji. Tym bardziej, że spojrzeć na siebie i swoje życie z dystansu nie jest łatwo. Czasem przeszkadzają w tym nasi wewnętrzni krytycy, postrzegający rzeczywistość na szaro lub czarno. Innym razem do głosu dochodzą wewnętrzni pochlebcy, wybielający jakąś sytuację (relację, stan itd.). Niezwykle trudno jest zdobyć się na obiektywizm względem samego siebie.
W przypadku Any… obiektywnym (przynajmniej stylistycznie) obserwatorem jest Andrei Butica, operator kamery. To on stworzył realistyczny obraz Rumunii, zmagającej się z naleciałościami minionej epoki, a przy tym spojrzał chłodnym okiem filmowca na jej mieszkańców. To zaś wzmocniło (zamierzony przez reżysera) tak krytyczny, mocno narysowany obraz kraju i ludzi. Bezwzględna, czasem wręcz naturalistyczna obserwacja człowieka może wywołać u widza silne reakcje. Nie dość, że najwięcej jest w nim z bezwzględnego zwierzęcia, to czynniki zewnętrzne (także te kulturowe) nie niwelują mentalnych niedoskonałości drapieżcy.
Jest jednak w filmie Netzera pewna narracyjna, nieunikniona z technicznego punktu widzenia, manipulacja. Film dokumentuje zmagania Any z chorobą psychiczną oraz z niezrozumieniem ze strony otoczenia, aż do momentu jej zupełnego ozdrowienia i sukcesów na polu zawodowym. Reżyser pokazuje je jednak z punktu widzenia mężczyzny, jej kochanka. Początkowo wspierającego i troskliwego, później zaś kata, ale jednocześnie ofiary Any. Toma dobrze czuje się, gdy może wspierać partnerkę w jej stanach lękowo-depresyjnych. Jednak gdy Ana osiąga sukces, czuje się zagubiony i odtrącony, stając się ofiarą. Wówczas mści się na niej, używając przemocy psychicznej, stając się katem kobiety.
Wydaje się, że całe dzieło rumuńskiego reżysera traktuje o procesie dochodzenia do bycia oprawcą wobec ukochanej osoby, kobiety. Jednocześnie jest to (psycho)analityczna opowieść o przyczynach i wyzwoleniu się z choroby Any. I właśnie w tym miejscu pojawia się dysonans. Pomimo pary równoważnych bohaterów (Any i Toma), narracja prowadzona jest z punktu widzenia mężczyzny (Tomy). To zaś, biorąc pod uwagę, że właśnie relacje mężczyzn z Aną (najpierw ojczyma później Tomy) są znaczącą przyczyną jej choroby, sprawia, że oprawca opowiada o przyczynach choroby powodowanej przez oprawców. Z feministycznego punktu widzenia prawdopodobnie jest to trudne do przyjęcia. Z narracyjno-technicznego (przyjmując, że to uświadamiany ab intra obraz przemiany troskliwego kochanka w kata) przyjęcie innego punktu widzenia nie byłoby możliwe…
Ze względu na krytyczny, bardzo mocno zarysowany obraz człowieka i społeczeństwa, nie polecam filmu do pracy z młodzieżą poniżej szesnastego roku życia. Jednak z powodzeniem sprawdzi się w pracy z dojrzałymi uczniami w ostatniej klasie szkoły ponadgimnazjalnej (ponadpodstawowej), np. na zajęciach wychowania do życia w rodzinie (dotyczących relacji w związku). Być może dobrym pomysłem jest też wykorzystanie go jako zachęty do podjęcia terapii dla osób, które ze względu na różne stereotypy są do niej sceptycznie nastawione.
Szerokie pole do popisu będą mieli też psychologowie wykorzystujący w pracy z pacjentem dzieło filmowe. Film umożliwia zdystansowane spojrzenie na problem (np. w związku), który dotyczy bohaterki lub bohatera, pacjentki lub pacjenta (a także ich partnerów). Być może przyda się do pracy z ofiarami przemocy domowej?
Ana… to dobry materiał warsztatowy dla studentów przedmiotów humanistycznych (np. psychologii, pedagogiki). Dzięki niemu możliwe będzie łatwiejsze zrozumienie wielu trudnych relacji i procesów, np. wybawiciel-prześladowca-ofiara. A ponadto dobre kino, które warto polecić wszystkim dorosłym miłośnikom filmu.