Lion. Droga do domu (2016)

Dominik Wierski

Reż. Garth Davis

Data premiery: 2 grudnia 2016

Gdy kilka lat temu dzięki książce „Daleko od domu” świat poznał historię Saroo Brierleya, wyłącznie kwestią czasu pozostawało, kiedy zaadaptuje ją kino. Oczywiście — amerykańskie, bo nieprawdopodobna opowieść o zagubionym dziecku odnajdującym po upływie ćwierć wieku swych bliskich, idealnie wpisywała się w hollywoodzki typ wrażliwości i emocjonalnej intensywności.

Prawa do adaptacji nabyła firma braci Boba i Harveya Weinsteinów, dawnych współzałożycieli wytwórni Miramax, doskonale znanych z produkcji filmów o dużym komercyjnym potencjale, ale niepozbawionych artystycznych ambicji. „Lion. Powrót do domu” — pod takim tytułem obraz jest wyświetlany w polskich kinach — wyreżyserowany został przez debiutującego w pełnym metrażu Gartha Davisa i wsparty udziałem aktorskich gwiazd: Nicole Kidman, Rooney Mara i znanego ze „Slumdoga” Deva Patela. Powstał film, który umiejętnie łączy sprawdzone narracyjne zabiegi z wyraźnie wyczuwalnym dotknięciem artyzmu.

Pierwsza część „Liona” zogniskowana jest na dramatycznym losie kilkuletniego Saroo. Podobnie jak miliony innych skrajnie ubogich hinduskich dzieci usilnie stara się pomóc matce i rodzeństwu, trudniąc się wraz z bratem niebezpiecznymi i nielegalnymi pracami. Fatalny zbieg okoliczności sprawia, że chłopiec zasypia w pociągu przeznaczonym do likwidacji i zostaje wywieziony ponad tysiąc kilometrów od domu. Trafia do Kalkuty, gdzie oczywiście nie tylko nikogo nie zna, ale też nie potrafi się porozumieć (zna tylko język hindi, zaś w Bengalu Zachodnim mówi się po bengalsku). Po serii dramatycznych zdarzeń trafia do domu dziecka, skąd adoptuje go australijska rodzina. Kolejny segment filmu pokazuje proces jego asymilacji w nowym miejscu oraz wytwarzanie więzi emocjonalnej z przybranymi rodzicami. Trzecia część filmu portretuje zmagania dorosłego już bohatera z tajemnicą swojej przeszłości i jego obsesyjne wręcz poszukiwanie śladów, które pomogłyby mu odnaleźć rodzinę pozostawioną w Indiach.

Niestety, wydaje się, że akurat te partie filmu angażują odbiorcę nieco mniej niż wcześniejsze. Dzieje się tak być może dlatego, że nawet jeśli widz nie zna literackiego pierwowzoru, to intuicja i tak podpowiada mu, jak potoczy się dalej historia. Możliwe też, że z dwudziestokilkuletnim Saroo trudniej jest identyfikować się tak silnie, jak z pięcioletnim, w niesamowicie naturalny sposób zagranym przez Sunny’ego Pawara. Rozdarty między dwiema kulturami dorosły bohater staje się introwertyczny, a w swej determinacji niekiedy nawet egoistyczny. Pewien brak satysfakcji odczuwać można także w związku z niedopowiedzianymi wątkami jego dziewczyny Lucy oraz przyrodniego brata Mantosha. Trzeba jednak zaznaczyć, że pomimo tego „Lion” przez cały czas pozostaje bardzo dobrym filmem, a kilka scen z dorosłym bohaterem zapewne również na długo pozostanie w pamięci widzów. Dotyczy to zwłaszcza hinduskiego przysmaku jako odartego z sentymentu odpowiednika Proustowskiej magdalenki, odsłaniającej rodzinne dramaty kolacji czy intymnej rozmowy Saroo z przybraną matką.

Sue Brierley to zresztą bardzo interesująca postać, z wielką wprawą zagrana przez Nicole Kidman. Słynna australijska aktorka umiejętnie odsłania niuanse matczynej miłości, czyli tematu, który w filmie został podwojony. Swe dzieci kochają bowiem zarówno Sue, jak i Kamla, biologiczna matka Saroo żyjąca w Indiach. Odmienne uwarunkowania społeczne, ekonomiczne i kulturowe sprawiają jednak, że miłość obu kobiet ujawnia się i realizuje inaczej. Kamla pracuje bez wytchnienia, by zapewnić dzieciom niezbędne minimum pożywienia, sama zaś odmawia sobie wypicia mleka. Sue natomiast zapewnia Saroo szansę zdobycia wykształcenia, rozwoju intelektualnego i daje przy tym oparcie emocjonalne.

Innym rodzajem miłości pokazanym w „Lionie” jest miłość braterska. Relacja małego Saroo ze starszym bratem Guddu pokazana jest bez tkliwości i sentymentalizmu. Nie ma jednak wątpliwości co do oddania i więzi między chłopcami. Davis z wyczuciem sygnalizuje to choćby w słodko-gorzkiej scenie, w której mały Saroo usiłuje przekonać Guddu do tego, by zabrał go ze sobą na nocną wyprawę do pracy.

„Lion” jest filmem o miłości, ale i o determinacji. Najpierw cechuje ona Saroo usiłującego przetrwać w obcym świecie, starającego się uciec przed zagrożeniami i dobiec w bezpieczne miejsce, najlepiej do rodziny. To ostatnie pragnienie nie zostaje zrealizowane, powraca jednak po latach, kiedy Saroo, już jako obiecujący, zdolny i przystojny australijski student zatraca się w dążeniach do odnalezienia biologicznej matki i rodzeństwa. Pojawia się tu interesujący aspekt — przekraczania swoistej „czerwonej linii”, którą w sensie dosłownym jest okręg wyznaczający na mapie hipotetyczny teren poszukiwań, a w metaforycznym — ograniczenia, które człowiek sam sobie narzuca, polegając na zdaniu innych ludzi, technologii, obliczeniach, logice czy rozsądku. By przełamać impas w poszukiwaniach, Saroo musi wyjść poza wytyczony czerwoną linią okręg, odwołać się do intuicji i migawkowych wspomnień. Dopiero wówczas uda mu się wykorzystać możliwości, jakie daje nowoczesna technologia i Google Earth.

Najbardziej poruszający w filmie Gartha Davisa jest los dziecka. Od pewnego momentu przypadek bohatera filmu jest wyjątkowy, wcześniej jednak zahacza o najbardziej bolesne aspekty życia milionów dzieci w Indiach i innych krajach Azji. W „Lionie” pokazana jest ciężka praca najmłodszych w skrajnie niebezpiecznych warunkach, pojawia się widmo przemocy, handlu dziećmi i ich wykorzystywania seksualnego, a reakcją na to wszystko bywa bardzo często obojętność pogrążonego w odrętwieniu społeczeństwa. Dlatego też poruszający jest przypadek przyrodniego brata Saroo, Mantosha, który po traumatycznym zapewne dzieciństwie nie potrafi odwzajemniać miłości ze strony Sue i jej męża, a przed światem broni się za pomocą agresji, autoagresji i ucieczki w nałogi. Za gardło chwyta też lakoniczny napis informujący o losie Guddu — w istocie będący losem tysięcy podobnych mu hinduskich dzieci. „Lion. Droga do domu” jest zatem doskonałą okazją do rozmowy z uczniami na temat sytuacji dziecka we współczesnym świecie, a w szczególności w cywilizacjach innych niż Zachodnia.

Podczas niedawno zakończonego 24. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage „Lion” uhonorowany został główną nagrodą — Złotą Żabą. Zdjęcia Greiga Frasera przykuwają uwagę techniczną perfekcją, ale przede wszystkim realizują to, co w wizualnej koncepcji filmu najważniejsze, a zarazem chyba najtrudniejsze do uzyskania — odpowiednio dostosowują środki wyrazu do treści i nastroju dzieła. Dzięki temu „Lion” stanowić będzie świetny materiał do analizy dla uczniów zainteresowanych realizacją filmów, ich stroną wizualną oraz możliwościami zawierania w niej dodatkowych znaczeń. Warto na przykład zwrócić uwagę na perspektywę filmowania opowieści, zmieniającą się wraz ze zmianą sytuacji bohatera, czy też na sposoby wykorzystywania planów totalnych i ogólnych. W sekwencjach indyjskich podkreślają one zagubienie bohatera w obcej przestrzeni, z kolei w sekwencjach tasmańskich — pozwalają kontemplować majestatyczne piękno krajobrazu. Fraser doskonale kieruje również uwagę widza na szczegóły, umiejętnie stosując zbliżenia i detale. Interesujący motyw przewodni wizualnej koncepcji filmu stanowi zaś szczególna kompozycja kadru, w której Saroo jest niejako „obramowany” elementami scenografii — w korytarzu przeznaczonego do likwidacji pociągu, między rzędami foteli w samolocie czy, już jako dorosły, na moście z barierami wyznaczającymi przejście dla pieszych. Za każdym razem podkreślane jest w ten sposób swego rodzaju uwięzienie i dezintegracja świata bohatera, ale też zapowiadany jest moment przejścia. Wreszcie, wspomniana sekwencja niezamierzonej podróży Saroo do Kalkuty to prawdziwy popis operatorskiej maestrii (docenić trzeba także pracę montażysty) — wykorzystania odpowiedniego oświetlenia, użycia statycznej bądź (oszczędnie) dynamicznej kamery, czy też naprzemiennego stosowania planów bliskich i dalekich.

Lektura „Liona” może wnieść bardzo dużo do lekcji geografii oraz wiedzy o społeczeństwie. Bardzo atrakcyjny jest sposób ukazania nerwowego, pełnego zgiełku rytmu życia w Indiach, elementów tamtejszej kultury (obrzędy nad brzegiem Gangesu, oddawanie czci posągom), ale także wspominanych już patologii trawiących kraj. To ostatnie wiąże się poniekąd z zagadnieniami towarzyszącymi zjawisku globalizacji. Film Gartha Davisa jest bowiem świadectwem nierównomiernego podziału dóbr materialnych i polaryzacji świata na biednych i bogatych. W rozmowie z uczniami powyższe konteksty uzupełnić można przekazaniem wiadomości o metodach produkcji ubrań, butów czy telefonów najbardziej znanych marek, odbywającej się często w Azji przy nieludzkim wykorzystaniu dziecięcej siły roboczej. Akurat ten problem pozostaje w filmie Davisa całkowicie poza kadrem, stanowi jednak bez wątpienia ważny kontekst dyskusji o sytuacji dzieci w Azji. Trzeba jednak zaznaczyć, że oprócz negatywnych skutków globalizacji „Lion” dotyka także jej pozytywnych aspektów. W interesujący sposób nawiązuje do transgraniczności i transnarodowości, a przede wszystkim pokazuje, jakie dobrodziejstwa płynąć mogą z umiejętnego i rozsądnego wykorzystania współczesnej technologii informacyjnej.

Na lekcji wychowawczej bądź na zajęciach z etyki poświęconych tematyce rodziny „Liona” można zestawić z japońskim filmem „Jak ojciec i syn” (2013, rez. Hirokazu Koreeda). Oba tytuły pokazują bohaterów niewychowywanych przez biologicznych rodziców. Po ich lekturze nasuwa się szereg pytań o okoliczności kształtowania się tożsamości dziecka oraz rolę, jaką odgrywają w tym procesie rodzice lub opiekunowie. Do ciekawej rozmowy sprowokować może także pytanie, czy Saroo —tracąc kontakt z rodzinnymi stronami — nie zyskał dzięki temu wielkiej życiowej szansy? Nawet twierdząca odpowiedź nie umniejszy jednak dramatu — zagubionego dziecka, ale i środowiska, z którego pochodzi.

„Lion. Droga do domu” to kino, które odwołuje się głównie do emocji. Garth Davis sięga do nośnych i sprawdzonych metod narracyjnych, nie szczędzi podniosłych chwil, ale nie wpada w pułapkę kiczu. Film pozostaje wiarygodny nie tylko dlatego, że został oparty na faktach, lecz przede wszystkim z racji wysokiej klasy artystycznej i odpowiedniego doboru filmowych środków wyrazu. Przy okazji zaś dotyka kilku ważnych problemów współczesnego świata. Sposób, w jaki to czyni oraz efekt, jaki osiąga, bez wątpienia skłaniają do tego, by na film Davisa spojrzeć z uwagą i uznaniem.

Pani z Ukrainy (2002)
tytuł: „Lion. Droga do domu”
gatunek: dramat
reżyseria: Garth Davis
scenariusz: Luke Davies
zdjęcia: Greig Fraser
muzyka: Dustin O’Halloran, Volker Bertelmann
produkcja: Australia, USA, Wielka Brytania
rok prod.: 2016
dystrybutor w Polsce: Forum Film Poland Sp. z o.o.
czas trwania: 129 min
Wróć do wyszukiwania