Tancerka (2016)
Jadwiga Mostowska
Reż. Stephanie Di Giusto
Data premiery: 23 grudnia 2016
Należę do grona tych odbiorców kultury, którzy od czasu do czasu z przyjemnością sięgają po utwory (literackie lub filmowe) z gatunku biografia. Moją uwagę przyciągają zwłaszcza te przedstawiające sylwetki wybitnych kobiet, które zaznaczyły swą obecność na niwie nauki, kultury i sztuki czy polityki. Jako filmoznawczyni żałuję przy tym, że polskie kino, inaczej niż choćby to francuskie czy brytyjskie, rzadko proponuje widzom filmy biograficzne, których bohaterkami są właśnie panie. Z tym większym zainteresowaniem przystąpiłam do oglądania francuskiego obrazu zatytułowanego „Tancerka” w reżyserii Stephanie Di Giusto. Jego bohaterką jest Marie-Louise Fuller (1862-1928) — wybitna pionierka tańca współczesnego (pre-modern), uznawana za twórczynię tzw. tańca serpentynowego. Znana jako Loie Fuller amerykańska artystka stała się prawdziwą gwiazdą modernistycznego Paryża u progu XX wieku.
Choć debiutująca w roli reżyserki Stephanie Di Giusto wybrała na bohaterkę swego pierwszego filmu postać autentyczną, a do tego niezwykle interesującą, bowiem dokonania Fuller wywarły istotny wpływ na sztukę Belle epoque (warto odnotować, iż była ona także pionierką w zakresie technik oświetlenia scenicznego i posiadaczką kilku patentów z tej oraz innych dziedzin związanych ze sztuką teatralną), to jednak okazuje się, że „Tancerka” nie jest filmem biograficznym, a jedynie luźno osnutym na pewnych wątkach z życia tej prekursorki współczesnego tańca (podstawą do napisania scenariusza była książka Giovanni’ego Listy „Loie Fuller, danseuse de la Belle Epoque”). To oczywiście nie musi samo w sobie stanowić wady filmu i czynić go niewartym oglądania. Jednak należy uprzedzić wszystkich miłośników filmów biograficznych, iż historia przedstawiona na ekranie wcale nie ma tak wiele wspólnego z faktami, a przyporządkowanie filmu do gatunku „biografia” należy w tym przypadku opatrzyć cudzysłowem.
Co zatem, jeśli nie biografię, oferuje widzom filmowa opowieść o Loie Fuller? Przede wszystkim studium kobiety-artystki, która dzięki olbrzymiej determinacji zdołała wyrazić siebie w sztuce mającej, jak na owe czasy, formę niezwykle awangardową. Kobiety, której udało się osiągnąć sukces i zdobyć uznanie, ale zarazem mającej nieustanne poczucie osamotnienia i niezrozumienia, stale wątpiącej w swój talent, swoją sztukę oraz swoją kobiecość. Kulminacyjnym punktem owego studium jest spotkanie i konfrontacja Fuller (w tej roli Stephanie Sokolinski — francuska piosenkarka o polskich korzeniach występująca pod pseudonimem Soko) z młodziutką i dopiero rozpoczynającą karierę Isadorą Duncan (Lily-Rose Depp). Tancerki te wiele łączy. Obie pochodziły ze Stanów Zjednoczonych i odniosły sukces w Europie, a choć nie odebrały żadnego konkretnego wykształcenia w tej dziedzinie, to stworzyły własny oryginalny styl, stając się pionierkami współczesnego tańca. W „Tancerce” Fuller i Duncan ukazane są jako dwa przeciwieństwa — osoby o bardzo odmiennym podejściu do siebie i do świata, z innym pomysłem na to, jak zaistnieć w kręgu sztuki. Pierwsza tworzy starannie przemyślane i zaprojektowane ekspresyjne spektakle przy pomocy światła i kostiumu stworzonego z metrów cienkiego jedwabiu oraz długich drewnianych drążków przedłużających ręce. Dzięki temu ta mocno zbudowana i nieposiadająca wdzięku baletnicy tancerka uzyskuje lekkość i płynność ruchu, „malując” w rytm muzyki abstrakcyjne obrazy zmieniające kształt i barwę w zależności od oświetlenia. Takie występy wymagają od artystki wielkiego wysiłku, więc Fuller nieustannie trenuje i poświęca zdrowie dla swej sztuki. Jako osoba jest raczej nieśmiała, wycofana, trudno nawiązuje kontakty, a na scenie i wobec publiczności czuje się dobrze jedynie tańcząc „schowana” w swym kostiumie. Tymczasem Duncan — klasycznie piękna, drobna i pełna gracji tancerka, zdaje się nie mieć żadnych zahamowani czy kompleksów. Wszystko wydaje się przychodzić jej łatwo i lekko, niemal bez wysiłku. Jest przy tym ukazana jako manipulatorka i uwodzicielka, która cynicznie wykorzystuje znajomość z zafascynowana nią Fuller do rozpoczęcia własnej kariery. Choć przedstawiona w ten sposób relacja obu tancerek to w znacznej mierze licentia poetica, ów kluczowy dla filmu wątek zderzenia dwóch różnych w pomyśle na siebie i swoją sztukę kobiet-artystek jest bez wątpienia niezwykle interesujący. Niestety został on w filmie przedstawiony dość pobieżnie, a potencjał w nim tkwiący nie został w pełni wykorzystany. Stephanie Di Giusto „podrzuca” nam widzom ciekawy temat do poważniejszej rozmowy i głębszej refleksji, ale tej rozmowy z nami nie podejmuje. Zresztą cała „Tancerka” wydaje się właśnie zbiorem kilku wątków, z których żadnemu nie poświęcono głębszej uwagi, traktując je równie powierzchownie, co owo spotkanie dwóch artystek. Niestety zarówno warstwa fabularna filmu, jak i sposób prowadzenia narracji nie wybijają się ponad poziom poprawności.
Bez wątpienia mocnym punktem filmu i powodem, dla którego warto jednak zobaczyć „Tancerkę” (i to najlepiej na dużym ekranie) jest natomiast warstwa wizualna, a zwłaszcza to, w jaki sposób odtworzono i pokazano w filmie taneczne widowiska tworzone przez Loie Fuller. Sceny te niewątpliwie robią wrażenie i pozwalają zrozumieć, dlaczego owe występy wzbudzały zachwyt u publiczności z przełomu XIX i XX wieku i mogły stać się inspiracją dla wielu ówczesnych malarzy, poetów, rzeźbiarzy czy filmowców, a także innych choreografów oraz tancerek. Taniec serpentynowy (ewoluował on z tzw. tańca spódnicy [skirt dance] mającego swój rodowód w burlesce i wodewilu), za którego twórczynię uznawano właśnie Fuller, był utrwalany na taśmie filmowej przez pionierów kina po obu stronach Oceanu. Do dziś możemy oglądać filmy wyprodukowane choćby przez studio Edisona czy też braci Lumiere przedstawiające rozmaite wersje tego tańca wykonywanego przez różne tancerki. Filmy takie znakomicie ukazywały możliwości wczesnego kina w zakresie ukazywania ruchu, a dzięki ręcznemu barwieniu poszczególnych klatek kopii filmowych otrzymywano efekt zmiany koloru sukni, który podczas występów scenicznych uzyskiwano przy pomocy zmiany koloru świateł. Jednak występy Fuller nigdy nie zostały zarejestrowane na taśmie filmowej (w przypadku niektórych takich, zachowanych do dziś, wczesnych filmów osoba tańcząca bywa błędnie identyfikowana jako Fuller), więc twórcy „Tancerki” musieli, korzystając z rozmaitych źródeł historycznych i opracowań, sami je odtworzyć tak, by wyglądały możliwie najwierniej temu, jak na przełomie wieków tańczyła słynna Loie Fuller. Akurat to zadanie udało mi się zrealizować naprawdę bardzo dobrze (do opracowania choreografii zaangażowano Jody Sperling, która współcześnie kontynuuje i rozwija styl tańca oparty na dokonaniach Fuller), dzięki czemu zarówno ci widzowie, którzy lepiej znają dorobek tej artystki, jak i ci, dla których jest ona postacią mniej znaną, zyskali wyobrażenie tego, jak wyglądały owe pełne ekspresji występy.
„Tancerkę” można wykorzystać w działaniach edukacyjnych na zajęciach języka polskiego, wiedzy o kulturze czy też na kole filmowym. Jest ona dobrym punktem wyjścia do rozmowy o tym, co to znaczy być artystą. Czy w osiągnięciu sukcesu na niwie artystycznej znaczenie ma talent, czy może raczej opanowanie warsztatu i techniki albo wytrwała, ciężka praca? A może liczy się przede wszystkim oryginalny pomysł na siebie i swoją sztukę? Jak w ogóle można zdefiniować talent? Czy droga artysty do sukcesu jest dziś taka sama, jak na początku XX wieku? Czy kobiecie było/jest łatwiej czy trudniej osiągnąć sukces w sferze artystycznej? To ledwie kilka tematów i tropów, które można podjąć w związku z filmem „Tancerka”. Może on być również dobrym wstępem do omówienia zagadnień związanych z kulturą i sztuką przełomu XIX i XX wieku, okresem zwanym Belle epoque i stylem Art Noveau. Film można również zestawić z przykładami zachowanych wczesnych filmów przedstawiających taniec serpentynowy, aby unaocznić uczestnikom zajęć sposób, w jaki przygotowywano, a następnie wykonywano takie właśnie tańce i jaki efekt chcieli na taśmie filmowej utrwalić pionierzy kina.