Piękna i Bestia (2017)
Reż. Bill Condon
Data premiery: 17 marca 2017
Jadwiga Mostowska
261 lat temu po raz pierwszy ukazała się drukiem Piękna i Bestia (1756) – tradycyjna francuska baśń ludowa w wersji przeznaczonej dla młodego odbiorcy. Opowieść (spisaną nieco wcześniej przez Gabrielle–Suzanne de Villeneuve z przeznaczeniem dla dorosłego czytelnika) przybliżyła najmłodszym Jeanne-Marie Leprince de Beaumont – Francuzka, która – pracując w Anglii w charakterze guwernantki – odniosła sukces jako autorka utworów literackich. 26 lat temu na ekrany kin trafił z kolei animowany film Disneya pod tytułem Piękna i Bestia (1991), będący najsłynniejszą filmową adaptacją tej klasycznej opowieści (był to pierwszy film animowany, który zdobył nominację do Oscara w najważniejszej kategorii, tj. dla najlepszego filmu). Disney, konsekwentnie realizując plan odświeżana swych dawnych animowanych przebojów i przybliżania ich kolejnym generacjom młodych widzów (tym razem w wersji aktorskiej), zaprezentował właśnie nową odsłonę tej doskonale znanej, zarówno dzieciom, jak i dorosłym, historii o miłości, która połączy Bellę i zaklętego w potwora księcia.
Bez wątpienia Piękna i Bestia A.D. 2017 to sprawnie zrealizowane kino familijne spod znaku fantasy i musicalu, które powinno spodobać się młodym widzom. Jako że mamy do czynienia z remakiem fabuła filmu (pomijając pewne naprawdę nieliczne odstępstwa) praktycznie nie różni się od tej, jaką znamy z wcześniejszej, disnejowskiej animacji. Nie ma tu więc miejsca na zaskoczenia, a kolejne zwroty akcji prowadzą do wiadomego finału i oczekiwanego happy endu. Chyba jednak nikt nie spodziewał się w tym względzie jakichś szczególnych niespodzianek. Disney po prostu zamienił animację na film żywego planu, wspierając się oczywiście obrazami generowanymi komputerowo (CGI). Te same scenerie, kostiumy (na czele z obowiązkową żółtą suknią Belli), liczne, znane nam już piosenki (ciekawie zaaranżowane i dobrze zaśpiewane). Miast animowanych postaci mamy tu natomiast gwiazdorską obsadę na czele z kojarzoną przez młodych widzów z serią filmów o Harrym Potterze Emmą Watson w roli Pięknej, Kevinem Klinem w roli jej ojca, Danem Stevensem w roli Bestii czy Lukiem Evansem w roli Gastona (to zdecydowanie najciekawsza i najmocniejsza kreacja aktorska tego filmu). Wielu ze znakomitych aktorów takich jak Emma Thompson (Pani Imbryk), Ian McKellen (Trybik) czy Ewan McGregor (Płomyk) przez większą część filmu jedynie usłyszymy (o ile zdecydujemy się wybrać na film bez dubbingu w wersji 2D), bowiem udzielają oni głosu wygenerowanym komputerowo zaklętym sprzętom i na ekranie pojawiają się zalewie przez chwilę. Bill Condon – reżyser dwóch części sagi Zmierzch (będącej wszak uwspółcześnioną wersją opowieści o miłości Belli do „bestii”) oraz musicalu Dreamgirls – ewidentnie dobrze czuje konwencję filmowej baśni i umiejętnie wykorzystuje swoje wcześniejsze doświadczenia z reżyserowania filmu muzycznego.
Film niesie ze sobą jasne i czytelne dla młodego widza przesłanie o tym, że piękno to nie tylko miła dla oka powierzchowność. Dlatego warto wykorzystać tę najnowszą filmową wersję klasycznej baśni w edukacji w szkole podstawowej i porozmawiać z uczniami (choćby na lekcji wychowawczej) o tym, że piękno to nie tylko uroda ciała, ale też charakter oraz intelekt, zaś pierwsze wrażenie, jakie robi na nas inna osoba bywa niekiedy mylące. Nie warto natomiast niepokoić się medialnymi doniesieniami (wywołanymi zresztą przez wypowiedzi samych twórców) o obecnym w niej wątku homoseksualnym. Po obejrzeniu filmu można je podsumować, przywołując tytuł jednej z komedii Szekspira (którego dzieła tak lubi czytać Bella) – wiele hałasu o nic. O ile bowiem dorosły widz może się ewentualnie czegoś dopatrzeć w zachowaniu Le Fou względem Gastona, o tyle dzieci, będące wszak głównymi adresatami filmu, w ogóle nie zwrócą na to jakiejkolwiek uwagi. Disnejowska Piękna i Bestia to nie jest żaden manifest światopoglądowy w kwestiach dotyczących mniejszości czy też feminizmu i naprawdę nie ma sensu rozpatrywać tej produkcji w tych kategoriach. Niewątpliwie Bella jest (była już 26 lat temu) bohaterką skrojoną na miarę bardziej współczesnych wyobrażeń o tym, czego pragnie dziewczyna. Trudno wyobrazić sobie, aby dziewczynki chciały dziś widzieć swoje miejsce w świecie jedynie w roli córek, a w przyszłości żon czy matek; by chciały identyfikować się z bohaterkami, których głównym atutem jest, przemijająca wszak, uroda; z postaciami, które pozostają bierne, zależne i nieustannie marzą wyłącznie o miłości oraz zamążpójściu. Z drugiej strony przecież happy end tej opowieści jest i pozostaje wciąż taki sam – marzenia Belli o lepszym życiu i wyrwaniu się z ograniczającej ją prowincji realizują się poprzez miłość do księcia, czyli w sposób najbardziej stereotypowy z możliwych. Najnowsza filmowa wersja Pięknej i Bestii nie przynosi więc ze sobą żadnej obyczajowej rewolucji, nie stanowi twórczej reinterpretacji dobrze nam znanej historii. Ci, którzy niepokoili się, mogą zatem spać spokojnie; ci którzy liczyli na coś więcej niż na „powtórkę z rozrywki” – mogą być rozczarowani. Zadowoleni zaś będą ci, którzy pójdą do kina po to, by zobaczyć po prostu klasyczny film Disneya.