Jazz, awangarda i melancholia: portret Wertera ery twittera
„Oh, boy!” w reż. Jana Ole Gerstera
Maciej Dowgiel
„Dorastaliśmy w przeświadczeniu, że jesteśmy generacją wielkich możliwości, a nasze zadanie polega na znalezieniu odpowiedniej drogi do wyrażania siebie. Taka sytuacja to wielki przywilej, ale jednocześnie pułapka. Zbyt duża swoboda tworzy atmosferę niepewności i zniechęca do dokonywania istotnych wyborów. Łatwo wtedy popaść w apatię, która staje się udziałem Niko z <oh, boya=””>”.
Jan Ole Gerster [1]
Co może pomyśleć współczesny widz, widząc w repertuarze intrygujący tytuł „Oh, Boy!”. Być może, że to kolejna romantyczna komedia o pięknym chłopcu, którego wygląd i zachowanie przyprawia o błogie westchnięcie „Oh”. Nic bardziej mylnego. „Oh, Boy!” to prawdopodobnie nawiązanie do… określenia trudnego do jednoznacznego opisania w języku polskim. Siląc się jednak na próbę rozszyfrowania tytułu, założyć można, że odnosi się on do niewiele znaczącego, a emocjonalnie cechującego słownego „przerywnika” w stylu: „ojej”, „o rany”, „a niech to”, „kurczę”; lub, w zależności od kontekstu dalszej lub wcześniejszej wypowiedzi: „super”, „fajnie”, „ekstra”. Tak zrozumiany tytuł od razu inaczej nastraja do obejrzenia filmu. Każde bowiem westchnięcie ma znamiona… no właśnie, aprobaty lub dezaprobaty. Jak je zrozumiecie, zależy wyłącznie od was i waszego nastawienia.
W poszukiwaniu kawy (i siebie)
Niko Fischer (Tom Schilling) główny bohater filmu „Oh, Boy!” ma jeden problem, z którym nie może poradzić sobie przez cały film. Pragnie napić się kawy. Niestety, na drodze do tej drobnej, codziennej przyjemności, złośliwy los rzuca mu pod nogi różne kłody: brak pieniędzy, zepsuty ekspres w restauracji, pusty termos, zbyt późna pora na kawę (lepsza, zdaniem jego ojca, na sznapsa).
W poszukiwaniu swej małej zachcianki przemierza Berlin, przeglądając się, niczym w lustrze, w przypadkowo napotkanych osobach. Kolekcjonuje doznania i wrażenia. Stara się jedynie obserwować, a odczucia wynikające z subiektywnych spostrzeżeń, zdają się spływać po nim, jak woda po kaczce. Z jednej strony, jest bohaterem myślącym, (bezproduktywnie) zastanawiającym się nad sobą od dwóch lat, z drugiej zaś, żyje i obserwuje, a refleksje dotyczące siebie i rzeczywistości rejestruje, stając się chwilowym uczestnikiem wydarzeń. Choć niekiedy można odnieść wrażenie, że zachowuje się niczym współczesny użytkownik społecznościowych serwisów: wie, ogląda, uczestniczy, ale nawet nie zawsze zastanawia się czy „lubi to”. Nie mogąc znaleźć swego miejsca w świecie, sprawia, że ów świat staje mu się całkowicie obojętny. Chce żyć spokojnie i powoli. Pić kawę. Być. Czy jest nieszczęśliwy? Chyba nie. Nie ma ochoty zastanawiać się nad swym położeniem. Paradoksalnie, jest współczesnym Werterem, który zamknięty w sobie myśli i analizuje, a produkt własnych przemyśleń pozostawia obok siebie, gdyż (nie zawsze do końca możliwe) zdystansowanie się do nich, umożliwia mu brak cierpienia.
Swobodne obserwacje przychodzą mu łatwo. Z decyzji (często złych), które podejmuje nie wyciąga żadnych wniosków. Wręcz przeciwnie, wcale nie liczy się z konsekwencjami własnych poczynań. Kilkakrotnie został przyłapany na jeździe samochodem pod wpływem alkoholu. Zrywa kontakt ze swą dotychczasową partnerką pod wpływem jednego impulsu. Życie upływa mu „gładko” – w zasadzie nie musi się o nic troszczyć. Do czasu. Niko żyje za pieniądze swego ojca, który co miesiąc przelewa na jego konto dużą sumę euro. Myśli, że przesłane fundusze jego syn wykorzystuje na wygodne studiowanie prawa. Jest w błędzie. Niko nie studiuje od ponad dwóch lat, rzucił studia, gdyż te, przeszkadzały mu w swobodnym „zastanawianiu się”. Znając te fakty z biografii bohatera, zmienia się nasz ogląd jego życiowej sytuacji. Mamy wrażenie, że po prostu wykorzystuje swego ojca w celu zorganizowania sobie „luzackiego” życia. Nie mając obowiązków, posiadając za to dość duże środki do życia, maska buntownika-myśliciela, która wyjątkowo pasuje mu do aktualnej sytuacji, jawi się bardzo fałszywie. Takie zjawisko nie jest w kulturze niczym nowym. Ludzie bowiem niemal od zawsze buntowali się z różnych powodów: z niezadowolenia lub… na pokaz. Przyjmując analogię z czasów wcześniejszych, gdy modna była subkultura punk, Niko jest swoistym „hipisem w martensach, za pieniądze mamy” [2], wygodnickim buntownikiem czasów dobrobytu, w myślach „plującym na świat”, który – to fakt – bywa rozczarowujący.
Ironiczny dyskurs z przeszłością
Nie zawsze ucieczka od samego siebie staje się dla Niko możliwa. Żyje w określonej przestrzeni, w określonym czasie, na które, co oczywiste, wpływ miała przeszłość historyczna. Owa przeszłość w przypadku Niemiec nacechowania jest poczuciem winy za zbrodnie II wojny światowej, które swym piętnem odbijają się także na najmłodszych pokoleniach. Specyficzne nastawienie do własnej historii w filmie Gerstera zostaje poddane lekkiej ironii. Wyraża się ona w dwóch, polemizujących ze sobą wątkach: w autotematycznej dla filmu scenie na planie zdjęciowym melodramatu, dziejącego się w czasie wojny oraz w scenie barowej, w której stary Niemiec, ośmielony wypitym alkoholem, wspomina okres swego dzieciństwa przypadający na rządy Fuhrera.
Niemiec z krwi i kości, choć dystans do rzeczywistości lokuje go na pozycji „obywatela świata”, nie może uciec od przeszłości swego narodu. To właśnie ona dopada go ze wszystkich stron. W filmie niechlubna, wojenna przeszłość ma dwie twarze: oficjalną (tą ukazaną w nowopowstającym melodramacie) i osobistą (subiektywnie przedstawioną przez mężczyznę w barze). W ten sposób zarysowane zostają dwie perspektywy.
W „filmie w filmie” bohaterowie starają się rozliczyć z czynami, usprawiedliwić działania poprzednich pokoleń, pokazać, że nie wszyscy Niemcy byli „źli”. Owo zbiorowe, rozliczeniowe katharsis wychodzi im komicznie. Schematy zachowań żołnierza Wermachtu i Żydówki są przewidywalne, a cała fabuła wygrana zostaje na najniższych nutach odbiorczych emocji: miłości, empatii i współczucia. Sztuczność całej filmowej sytuacji podkreśla scena, w której Niko wychodzi poza zdjęciowy plan, aby odebrać telefon i zapalić papierosa. Przed bramą filmowej wytwórni są już dwaj inni palacze-aktorzy: hitlerowski żołnierz i żyd z stygmatyzującą opaską na ramieniu. W najlepszej komitywie stoją i palą. Obaj Niemcy. Obaj w przypisanych im kostiumach i maskach. Obaj obojętni.
Dużo mniej schematycznie prezentuje się perspektywa wojennych wspomnień mężczyzny z baru: „Tam, na miejscu parkingu, był mój plac zabaw. Popołudniami, z całą bandą urwisów, grywaliśmy tu w piłkę. Ja byłem najmniejszy i zawsze stałem na bramce. A tu… na rogu, mój staruszek uczył mnie jeździć na rowerze. (…) Kiedyś w środku nocy, ojciec obudził mnie i powiedział: <synku, chodź ze mną na ulicę chcę ci coś pokazać>. Wyszedłem więc z nim na ulicę. Wcisnął mi w dłoń kilka kamieni i powiedział: <pokaż, co potrafisz>. Sam wziął kamień i cisnął nim w tę szybę. Dokładnie tu, gdzie teraz siedzimy. Na ulicy było pełno ludzi. Ciemna noc. (…) I wszyscy ludzie na ulicy, rzucający w okna kamieniami. Mój ojciec trafił w okno tego sklepu, rozbijając je w drobny mak. Stałem tam na ulicy i wszędzie było mnóstwo potłuczonego szkła. Wszystko się paliło, a ulica jaśniała w blasku ognia. I nadal pamiętam wyraźnie, że w pewnym momencie zacząłem płakać. Zgadnij dlaczego? Bo myślałem, że przez kawałki szkła leżące na ulicy nie będę mógł już jeździć na rowerze”. Wojna widziana oczami dziecka, zmienia perspektywę postrzegania wydarzenia historycznego na bardziej osobistą, może infantylną, a przez to pozbawioną wyrzutów sumienia dręczących społeczeństwo niemieckie. Wybijanie okien i palenie żydowskich sklepów, w barowej relacji jawi się jako wspomnienie traumatyczne… przede wszystkim dla samego młodego Niemca. Bo cóż może być dla dziecka straszniejszego, niż brak możliwości jazdy na rowerze po ulubionej ulicy? Osobiste wspomnienie z czasów wojny, wskazujące na niezaangażowane ideologicznie, „bycie obok” wojennych wydarzeń, jest tyle naganne, co odmienne od oficjalnie przyjętej postawy „winy za grzechy ojców”. Twórcy filmu uświadamiają zaś widzom, że ów zindywidualizowany ogląd historii jest już prawie niemożliwy do zrekonstruowania. Bohater umiera bowiem kilka godzin po pijackim, nieco sentymentalnym monologu, dotyczącym swego dzieciństwa w okresie II wojny światowej.
Te dwie sceny, niezwykle ważne dla fabuły całego filmu, mogą funkcjonować jedynie nierozerwalnie. Tylko ich ideologiczne połączenie, ze względu na różne podejście do wojennych wydarzeń, ujawnia pewną narodową dwoistość w postrzeganiu własnej historii przez Niemców. Z jednej strony mamy do czynienia z kulturową reprezentacją melodramatycznej winy, z której oczyszczać ma kolejny, rozliczeniowy film. Z drugiej zaś, indywidualne wspomnienia, oderwane od nazistowskiego światopoglądu, niewinne, bo przedstawione jako dziecięce wspomnienia, wskazujące, że także sami Niemcy, wrzuceni w „kocioł historii” czują się pokrzywdzeni. Niko w barowym kompanie odnajduje pewnie cząstkę samego siebie. Człowieka niezaangażowanego w społeczne życie, chcącego jedynie żyć, pić kawę i spacerować, tak jak autor wspomnień chciał tylko spokojnie jeździć na swym rowerze.
Cienie wielkiego miasta
Miejscem akcji „Oh, Boya!” jest Berlin. W zasadzie jest on głównym protagonistą głównego bohatera. Miastem-bohaterem, z którym Niko, nie tyle zmaga się, co wchodzi w swoistą symbiozę. Berlińczycy w swym zbiorowym portrecie także zdają się być bardziej zagubieni, niż szczęśliwi. Sąsiad Niko, choć początkowo zdaje się być buńczucznym kibicem, oferującym nowemu lokatorowi alkohol i klopsiki, okazuje się osamotnionym człowiekiem od lat zmagającym się z chorobą żony.
Aktorka Julika w awangardowym teatrze, uporczywie poszukuje spełnienia – czy to miłosnego, czy scenicznego, próbując pozbyć się kompleksu dziecięcej otyłości.
Kumpel Niko, Matze, zapomniany aktor, bez powodzenia stara się o kolejną, „jakąkolwiek” rolę, choć wcześniej z młodzieńczą swadą odrzucał kolejne propozycje filmowe i teatralne, czekając na „ofertę życia”.
Ojciec Niko, Walter, choć osiągnął sukces, jest jedynie pragmatycznym prawnikiem, poszukującym rozrywki u boku swego asystenta (a nie np. przyjaciela).
Sfrustrowani i wypełnieni kompleksami są wszyscy, także trzecioplanowi bohaterowie filmu: kontroler biletów, którego łatwo sprowokować do wściekłości czy psycholog-urzędnik, który zdaje się bardziej potrzebować pomocy, niż jego pacjenci.
Niko przeglądając się zaś w ich obliczach, dowiaduje się, kim nie chce być. Wzorców pozytywnych nie dostarcza mu absolutnie nikt. Bohater zaś pozostaje jedynie obserwatorem, wydarzeń, osób i sytuacji, z którymi się zmagają. Niczym lustro odbija ich oblicza, nie przyjmując z nich nic dla siebie.
W końcu zaś sama przestrzeń miasta, sfilmowana w czerni i bieli, okraszona wspaniałą muzyką jazzową (nieco retro), z jednej strony skłania (i bohatera, i widza) do nieco melancholijnych refleksji, z innej zaś, oddaje jedynie wyszukane, wysublimowane piękno miasta-bohatera. Artystyczne ukazanie przestrzeni miejskiej, niczym w mistrzowskich osiągnięciach francuskiej nowej fali, pozwala cieszyć się jego urodą samą w sobie. Oglądając „Oh, Boya!”, ma się niekiedy wrażenie, że Niko w Berlinie jest jak Antoine w Paryżu („400 batów”, reż. Francois Truffaut). Młody bohater filmu z 1959 roku, przymuszony sytuacją w domu, przemierza Paryż uciekając z nielubianej szkoły. Niko w Berlinie jest niejako na wagarach z życia. Berlin, z jego awangardowymi klubami i restauracjami, rzadziej uczęszczanymi ulicami, jest w filmie protagonistą, któremu Niko po prostu musi się poddać.
Zakończenie
Artystyczny film Jana Ole Gerstera skłania do refleksji. Jeżeli nie nad zachowaniem samego bohatera, to nad pięknem czarno-białych zdjęć oraz refleksyjnej, dobrze dobranej muzyki jazzowej. Podróż po Berlinie śladami Niko, ma szansę stać się atrakcją turystyczną miasta, tak jak po Brugii odbywały się wycieczki tropem Ray’a (Collina Farrella) z filmu „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (Wielka Brytania, USA, 2008). Bowiem Niko nie sposób nie lubić. Nie sposób się z nim nie identyfikować. Jest bohaterem sympatycznym, a jego zaduma nad światem jest zrozumiała. Niestety jest on także nieprzystosowanym do życia „szczeniakiem”, który nie zaznał jeszcze codziennych trosk, wynikających z konieczności pracy, obowiązków rodzinnych, czy, choćby wyżywienia siebie. Dlatego też podejście do bohatera różnić się będzie w zależności od wieku, życiowego doświadczenia, czy światopoglądu odbiorców. Dla jednych pozostanie on tylko rozwydrzonym dzieciakiem, dla innych stanie się idolem buntownikiem-myślicielem-poszukiwaczem.
Nota biograficzna
Jan Ole Gerster urodził się w 1978 roku, w małej miejscowości pod Kolonią (Niemcy). Po ukończeniu Szkoły Filmowej współpracował z największym niemieckim producentem filmowym X-Films, gdzie brał udział przy tworzeniu filmu „Niebo” Toma Tykwera, do którego scenariusz napisali Krzysztof Kieślowski i Krzysztof Piasiewicz. Był też asystentem reżysera Wolfganga Beckera przy filmie „Goodbye, Lenin!”. „Oh, Boy!” jest pełnometrażowym debiutem Jana Ole Gerstera.
Pytania pomocne w dydaktyce
1. W ostatniej scenie filmu Niko siedzi w barze i ze spokojem pije kawę. Zastanów się, jak w kontekście całego filmu, może zostać odebrana ta scena? Czy Niko spełnił jedynie swą kolejną zachciankę? Czy może reżyser w ten właśnie sposób sugeruje dalszy rozwój wypadków? Czy scena ta postuluje przemianę głównego bohatera, czy wręcz przeciwnie, pozwala przypuszczać, że nie odniósł on żadnej życiowej lekcji? Odpowiedz na piśmie w formie krótkiego wypracowania, w którym przedstawisz, z własnej perspektywy, dalsze losy bohatera.
2. Nad czym myślał Niko przez dwa lata swego życia? Zastanów się, czy na podstawie obejrzanego filmu jesteś w stanie powiedzieć, co było przedmiotem refleksji głównego bohatera. Czy rzeczywiście był on wrażliwym myślicielem, czy może jedynie leniem pasożytującym na swych rodzicach?
3. Jaki wizerunek współczesnego Berlina i jego mieszkańców ujawnia się w filmie „Oh, Boy!”. Czy bohaterowie filmu są ludźmi nowoczesnymi, czy wręcz przeciwnie, nieco staroświeckimi? Czy miasto ukazane jest jako wielka, nowoczesna metropolia, czy może jako ciche i spokojne miejsce „jak z innych czasów”? Zastanów się jaki wpływ na Twoje postrzeganie miasta i ludzi miały czarno-białe zdjęcia oraz spokojna, jazzująca muzyka?
Bibliografia
1. „Zagubiony w wielkim mieście” z Janem Ole Gersterem rozmawiał Piotr Czerkawski, „Kino” 4/2014.
2. „Filmy Kieślowskiego poruszają mnie do głębi”. Z Jane Ole Gersterem, reżyserem filmu „Oh Boy” i zdobywcą Europejskiej Nagrody Filmowej 2013 w kategorii „Odkrycie Roku”, rozmawia Marcin Zawiśliński.
http://www.portalfilmowy.pl/wydarzenia,5,18725,1111,1,Filmy-Kieslowskiego-poruszaja-mnie-do-glebi.html
Przypisy
[1] „Zagubiony w wielkim mieście” z Janem Ole Gersterem rozmawiał Piotr Czerkawski, „Kino” 4/2014.
[2] „Hipisi w martensach” z płyty „Trucizna”, The Analogs, Jimmy Jazz Records 2002.