Recenzja filmu „ Looper. Pętla Czasu” Przyszłość odmieni przeszłość.
Anita Jastrzębska
Klasa 1F, Liceum Ogólnokształcące w Piasecznie
„Podróże w czasie nie zostały jeszcze wymyślone… Ale będą za 30 lat”.
Takimi słowami rozpoczyna się nowy film Riana Johnsona pt. „Looper.Pętla Czasu”, scenarzysty i reżysera intrygujących „Niesamowitych braci Bloom”.
Film opowiada historię jednego z grupy płatnych zabójców nazywanych Looperami. Joe zajmuje się eliminowaniem niewygodnych dla mafii ludzi, którzy przysyłani są z przyszłości. Codziennie o określonej godzinie zjawia się na polu kukurydzy, gdzie wypełnia swoje obowiązki, po czym wyrusza do najlepszych klubów w mieście, aby się rozerwać i odpocząć. Sielanka głównego bohatera jednak nie trwa długo… Wkrótce Joe ma za zadanie zlikwidowanie samego siebie z przyszłości…
Główną rolę w nowym widowisku science-fiction gra znany ze znakomitych produkcji Christophera Nolana, („Incepcja”, „Mroczny Rycerz Powstaje”) Joseph Gordon-Levitt. Natomiast w Joego z przyszłości wcielił się niesamowity i wciąż w formie Bruce Willis („Szklana Pułapka”, „Niezniszczalni”). Gra aktorska tak wspaniałych kreacji Hollywoodu uzupełniona o charyzmę przepięknej Emily Blunt („Władcy Umysłów”, „Wilkołak”) i debiutem, który okazał się strzałem w dziesiątkę, Pierca Gagnona nie mogła okazać się fiaskiem.
Już na początku filmu da się zauważyć wspaniałą pracę charakteryzatorów, którzy stworzyli z Josepha młodszą wersję Willisa, kreując go na posępnego bohatera filmów z lat.20. Levitt praktycznie całkowicie „pozbawiony” swojej twarzy i mimiki nadrobił wspaniałą interpretacją słów zawartych w scenariuszu. Z kolei Bruce odegrał swoją rolę bezbłędnie, jak przystało na aktora z tak wspaniałym i wieloletnim doświadczeniem. Jednak zostawił miejsce dla popisu swojemu młodszemu koledze, któremu wysoko została postawiona poprzeczka. Obaj wcielili się w tego samego bohatera, lecz każdy z nich inaczej zinterpretował postać mężczyzny po przejściach, który domaga się sprawiedliwości na własną rękę.
Nie można zapomnieć o bohaterze wykreowanym przez najmłodszego aktora, Pierca Gagnona, który wzbudził we mnie przerażenie i jednocześnie szacunek za tak perfekcyjne odegranie roli, która przypomina postać słynnego „Omena” Richarda Donera.
Cała akcja Loopera rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, gdzie Ameryka wygląda, jakby była targana kryzysem, a podział na klasy wyższe i niższe widoczny jest przez cały seans. Bogacze zabawiają się w klubach, podczas gdy ubóstwo szerzy się na ulicach. Jedyną radością w tym umierającym z przepychu i jednocześnie nędzy świecie są narkotyki, które także uległy ulepszeniom i modyfikacjom. Taki obraz rzeczywistości wspaniale odzwierciedla fabułę i charakter postaci występujących w filmie. W dziele Riana, tak jak w filmach noir, nie ma podziału na ludzi złych i dobrych. Bohaterami są zatwardziali grzesznicy, którzy dostają szanse na odkupienie albo sprawiedliwi mściciele, którzy gubią swoją moralność.
Obraz ten nie jest kolejnym thrillerem science-fiction, który opiera się na tych samych schematach co reszta filmów z tego gatunku. Oprócz zapierających dech w piersiach scen akcji możemy dostrzec przemiany jakie zachodzą w ludziach, gdy muszą stawić czoło niełatwym problemom. Ukazane jest również, jak wiele można stracić lub wygrać, podczas walki z samym sobą. Nauki moralne płynące z tego filmu dają wiele do myślenia, a każda sekunda zaskakuje widza kolejną odsłoną osobowości Joego. Z jednej strony zabójca, który nie zna litości, a z drugiej mężczyzna po przejściach, który bardziej ceni sobie bezpieczeństwo innych niż swoje.
Muzyka skomponowana przez Nathana Johnsona, który już kiedyś pracował z reżyserem Loopera, przy filmie „Niesamowici bracia Bloom” perfekcyjnie oddaje klimat zdemoralizowanej i pozbawionej wzorców Ameryki. Mroczne dźwięki nie tylko budują nastrój, lecz także pełnią ważną rolę w fabule filmu.
Looper pod względem realizacji scenariusza i reżyserii jest nieskazitelny, gdyż żadna ze scen nie pełni funkcji „gumy do żucia dla oczu”, która ma jedynie dodać filmowi dodatkowych kilku minut, aby ten był dłuższy. Każda minuta jest precyzyjnie zaplanowana, a sekwencje, które mogłyby się okazać za długie są sprytnie zastąpione blackoutem.
Minusem „Pętli Czasu” jest zdecydowanie fakt, że film ten momentami był aż do bólu przewidywalny i można było minuta po minucie zgadywać co się za chwilę stanie. Niespójny scenariusz oraz błędy, które notorycznie powtarzają się w filmach tego typu, mianowicie nieścisłości związane z mieszaniem teraźniejszości i przyszłości, także wpłynęły na moją ocenę tego obrazu. Ostatnim mankamentem, który przykuł moją uwagę jest gra aktorska Emily Blunt, która w innych produkcjach wprost zachwycała widza swoją profesjonalnością, tutaj natomiast nie wykorzystała w pełni swojego talentu. Jej charyzma, uroda oraz to, że przez cały film towarzyszył jej Gordon-Levitt, który fantastycznie maskował błędy Blunt sprawiły, że nie zagłębiałam się bardziej w kreowaną przez nią postać.
Całokształt pracy reżysera i scenarzysty w jednym, producentów, aktorów i innych ludzi pomagających w tym przedsięwzięciu oceniam na bardzo dobry. Wbrew pozorom film zachwyca kapitalną fabułą i oryginalnym spojrzeniem na przyszłość, która niekoniecznie musi być kolorowa. Zdjęcia kręcone w tak odległych od siebie Chinach i Stanach Zjednoczonych budują klimat filmu, a duet pierwszorzędnych aktorów jest odpowiedzialny za mroczny charakter filmu. Rian zadbał o to, aby thriller ten pozostał na długo w pamięci widzów i aby każdy, kto go obejrzał chętnie do niego wracał. Takie interesujące produkcje nie często przybywają do nas zza wielkiej wody, a fanów Willisa zapewne ucieszy świadomość, że aktor ten wciąż się dobrze trzyma i na pewno jeszcze nie raz nas zachwyci.