Żurek. Wsi sielska, anielska…
Maria Wojdyga
I Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
„Żurek” Ryszarda Brylskiego to jeden z najlepszych filmów podejmujących temat polskiej wsi. Akcja rozgrywa się na popegeerowskich terenach gdzieś blisko południowej granicy polski.
Iwona, nastolatka wykazująca symptomy upośledzenia, rodzi dziecko. Jej matka – sprzątaczka, wdowa po samobójcy, chce znaleźć ojca wnuka, żeby, jak nakazuje tradycja, przed Bożym Narodzeniem chłopca ochrzcić i nadać mu imię po tacie. Malutka wieś, wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, więc wydawać by się mogło, że znalezienie chłopaka który 9 miesięcy temu zapłodnił jej córkę to kwestia godziny. Niestety rzeczywistość okazuje się znacznie bardziej skomplikowana i brutalna. Iwona utrzymuje, że nie pamięta, z kim odbyła stosunek, zanik pamięci tłumaczy atakiem padaczki. Poza tym sprawia wrażenie, jakby całą sprawa jej nie interesowała. Pod presją matki co rusz wskazuje kolejnych mężczyzn.
Właściwie wątek nadgorliwej matki chodzącej od drzwi do drzwi, szukając kandydata na zięcia, mógłby być kanwą niezłej komedii. „Żurek” od komedii dzieli jednak mur chiński ze strażnikami co 2 metry. Po pierwsze, choć Iwona wskazuje niewłaściwych mężczyzn, nie robi tego bez podstawnie, bo właściwie co drugi mężczyzna jest potencjalnym tatusiem. Przemoc seksualna jest tu bowiem zjawiskiem powszechnym i odbywającym się za cichą zgodą wszystkich z rodzinami ofiar włącznie.
Film opowiada o wiejskiej społeczności w nietypowy dla polskich filmowców sposób. Oczywiście wiejska rzeczywistość nie jest sielankowa, przez dwie godziny filmu nie widzimy nic, co przypominałoby nieco ironiczną gloryfikację spod znaku „Rancza”, „U pana Boga za piecem” czy „Białej Sukienki”. Brzydota wsi bije z każdego kadru, sprawiając, że dla wielu widzów seans trwa nie dłużej niż pół godziny.
Z drugiej strony wieś nie jest tu siedliskiem zła wszelkiego, twórcy nie mają też ambicji być pionierami dekonstrukcji mitu polskiej wsi, a sposób przedstawiania kolejnych bohaterów jest całkowicie wyprany z cynizmu czy okrucieństwa. Różni ich to od np. Anny i Wilhelma Sasnalów(vide „Z daleka widok jest piękny). Twórcy „Żurka” sugerują(czasami trochę zbyt łopatologicznie), że kolejnym postaciom, czego by nie robiły, należy współczuć. Nawet miejscowy proboszcz, który odmawia pochowania samobójcy, nie jest mrocznym władcą Hadesu, tylko jeszcze jednym nieudolnym dzieckiem społeczności, w której żyje.
Kontrast między Polską A i B jest pokazany w scenie w sklepie – „wykształciuch” z miasta zatrzymuje się w drodze do Austrii, by w ostatnim sklepie przy granicy zakupić żurek – coś typowo polskiego, co będzie mu towarzyszyć podczas świąt. Na pierwszy rzut oka widać, że z miejscowymi nie łączy go absolutnie nic. Obcość mieszczanina jest wręcz karykaturalna – wygląda jak projekcja wyobrażeń wiejskich ludzi o zepsutych komfortem lemingach. Od wejścia popełnia jedno faux pas po drugim. Nie szanuje pracy Haliny, depcząc po przed chwilą umytych podłogach, wśród samych ubogich głośno chwali się zagranicznymi feriami, uważa, że kolejka go nie obowiązuje. Gdy Matuszek z premedytacją zgarnia mu ostatnią w sklepie butelkę żurku sprzed nosa, miejscowych ogarnia chwilowa euforia. Prowadzi to do smutnej konkluzji, że jedyny moment, w którym potrafią się zjednoczyć i stworzyć choćby namiastkę wspólnoty, to konfrontacja z Obcym. Co będzie dalej, wiadomo nawet bez oglądania filmu – irytujący mieszczuch wróci do swojego BMW z jeszcze gorszym zdaniem o prymitywach ze wsi, a miejscowi do swoich walących się chałup. Film jednak nie sugeruje, że cierpienia, jakich bezsprzecznie doświadczają mieszkańcy wsi, uświęcają ich egzystencję, czyniąc ich bardziej wartościowymi. Widzimy raczej ludzi, którzy poprzez trudne doświadczenia i porażki stali się bezwzględni i wyzbyci wrażliwości.
Typową przedstawicielką społeczności jest Halina. Zaskakującą decyzją było obsadzenie w tej roli Katarzyny Figury, jednej z najatrakcyjniejszych polskich aktorek dotychczas grającej prawie wyłącznie w komediach wyłącznie role bardzo atrakcyjnych femme fatale. Na szczęście było to decyzja wyjątkowo udana – oszpecona, pogrubiona Figura warsztatem aktorskim mogłaby obdarzyć kilka koleżanek po fachu, lecz kluczem była empatia, z jaką podeszła do swojej bohaterki. Dla Haliny najważniejsze jest, co ludzie sobie pomyślą, a jej pobożność to typowo prowincjonalna bigoteria. Jest w „Żurku” przerażająca scena, w której wojskowy ksiądz i podchorąży, dowiadując się, że Iwona może być ofiarą gwałtu, są bardziej zainteresowani ukaraniem winowajcy niż Halina, która chce tylko, żeby jej wnuk nie uchodził za bękarta. Zgodnie z zamysłem twórców zamiast czuć do Halina obrzydzenie, współczujemy jej, widząc, że wszystkie działania są próbami zachowania resztek godności. I tak, gdy pod koniec filmu Halina zakazuje córce mówić komukolwiek o gwałcie, „bo byłby wstyd” nie widzimy wyrodnej matki, tylko kobietę która nie przeżyłaby jeszcze jednego upokorzenia.
Bardzo interesującym charakterem jest też Matuszek – mężczyzna, który pod koniec filmu przygarnia syna Iwony, mimo że nie jest jego ojcem. Grający go Zbigniew Zamachowski sprawia, że po godzinie oglądania żałosnych kołtunów uśmiechamy się. Brawa dla Roberta Brylskiego za nie przerysowanie postaci – Matuszek nie jest męską „siłaczką”, który wybiera życie na wsi, by kształcić dzieci, a w wolnych chwilach pisze ikony. Na pierwszy rzut oka nie wybija się z tłumu – nie radzi sobie z piciem, ma swoje frustracje. Tym, co go wyróżnia spośród kolegów od picia, jest przyzwoitość i dobre serce. Jako jedyny, widząc poniżenie dwóch kobiet, zamiast podśmiewać się, spontanicznie pomaga.
Ironiczne jest to, że całość rozgrywa się kilka dni przed Bożym Narodzeniem w katolickiej społeczności. Bo przecież Boże Narodzenie to czas, kiedy wszyscy chrześcijanie świętują narodziny dziecka. Tymczasem w „Żurku” bezimienny, bezosobowy niemowlak przewija się przez cały film, jest pogardzanym albo ignorowanym przez wszystkich źródłem konfliktów. Dopiero Matuszek, nadając mu imię, obdarza go podmiotowością. W tym kontekście jego czyn nabiera dodatkowego znaczenia.